Zasuszona lawenda...

 

            Najbardziej brakowało mi nie światła, a zapachu ziemi po deszczu. Czy w ogóle mogę powiedzieć, że mi czegokolwiek brakowało? Przecież oddycham i widzę. Przecież słyszę i smakuję słowa obracane w tyglach wewnątrz mnie. A jednak brakowało. A jednak brakuje. Bo nie wszystko można za jednym zamachem. Czasem trzeba powoli, po kawałku odzyskać stracony świat, stracony zapach, stracony dźwięk. W rzece Heraklita nic nie wróci, ale trzeba próbować choć przypomnieć sobie, co znaczy zapach ziemi po deszczu. Nie, nie rozumiesz - nie ulic po nocnej ulewie, nie asfaltu, który schnie. Zapach ziemi, w którą można zanurzyć ręce. To nie jest wcale takie proste, bo intymne. Być blisko z dotykiem trawy, czuć na opuszkach ziarenka ziemi. Zachłannie wczepić się w ziemię po to tylko, by poczuć swoje życie. Można też przy stoliku kawiarnianym pijąc kawę, dlaczego nie. Ale to nie będzie to samo, kiedy zamiast grudek ziemi będzie w dłoni papierowa serwetka ubrudzona kawą. Ja wiem i ty to wiesz, że świat lubi zadawalać się półśrodkami. Szybkie żarcie z maka, kawa z imieniem na papierowym kubku, wieczny trip po sklepach w poszukiwaniu czegoś. Czego? Rozrywki? Zabicia czasu? Wyrażenia siebie nowym ciuchem i kanapką w ręku albo kubkiem? Kubkiem, naprawdę? Naprawdę to takie ważne, by pić niedobrą kawę z zielonym logo idąc ulicą? A może dziwaczę, wiesz? Może tak bardzo brakowało mi tego zapachu ziemi, że zacząłem dziwaczyć? Tak, dziwaczę. Otwieram szufladę i czytam stare zeszyty, w których zapisane są moje słowa. Czasami trafi się zasuszony liść albo kwiat, który zerwałem na pamiątkę. Włożyłem do zeszytu i został. Kruchy i delikatny, pachnący nie sobą, a kartkami zleżałego papieru. Jest i lawenda, którą zerwałem dawno temu, by słowa i chwile złudnie trwały w stanie hibernacji. Ale wiemy dobrze, że nie da się tego wskrzesić. Rzeka Heraklita, prawda? Jak naiwnie te słowa brzmią dzisiaj, jak nietrwale. A przecież pamiętam, kiedy je pisałem i gdzie. Siedziałem na mostku czując w sobie uśmiech i pamiętając dotyk obcej, drobnej dłoni. Czułem zapach włosów, w które zanurzyłem twarz. Wydawało mi się, tak wiele. A nic z tego nie zostało, tylko gałązka lawendy z niknącym coraz bardziej zapachem i moje zmarszczki, których sieć pogłębia się z roku na rok. Lawendowa miłość, co? Może tak, może nie. Zazdroszczę tym, którzy nie mają skrupułów. Którzy nie mają wątpliwości. Którzy nie zadają sobie pytań. Nie mają szuflady ze starymi słowami i nie uśmiechają się na widok lawendy. Ot, przebrzmiały element designu sprzed kilku lat. A ja mam to wszystko w sobie i pragnę rzeczy tych oczywiście nieoczywistych, jak zapach ziemi, zapach kłębiącej się mgły, zapach lawendy, kiedy ptaki budzą się ze snu. Niosę ten bagaż przez czas, by kiedyś powrócił do ziemi, albo rozwiał się popiołem. Bez sensu, prawda? Ale czy wszystko musi mieć sens..? 

























 

 

Komentarze

  1. Witaj Witku :)
    Lawendowa miłość mówisz, smak kawy z papierowego kubka czy zapach wilgotności ziemi... Ziarenko mnie ujęło, dotyk jest bardzo ważnym zmysłem jak i pozostałe. Jesteś polonistą i wiesz jak opisać by czytającego dotknęło Twe słowo. A do tego otwierasz starą szufladę, która swym zgrzytającym dźwiękiem i zawartością zaciekawia :))
    Lubię pożółkłe kartki zeszytów czy pamiętników spiętych pożółkłym od rdzy spinaczem czy wstążką kruszącą się od starości. Kiedyś miałam pudełko a nim stertę kopert z zawartością słów nie moich ale do mnie pisanych. Długo zastanawiałam się co z tym zrobić, bo taki etap w życiu bywa że musisz zdecydować się na coś. Albo stoisz w miejscu rozpamiętując albo kroczysz dalej by doznać więcej, by poczuć więcej, przeżyć coś jeszcze...
    Siedząc na starym stołku w piwnicy przy rozgrzanym piecu, otwierałam każdy list, czytałam ostatni raz po czym wrzucalam go przez ucholne drzwiczki. A płomienie jakby rozsmakowane delektowały się pochłaniając te słowa pisane...
    Słowa rozsypały się na pojedyncze literki i uleciały wraz z dymem przez komin. Być może ktoś je wyłapał by utworzyć nowe, może prawdziwsze stosy słów.
    Nic nie jest na zawsze, dopóki mam pamięć, te słowa istnieją. We mnie istnieją.
    Lubię dotykać wspomnień ale tak rzadko to robię, ciągle jeszcze mam nadzieję na nowe przeżycia, nowe /stare słowa...
    Nie musisz Witku trudzić się wysyłając specjalnie swe opowiadania. Tak jak już kiedyś wspominałam, nie widzisz mnie ale tuż za plecami możesz poczuć mój oddech... ;) zawsze do Ciebie zaglądam, bo lubię, bo nikt mnie tu nie popędza. Bo tu, zatrzymuje się czas a ja tego potrzebuję.
    Piękne obrazy fioletem rozmazane, pachnie Witku :)
    Uśmiechem pozdrawiam i życzę miłych, uśmiechniętych i beztroskich wakacji, chyba już w Polsce się dzieją.
    Ciekawam jest, gdzie zacumujesz tym razem? Wiem że lubisz po sezonie wyjeżdżać.
    Ja nie wiem kiedy do Polski przyjadę, dopiero pierwszą dawkę szczepionki miałam w piątek. Jak to będzie któż kto wie, może wiatr przywieje mnie nagle.
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Aniu :)
      Cieszę się ogromnie, że tekst, który popełniłem w jakiś sposób Cię dotknął. Bo tekst, który nie dotyka jest tekstem martwym. Wie o tym każdy polonista, ale nie każdy polonista w to wierzy. Ja wierzę, ze na tę chwilę kiedy czytamy tekst, on ożywa, ale tylko dla nas i z naszego powodu. To zatem czytelnik jest bogiem-kreatorem, który ożywia tekst. Nie autor. Zgoda, dobór słów, zdań, skojarzeń. Ale reszta to dzieło czytającego. I tu chyba właśnie nastąpiła synergia na styku mojego tekstu i Twoich doświadczeń. Które z kolei wywołały we mnie wspomnienie pewnej książki, którą uważam za mistrzostwo świata "Mistrz i Małgorzata". Oto scena, kiedy Woland dopytuje się Małgorzatę o rękopis Mistrza. Ta odpowiada, że został spalony. Woland na to: - Niemożliwe, rękopisy nie płoną. Cieszę się, że poszukujesz dzięki temu czegoś nowego i widzisz swoją przyszłość. To dobrze. To bardzo dobrze.
      Natomiast nie rozumiem wciąż frazy: "Nie musisz Witku trudzić się wysyłając specjalnie swe opowiadania. Tak jak już kiedyś wspominałam, nie widzisz mnie ale tuż za plecami możesz poczuć mój oddech... ;) " Aniu, sugerujesz coś zbyt metaforycznie i poetycko. A czasami wśród gęstwy metafor gubi się coś, co chciało się powiedzieć. Odczytałem ten tekst na zasadzie - "Jestem na Twoim blogu i obserwuję go". Co mi oczywiście pochlebia, bo to najlepsza rzecz - czytelnik. Natomiast sformułowanie "czuć oddech za plecami", już nie jest takie ładne, bo trochę strasznie się robi. Nie uważasz? Może lepiej powiedzieć to, co stanowi dla mnie coś bardzo, bardzo cennego - "zawsze do Ciebie zaglądam, bo lubię, bo nikt mnie tu nie popędza. Bo tu, zatrzymuje się czas a ja tego potrzebuję. " I to uważam za najpiękniejszy komplement z Twoich ust :)))
      Dziękuję Ci Aniu za życzenia, to ogromnie miłe, ze pamiętasz :))) Tak, są już wakacje - dziś miałem końcową konferencję. Jednak nie jest w tej pracy tak różowo. Prawdziwy urlop (nie, nie wakacje) mam dopiero od 15 lipca i do 15 sierpnia. Tak stanowią przepisy. Wcześniej jestem do dyspozycji, czyli mam dyżury, rekrutacje i inne zabiegi administracyjne. Nudne, by o tym wspominać. Więc jeszcze trochę potrwa zanim doczołgam się do wolnego :)))
      Ale skoro wspominasz o szczepionce, to życzę Ci, żeby dotrwać do drugiej dawki i niech Ci się świat otworzy ponownie. Czy to w Polsce, czy gdzie indziej. No i dużo, dużo zdrowia dla Ciebie i spokoju :)))

      Usuń
  2. Myślę Witku, że nie wystarczy nam sam oddech, bicie serca, by żyć…choć bywają chwile, gdzie tylko liczy się następny i kolejny odruch życia. Czas w którym żyjemy dobitnie nam uświadomił znaną wszystkim prawdę, że nic nie jest dane nam na zawsze, a świat płynie czy tego chcemy czy nie.
    Pamiętam to nasze pierwsze zamknięcie sprzed ponad roku, kiedy czekaliśmy na wiosnę uwięzieni w swoich domach i pamiętam moją radość z każdej najmniejszej roślinki, deszczu i pierwszy wiosenny spacer w lesie. Wszystko miało niezwykle intensywną woń i najpiękniejsze kolory, nawet deszcz.
    Dlatego wiem, że ziemia pachnie po deszczu, szczególnie po upalnym dniu unosząc w górę razem z parującymi kroplami wszystkie aromaty leśnej polany czy kwiecistej łąki i właśnie ziemi, oddającej nadmiar wychlipanej w pośpiechu wody. Nie dziwaczysz wcale, bo choć kawę lubię i swoje miasto, które powoli odzyskuje zwykły gwar, to naturalną przestrzeń, ozonowe zapachy trudno zastąpić filiżanką naparu czy nową kiecką. A lawenda…Nie każdy lubi ten zapach. Mówią, że to zapach starości. A ja lubię bardzo i dla mnie to woń lata. Kojarzą mi się z nią trzmiele i pszczoły radośnie zbierające pyłek bzycząc przy tym niemiłosiernie i słońce miło głaszczące ramiona…

    Witku Twoja lawenda na zdjęciach jest cudowna, migocząca czerwcowym blaskiem, a zapach jej mogę poczuć nie tylko wirtualnie, bo wychodząc na własny balkon i wciągając głęboko oddech. Tą zasuszoną lepiej zostawić między słowami , sprawdzając od czasu do czasu czy czujemy jeszcze choć trochę jej woń.
    Przesyłam prawdziwie gorące pozdrowienia z nagrzanego wieżowca. Życzę uśmiechu i chłodu, bo spokój chyba powoli się zaczyna :))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, jak pięknie Elu odpowiedziałaś. Doceniam Twoją odpowiedź bardzo. A wiesz czemu? Bo poczułem się, jak na slalomie-gigancie, gdzie z wielką wprawą omijasz zostawione przez autora niniejszego tekstu pułapki :)))Śmieję się sam z siebie. tak, to tekst nieco sentymentalny, a nieco złośliwy. Tak, wiem, ze lawenda kojarzona jest ze starszymi ludźmi. A ja chciałem jej nadać trochę inne znaczenie. Jakie? Spóźnionej i niechcianej miłości, która kiedyś była, o ile była. Zrobiłem to w taki dziwny sposób skacząc po tematach. Ale czy życie właśnie takie nie jest? Czy nie wyglądają tak nasze rozmowy, kiedy chcemy opowiedzieć dawno niewidzianej osobie jak najwięcej, w jak najkrótszym czasie? Bo podświadomie (chyba) wiemy, ze jest ten upiorny Heraklit...
      TDziękuję, dziękuję, dziękuję!!! Przyznam się, ze zastanawiałem się kilka dni, czy mam robić lawendę, czy nie. Bo przecież lawenda już była kilka razy. Ale w końcu tak dawno na zdjęciach nie byłem, ze musiałem sobie udowodnić, ze jeszcze umiem zdjęcia robić. I skoro mówisz, ze ładne, to i masz mój uśmiech :))))
      Dziękuję Ci za pozdrowienia i sam przesyłam dla Ciebie te mniej może gorące, ale to dlatego, ze pogoda jest, jaka jest. A cień i chłód są ważne. Bardzo, bardzo ważne :)))

      Usuń
  3. Nie wiem, ale w tej pięknej drobnokwiatowej filetowej roślinie jest jakaś magia koloru, obrazu i zapachu. Umiałeś Witku to wychwycić i pokazać. Co do tekstu. Najbardziej mi brakowało w okresie pandemii stolika w ogródku kawiarnianym przy gwarnej ulicy starego miasta. Zapachu kawy i kawy w filiżance z porcelany. Gdy trzeba się obudzić rano, to nawet i do śniadania kubek pożądany. Ale delektować się prawdziwą kawą można tylko z pita z pięknej filiżanki :) Rozbierać tego pięknego tekstu na czynniki pierwsze nie będę, bo można na nim osnuć tysiące opowieści. Pięknych, dobrych pachnących lawendą i kawą wakacji :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem Grażynko, czy mi się udało wyciągnąć z lawendy wszystko :))) Ale się starałem. Dobrze odczytałaś mój ironiczny w gruncie rzeczy tekst o papierowym kubku z zielonym logo. Między Bogiem a prawdą, kawa serwowana w tej sieci wcale nie jest ani smaczna, ani najtańsza, ani stylowa. Ani nawet za bardzo gorąca. Nie lubię tej firmy, bo uzurpują sobie miano baristów. Barista w papierowym kubku nie serwuje kawy. Tak, masz rację - tylko porcelana. I to możliwie jak najcieńsza. Skoro już mamy coś robić, zróbmy to tak, jak należy. Jak w Wiedniu (tam podobno kawa smakuje najlepiej, co potwierdzam, ze widok dodaje specyficznego smaku kawie). Nie sztuką jest iść ulicą i chwalić się kubkiem kawy za 20 czy 30 złotych, ale siąść jak człowiek z filiżanką i małymi łykami wypić tę kawę. Może na pewno za mniej, ale za to z klasą. I lawenda chyba po części należy do tego starego, odchodzącego trochę świata filiżanek kawy, zegarków na rękę nakręcanych rano, itd. A przecież to w pewien sposób celebracja życia. Zatrzymanie się i posmakowanie nurtu, jakim płyniemy. Tak jak i na spacerze zapach trawy, deszczu czy mgły. Dziękuję Ci za dobre i bardzo miłe życzenia :)
      Życzę Ci dobrych chwil i, między nami fotografującymi, dobrego światła :)))

      Usuń
  4. Lawenda zasuszona i wspomnienia łączą się bezsprzecznie. Też mam takie „kwiaty lawendy”, choć nie mam lawendy. Lubię wspomnienia, swoje i cudze. Mam od kilku lat odziedziczone po mamie stare zdjęcia, listy, dokumenty. Ona zatrzymała to po śmierci mojej babci, a teraz mam ja. Czytam czasem stare listy i wyjaśniają mi się zagadki z dzieciństwa (bo wtedy nie wprowadzało się dzieci w świat dorosłych spraw). Lubię to z wielu powodów, ale chyba najbardziej dlatego, że nie wymaga to pośpiechu i zapewnia spokój.
    Lubię spoglądać do tyłu i do przodu. I owszem, niezastąpiony jest zapach ziemi po deszczu, ale usiąść w kawiarni i pogapić się na ulicę, na przechodzących ludzi też jest miło. Szczególnie w nowej kiecce :) I im jestem starsza, tym bardziej cenię sobie takie spokojne chwile, kiedy nie muszę ratować świata i zamartwiać się o sprawy, które i tak się ułożą. Jakoś.
    Może dlatego, że coraz wyraźniej widzę, że i tak wszystkiego nie zdążę, więc po co się spieszyć..?
    Dzięki za ten lawendowy wpis Witku, zdjęcia piękne i pachnące, słowa też.
    Pozdrawiam Cię spokojnie i lawendowo:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez wspomnień nie byłoby "tu" i "teraz", prawda? Są ważne i tyle. Jedni lubią wspomnienia, inni od nich uciekają. I wiesz, chyba nie warto uciekać, bo one zawsze czegoś uczą. Przede wszystkim, o ile są nasze, nas samych. Dzięki nim poznajemy siebie. A to czasem wiele, bardzo wiele.
      Co do tego stolika kawiarnianego - stop! - to nie tak. Widzę, ze uparcie wiele osób uważa, że jestem przeciwny. Bynajmniej. To, że uważam zapach trawy czy ziemi po deszczu za ładniejszy, nie oznacza, ze nie lubię kawiarnianych stolików. Lubię. Nawet popełniłem kilka fajnych tekstów na serwetkach papierowych w takim właśnie miejscu. To bardziej tekst o celebracji życia, z czym się z Tobą zgadzam. Dlaczego mam pić kawę z papierowego kubka za grubą kasę pędząc przed siebie, by wszyscy zobaczyli zielony znaczek na kubku, jeśli mogę siąść w fajnym miejscu i wypić o niebo lepszą kawę i dobrze się bawić? A że znaczka nie będzie? A komuż on potrzebny. Dawniej było takie ładne słowo, które teraz jakoś wstydliwie skarlało, choć niesłusznie - szpan (na wsi). Życie na pokaz, influencerka. A życie właśnie takie jest, jak mówisz Aniu, trzeba je smakować i mieć świadomość przyszłości i przeszłości. Może banały, ale rano i wieczorem dozwolone :)))
      Cieszę się ogromnie, ze w Twoich oczach moja lawenda tak ładnie wygląda. No i tekst. Pozdrawiam Cię dobrym, ciepłym słowem i macham w Twoim kierunku wysyłając dobre, jasne myśli :)))

      Usuń
  5. Nie wszystko musi mieć senes, pewnie wiele rzeczy, które się wydarzyły i jeszcze wydarzą, są po prostu przypadkami mniej i bardziej przyjemnymi. Jedyne co możemy z tym zrobić, to wyciągnąć z tego jakąś naukę, albo zostawić tak jak jest i zupełnie nic z tym nie robić. Może tak jest właśnie najlepiej? Bardzo lubię zapach ziemi, czasem specjalnie po deszczu wychodzę, żeby powęszyć. Cóż mogę napisać o lawendzie? Bardzo ją lubię i mam co do niej plany, z których na razie niewiele się dzieje, ale czekają i tupią coraz głośniej. Zapachniało mi lawendą ze zdjęć. Cieszę się, że lawenda staje się coraz bardziej popularna, bo jeszcze niedawno kobiety kupowały takie chemiczne specyfiki o zapachu lawendy i umieszczały je w szafach na mole, a to przecież niewiele ma z nią wspólnego. Udanych wakacji i dobrego wypoczynku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mamy taki dziwny rok poczynając od zachowań ludzkich, a skończywszy na pogodzie. I wiesz, szukam odrobiny "constans" w tym, co się dzieje. Zapachy takie właśnie są, zwłaszcza po deszczu. A zresztą, zapach ziemi, t ten zapach chyba najbardziej pierwotny. Zupełnie jak zapach chleba, który mamy niejako zakodowany genetycznie. A zapach lawendy? Mnie się ona zwyczajnie podoba, bo jest ładną rośliną. Wiesz, szukałem tydzień temu pól lawendowych. Chciałem zrobić zdjęcie, które byłoby podobne do tych robionych we Francji. Nic z tego. Wszystko jest albo na północy kraju, albo w miejscu, gdzie wolałbym jednak szukać noclegu, by podróż rozłożyć na dwa dni. Ale jestem uparty i skoro nie w tym roku, to jest jeszcze przyszły (chyba, ze mnie coś zeżre). A z tym ostatnim - zapachem lawendy w szafach, to masz rację. Chemia, która bardziej zaszkodziła tej roślinie, niż pomogła. Chociaż może i niejedna kiecka i frak zostały ocalone :))) Dziękuję Ci serdecznie za życzenia, bardzo to miłe :)) Niestety, do 15 lipca trwa ruch w interesie. Bezruch będzie trwał do 15 sierpnia. Czyli miesiąc - standard u każdego, kto pracuje. Tak upada mit o dwumiesięcznych wakacjach. Pamiętam, że byłem bardzo niemile zaskoczony, że to tak. A teraz przywykłem. Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty