Wyrosłem...

 

            Nie wiem dlaczego tutaj przyjechałem. Nie wiem. Bo poprzednie razy, to były tchórzliwe ucieczki od miejsca, które powinienem zobaczyć. Jechałem samochodem tam i z powrotem ulicą, która kiedyś była moją ulicą. Patrzyłem na domy i ludzi próbując odnaleźć w nich tamten czas i nie znalazłem. Zniechęciłem się i uciekłem. A teraz jestem, choć dalej nie wiem, czemu przyjechałem. Może z potrzeby odpowiedzi na pytanie „kim jestem?”. Choć może bardziej „kim się stałem”. Taki sam, jak ten, który stoi na środku łąki i ma czapkę z daszkiem na głowie, a jednak zupełnie inny. Tak, wiem, ciało się zmienia. Zmienia się również to, co tworzy człowieka. A może wtedy obdarzony tym, co mają dzieci, nie dostrzegałem jeszcze złożoności świata i własnych możliwości? A przecież chciałem być geologiem, który kochał się w kamieniach. Zwłaszcza w krzemieniach, które znajdowałem co krok. Co się ze mną stało? Wiem, nie odpowiesz mi. Nie odpowiadaj, wolę ciszę, bo jest bliższa temu, co teraz wybieram. I tak, jak na tym starym zdjęciu, stoję na środku przestrzeni między dwoma domami i chciałbym powiedzieć, że wróciłem. Ale nie wróciłem. To już nie jest moje miejsce. Daremnie patrzę wokoło i szukam punktów zaczepienia. Swoich śladów, w których mógłbym siebie odszukać. Może jedynie drzewa, które rosną tak, jak rosły ileś dziesiątków lat temu. Wciąż tam są, wiesz? Naprawdę człowiek zastanawia się w takich momentach, co po sobie pozostawi. Chyba tylko rzeczywiście garstkę piachu, którą sypną mu na głowę. Ten cały świat minął i nie można do niego wrócić. I nie mnie go szukać. A właściwie siebie w nim. Chodzę po tym placu, który był moim światem, zaglądam na starą klatkę schodową i patrzę na drzwi, które były kiedyś drzwiami do mojego świata, do mojego domu. Nie zastukałem. Przyłożyłem tylko dłoń do sklejki i odwróciłem się. Nawet drogę do domu  ktoś wybrukował zasłaniając tym samym odnaleziony krzemień zatopiony w betonie, który mrugał do mnie dawniej swoim okiem. Jasne, jest i budynek policji, jak dawniej brudny i zmęczony swoją starością, choć widać, że usilnie ktoś chciał go ożywić malując na kolor żółty. Są domy, które jeszcze pamiętam. Jest jeszcze sklep, w którym dawniej robiło się zakupy, choć mało mnie to interesowało. Ważna była ekspedientka, która sprzedawała mleko. Z konwi nalewała mleko do bańki. Podziwiałem jej ruchy i strumień mleka, który przelewał się z naczynia. A ona wyciągała dłoń coraz wyżej i wyżej. Nie, nie ma już i ekspedientki i jej białego, nylonowego fartucha i czepka przykrywającego rude włosy. Obok była lodziarnia, po której został tylko ślad pustych, głuchych drzwi. Jeden rodzaj lodów. Fakt, obok jest cukiernia, ale nie wszedłem. A widzisz te schody w dół? Wejście, jak do piwnicy? Tam był sklep warzywny. Na beczce po kapuście spał kot, albo udawał, że śpi. Dawał się czasem pogłaskać, choć niechętnie poddawał się tym niezdarnym pieszczotom moich dziecinnych rąk. Po drugiej stronie drogi był „nowoczesny” pawilon, w którym był sklep muzyczny i księgarnia. Tam moja matka odkryła dla mnie świat, który dał jej wytchnienie, a mnie zapatrzenie w okno i opowieści, które we mnie wrosły. Płyty i kasety z Bajkami-Grajkami wziąłem z tamtego miejsca z sobą. Pracowicie przewoziłem z miejsca na miejsce, w którym byłem. I wiesz, nawet poszedłem ulicą za skrzyżowanie, gdzie było bardzo, bardzo daleko dla moich małych stóp. Sklep miał swój klimat, którego próżno szukać dzisiaj w sklepach – biedy na półkach i oranżady o kolorze wściekłej pomarańczy w butelkach zamykanych ceramicznym korkiem. Sklep chyba jeszcze niedawno był, choć zostały po nim tylko litery odcinające się od spłowiałego słońcem pomarańczu tablicy. Wszystko się zmieniło, a tych okruchów jest zbyt mało, bym mógł je zatrzymać dla siebie. Idę ulicą wypełnioną ludźmi, których języka już nie znam. Nie mówię ich gwarą, nie żyję ich problemami. Stare kobiety na rowerach mijają mnie przyglądając się spod oka. To się nie zmieniło, to chyba jest wieczne, jak sama idea roweru. To się nigdy nie zmieni. Patrzę na koszmarne budynki z lat dziewięćdziesiątych, na te potworki architektoniczne, współczesne fawele przyklejone do siebie, mające przyciągnąć nowoczesnością. Przebrzmiałą. A daleki kościół, który znał moje miękkie, dziecięce kolana jest zamknięty, jakby proboszcz zdecydował, że w poniedziałki Bóg odpoczywa, a oko ludzkie nie może sięgnąć świątyni. A może Bóg jest tylko dla tych w niedzielę z radosnym, pachnącym potem i perfumami tłumem w swoich niedzielnych ciuchach? Nie, nie było mi smutno, po prostu chciałem zobaczyć to miejsce, w którym szeptałem swoją pierwszą, żarliwą i dziecięcą modlitwę. Wolną od przyrzeczeń i próśb. Naiwną pierwociną wiary niedawno wyklutej. Wszystko się zmieniło. Pod kolorowymi tynkami zginęła cegła i wapienne kamienie, z których dawniej budowano tu domy. Nawet kiosk, w którym dumnie na szybie rozpierały się gumy „Donald” wygląda jak staruszek, który oko ma zasłonięte starczym bielmem ślepoty. Nie wiem dlaczego tutaj przyjechałem.  I wiesz, zdziwiłem się, że nie jest mi żal, ani nie jest mi smutno. Jestem, kim jestem. Stałem się tym, kim się stałem. A że noszę w sobie ziarna przeszłości? A kto ich nie nosi na swoje i cudze nieszczęście…






















 

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. Dziękuję :))) Ciesze się, że tak ładnie odbierasz to moje pisanie :))

      Usuń
  2. Latarnik zawsze wraca do swojej pierwszej latarni, choć latarnia już inna.
    On się zmienił i ona też. Takie życie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację. Latarnia jest już inna. Ale daje to samo światło. Może nie w tym kierunku, ale świeci ciągle w nocy dla tych, którzy gdzieś tam są. Dziękuję Ci serdecznie za to porównanie. Miłe i uśmiechnąłem się :)) Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :))

      Usuń
  3. Rzeczywiście – nie będę odkrywać odkrytego – świat się zmienia. Czytałam i czytałam i robiło mi się trochę smutno. Nie z powodu tego, co napisałeś, tylko z powodu tego nienapisanego.
    Możemy sobie mówić co chcemy, ale jest w nas potrzeba odnajdywania okruchów własnej przeszłości i jakieś oczekiwanie, że nic ich nie zmieniło, że są takie same jak zapamiętaliśmy. Bo to by znaczyło, że my jesteśmy tacy sami. A nie jesteśmy. Wiemy to, ale…
    Wydaje mi się, że w tekście, którego nie napisałeś, gdzieś pomiędzy słowami czai się żal, trochę smutku, nostalgii i poszukiwanie uzasadnienia dla miejsca, w którym jesteś. Z którego jesteś zadowolony i niezadowolony. Które chciałbyś zmienić i pozostawić takim jakie jest.
    Witku, przepraszam, że poszłam drogą „co poeta miał na myśli”, mam nadzieję, że nie będziesz miał mi za złe. Tym bardziej, że wiesz tak samo dobrze jak ja, że wszystkie nasze miejsca są takie jak powinny być. Ani piękne, ani niepiękne. Są najlepsze, bo są nasze.
    I właśnie z mojego miejsca na ziemi macham do Ciebie i posyłam Ci same dobre myśli i uśmiechy:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz...masz rację. To nie jest mój pierwotny tekst, który dyktowałem do telefonu siedząc na trawie pod sklepem, w którym była oranżada o kolorze wściekłej pomarańczy (tak, w butelce z korkiem :))). Kiedy siadłem do komputera, to okazało się, ze narzędzie dyktowania zrobiło psikusa i powstały takie zlepki, że musiałem pół tekstu odtwarzać. A to już nie to samo. Napisałem to po prostu inaczej, a to, czego nie napisałem, schowałem głęboko w kieszeń. Bo jest tak, jak mówisz - oczekujemy, by coś się nie zmieniało, by był taki ląd lub miejsce, w którym ciągle jesteśmy tacy sami. Czy jestem niezadowolony i rozczarowany? Jestem, ale nie pozwalam sobie na te uczucia, bo przecież wiedziałem, na co się piszę jadąc w to miejsce. Bo faktycznie, byłem tu już kilka razy - zawsze samochodem i przejazdem, bo bałem się konfrontacji. Śmieszne może, ale paradoksem jest we mnie to miejsce. Dzisiaj widzę jego ułomność, ale dawniej widziałem tylko jego zalety. I te zalety zostały gdzieś we mnie. Chciałem je odszukać i wiesz, poza niebem nad łączką między dwoma "awaryjnymi" blokami nie odnalazłem prawie nic. Drzewa - kasztanowce, te same. Nie ma piaskownicy, śmietników, cieknącej gnojówki, oranżady, oranżady w proszku itd. Zniknął świat małego chłopca, a to co zostało, to zbyt mało na pełen uśmiech. Ale w jakiś sposób jestem zadowolony, że tam byłem. Że stanąłem oko w oko z tym obrazem miejsca i samego siebie.
      A tak już mniej nostalgicznie, to byłem małym diablęciem i patrzę na siebie teraz i się nie poznaję. Moja matka chyba codziennie siwiała i rwała włosy z głowy. Że wspomnę tylko o konkursie, kto piękniej będzie miał ubrudzone ręce (ale w sumie resztę też). Wygrałem i wiesz, do dziś jestem z tego dumny :)) Z podpalenia bloku jestem mniej dumny, jak i z kilku równie ciekawych rzeczy. Wyrosłem (chyba)...
      Aniu, przesyłam Ci uśmiech i same dobre myśli gdziekolwiek jesteś :)))

      Usuń
  4. Lubię jak opowiadasz. Czytając, jeszcze słyszę Twój głos:) I trwam w milczącym zasłuchaniu. Może to dlatego, że piszesz o czymś, co jest mi obce. Czego nie znam, więc nie do końca rozumiem. Mieszkam dziś w miejscu, w którym się urodziłam. Nie wiem jak to jest pojechać tam, gdzie zostawiło się kawałek swojego życia i to ten beztroski, najlepszy kawałek. Choć w czasie studiów już nie mieszkałam z rodzicami, to zawsze gdzieś tylko pomieszkiwałam, z żadnym miejscem się nie zżyłam i nigdzie nie czułam się u siebie. Ciągle chciałam wrócić w swoje strony. I ciekawe, że miejsce do którego wróciłam, choć to samo, było już zupełnie inne. Wystarczyło kilka lat. Tak, miejsca się zmieniają, ale przede wszystkim my się zmieniamy. I myślę, że tak jest dobrze...
    Pozdrawiam Cię serdecznie 🤍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowieści, opowieści :)) Ile ich jest w człowieku, prawda? A ciągle chce więcej. Taka nasza natura. Ech... A może dobrze.
      Tak, masz rację, zupełnie to odmienne od moich doświadczeń, ale jesteś tym szczęśliwcem, który wie, że ma SWÓJ dom, SWOJE miejsce. Nie rozdrobniłaś się, nie musisz jeździć i konfrontować. Bo człowiek wrasta w miejsce, zwłaszcza kiedy jest dzieckiem. Jako dorosły wie, ze to na chwilę, że to na jakiś czas. I choć mu żal, to życie go porywa. Z dziećmi jest inaczej. Pewnie też i należałoby na to popatrzyć, jako na sumę rozwoju psychiki, doświadczeń itd. A z moich doświadczeń zostało tyle, ze jak widzę ładny kamień, to nie oprę się i podniosę - ukłon w stronę tamtego, prawie już nieistniejącego miejsca.
      Ale to, co napisałaś, ze wszystko się zmienia, to prawda. Zgadzam się z Tobą. Tak być musi i to jest dobre :))
      Pozdrawiam Cię równie serdecznie i dobrego, spokojnego dnia dla Ciebie :))))

      Usuń
  5. Wiesz Witku chciałam napisać zupełnie inne słowa, ale gdy już prawie skończyłam, wydały mi się za bardzo moje, a nie chcę burzyć Twojej opowieści, bo jest zbyt prawdziwa i gdy patrzę na chłopca stojącego na trawie trudno mi znaleźć odpowiednie słowa, bo to wzruszający widok i nawet nie próbuję odgadnąć myśli dziecka, które musiało zmierzyć się ze zmieniającym się jego światem. I chociaż wiem, że wszystko wokoło nas płynie, a my poddajemy się fali zarówno fizycznie jak i mentalnie, też nie wiadomo z jakiego powodu wracam i podobnie próbuję odtworzyć ponownie ten czas. Nigdy jednak nie jest to ta sama ulica, dom, podwórko. I tylko w nas brzmi ciągle ten dziecięcy śmiech lub płacz, pachnie papierówka, i musuje w ustach oranżada wściekle pomarańczowa czy w proszku, którą zamiast pić z wodą zlizujemy z palca… nie wiem czy znasz ten smak?
    Zdjęcia wspaniale uzupełniają słowa tworząc interesujący reportaż. Podoba mi się w nich doskonała perspektywa, która sprawia wrażenie jakbym była wewnątrz kościoła czy na ulicy. Dziękuję Witku za ten niecodzienny spacer zaułkami miasteczka Twojego dzieciństwa.
    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie już z mojej dusznej Łodzi i macham życząc dobrych i ciepłych, ale nie gorących dni i oczywiście wymarzonego, wspaniałego wypoczynku :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, ale czasami tak jest, że wolimy zatrzymać dla siebie pewne rzeczy. Zwłaszcza, kiedy je w końcu napiszemy. To też fenomen, wiesz? Fenomenem jest to, że potrafimy zapisać to, co w nas. Fakt, potem oceniamy i decydujemy, czy myśl ma iść w świat, czy nie, ale ten pierwszy krok - zapisanie, to w jakiś sposób skonkretyzowanie tego, co w nas. Bardzo cenne. Tak, znam, oczywiście że znam smak oranżady w proszku :D Ale to był rarytas. Właściwie można było się uważać za króla podwórka, jeśli się gdzieś skombinowało/dostało/kupiło. Smak nie do podrobienia :))))
      Tak, wszystko płynie i my również płyniemy razem z czasem i naszymi wspomnieniami. Ładnie napisałaś, że to nasza wyobraźnia próbuje odtworzyć ten czas. To prawda. Czasami przychodzi taki czas, kiedy wspomina się miejsca, ludzi i sytuacje. Czasem też tęskni. Ale widać człowiekowi jest to potrzebne do życia, skoro się tak dzieje. Wolę to od dyskusji na temat chorób. Wczoraj w restauracji miałem nieszczęście siedzieć stolik w stolik z towarzystwem mocno dojrzałym i słuchać o tracheotomiach, stomiach, płynie opłucnowym, itd. Mam wrażenie, że byli to emerytowani lekarze. Fakt, zachowywali się raczej głośno, więc chcąc, nie chcąc słyszałem. Jedna tylko staruszka opowiadała, jak to uczyła się łaciny w ogólniaku, a było to bardzo, bardzo, bardzo dawno temu. A potem znów były choroby i kotlet na dostawkę. Więc wolę takie wędrowanie po wspomnieniach, niż dyskusję o chorobach.
      Zdjęcia Elu robiłem z drżeniem ręki, bo mimo tego, ze pojechałem tam właśnie dlatego, by zdjęcia zrobić, to nie szło mi zupełnie myślenie kadrami. Sama zresztą znasz to uczucie robiąc zdjęcia, że temat musi się dopasować, uleżeć. A to, co zobaczyłem, ten koszmar architektoniczny lat dziewięćdziesiątych, nie skłaniał do myślenia kadrami. No ale zrobiłem, co mogłem :)))
      Dziękuję Ci za komentarz i życzę Ci chłodu, wiatru w mieście i uśmiechu :)))

      Usuń
  6. Takie okruszki zebrane w całkiem zgrabną całość sentymentalną. A zdjęcia mi się bardzo podobają. Rzeczywiście wyrosłeś :))) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sentymentalny facet ze mnie. Trochę szkoda, ale lubię tak czasami posmęcić :)) Ano, wyrosłem :D Aż boję się zestawiać ze sobą zdjęcia. Chyba wolałem siebie na tej łączce :)))
      Pozdrawiam Cię również!!

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty