Ulica latarników...

 

              Nie lubię tych ostatnich dni bo wiem, że są ostatnie. Że zostaje ileś godzin uparcie mijających, czasem może noc, albo dwie, które też szybko mijają. I stoję potem, jak ostatni głupek z walizką, w której mam swój cały świat i patrzę na plażę, niebo i morze i wzdycham. Pewnie, że można to odwrócić i zarzucić pozytywnym tekstem. Ale czy wówczas byłbym sobą? Czy nie kłamałbym sobie wmawiając coś, co się nie dzieje? Zostawiam to dla innych, bo mnie to nigdy dobrze nie wychodzi. Stoję więc na tym idiotycznym przystanku i myślę sobie, że pali mnie twarz, jakby skóra dopominała się o wiatr, o słońce do których przywykła. I wiesz, niewiele pamiętam, bo ciągle gdzieś szedłem, jakby w pogoni na nasyceniem, choć dobrze wiem, że tym nie da się nasycić. Może dlatego stoję teraz zdziwiony, że to już. Zdążyłem zrobić swoje kilometry – swoją wyprawę na koniec świata, który końcem świata nie był. Zdążyłem być na ulicy latarników, bo to był obowiązkowy punkt programu. Zdążyłem rano na wschód słońca i łunę, która rozlewa się po niebie, zdążyłem nawet kawę wypić. Ale wszystko krzyczy we mnie mało, mało, mało! Zupełnie jakbym robił to pierwszy raz, a przecież nie robiłem. Może to przez jednostajność marszu pomyliłem dni i z rozpędu z poniedziałku znalazłem się w czwartku przyszłego tygodnia? Nie wiem. Tego się nigdy nie wie i zostawia te myśli by opadły z człowieka, bo niewiele one znaczą. Jest przecież, jak jest – przystanek autobusowy, walizka i plecak na plecach. Tylko w głowie wirują jeszcze myśli plątając się z szumem i wiatrem. Są jeszcze w oczach krajobrazy, które może i nic nie znaczą, bo cóż może znaczyć błękit i morska fala? Ale dla mnie to wszystko ma znaczenie. Ukryty symbol, sens. Bo po co by to wszystko było? Żeby sobie udowodnić, że jeszcze wiele mogę? Że przejdę te wszystkie kilometry, że zrobię te wszystkie zdjęcia, że pójdę pod wiatr, że pójdę mimo deszczu. Że będę się ćwiczył w cierpliwości, milczeniu i liczeniu aniołów i diabłów na końcu szpilki? A może w tym, że nasycę się światłem niepewnego dnia i w czasie golenia uśmiechnę się do swojego odbicia? Może? Może o to w tym wszystkim chodzi? A robotnicy na dachu naprawiają szkody wywołane wichurą. Ktoś idzie prowadząc rower, biegnie pies ulicą, szumi morze, a z radia biją na alarm, bo wojna o czwartej rano. Skandal, jak można zaczynać wojnę tak wcześnie? Wszyscy dziennikarze zaspali i może dlatego teraz pragną nadrobić czas i krzyczą, zamiast rzeczowo pomilczeć nad głupotą, megalomanią, czy co tam jeszcze. Życie trwa. Zwykłe życie, gdzie nie czuje się własnego oddechu, a za to czuje zmęczenie które nadchodzi falami. Wsiadam do buraczkowego busa śmierdzącego pożegnaniem. Tak, dokonało się. Są jeszcze zdjęcia w aparacie, które będę przeglądał. Znów otworzy się nade mną niebo, usłyszę fale, będę na ulicy latarników. Moje buty znów zostawią ślad do miejsca, gdzie się zatrzymam, by nacisnąć spust. I to będzie dowód, że jednak byłem, gdzie byłem. Może jeszcze światło w oczach zdradzi, że błękit wlał się we mnie razem z szumem. Może jeszcze przyśni się coś przypadkiem. Nieoczekiwanie siądę wtedy na łóżku i trąc zaspane oczy będę wiedział, że to jeszcze jest we mnie…




























 

Komentarze

  1. Jakże ta ulica Latarników pasuje do Ciebie. Nie, wróć.
    Pasuje do mojego wyobrażenia o Tobie. No, może do jakieś
    części w Tobie. Widzę jak krążysz zbierasz chwile, a potem
    wzdychasz, bo już czas wrócić. Ja też tak wzdycham, gdy wracam.
    Moja podróż jeszcze przede mną. Zwykle wyruszam w czerwcu.
    Teraz za zimno dla mnie i za smutno. Brak intensywnej zieleni
    i głosów ptaków.
    Jak zwykle pięknie piszesz i piękne są Twoje zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak zostałem latarnikiem :)) Wiesz, na początku wydawało mi się, że wypowiadasz to z ironią, a potem przywykłem. Być może faktycznie mam w sobie coś z latarnika. Ale czy każdy z nas tego czegoś nie ma przy odpowiednich okolicznościach? Czy każdy z nas w pewien sposób nie staje się latarnikiem choć na chwilę?
      Masz rację, że każdy z nas zbiera te chwile. Chociaż, kiedy obserwuję ludzi latem, to zdecydowanie zaprzątają ich inne sprawy niż chwile, niż cisza, szum, ptaki, zieleń, zapach nieporównywalny z żadnym innym. Owszem, jest takich sporo, bo widzę to po oczach, które chłoną. To widać. Ale to zaledwie kilka procent. A reszta? Sama wiesz...
      Kiedy pierwszy raz jechałem zimą (tak, głupia pora, ale bardzo chciałem się wyrwać), to właśnie mówiłem sobie - Naglik, po cholerę tam jedziesz. Zimno, ponuro, wieje jak diabli i nikogo po horyzont. To wszystko prawda, ale niecała. Po kilku godzinach człowiek zaczyna rozróżniać kolor nieba, doszukuje się barw w pozornie jednakowym krajobrazie, wyszukuje instynktownie miejsca, które dają mu przestrzeń, wolność i uśmiech. Nawet banalny spacer staje się ciekawy, bo nie rozpraszają go ludzkie głosy. Ale rozumiem Cię i Twoją potrzebę zieleni i rozkwitu normalności :)) Mnie się marzy morze we wrześniu, kiedy fala ludzi opada, ale jest na tyle ciepło, że można zanurzyć się w ten cudowny świat. I zaczynają pływać cudowne chmury po niebie nad morzem. Tak, są we wrześniu cudowne.
      Dziękuję Ci, że tak ładnie mnie pochwaliłaś :))) Bardzo, bardzo Ci dziękuję!
      I pozdrawiam oczywiście niby w lutym, ale wiosennie, bo czuć już wiosnę. Zwłaszcza ptaki rano nie są tak przygnębione, a zaczynają śpiewać. Dobre i to na początek :))

      Usuń
  2. Zdjęcia przepiękne, jak zawsze. Nad Bałtykiem jest magicznie :) A dobre wspomnienia trzeba trzymać, pielęgnować, wracać do nich. Szczególnie gdy dopada nas codzienność i ta fala zmęczenia, o której piszesz. Wtedy myśl o powrocie do magicznych miejsc trzyma nas przy życiu i pozwala przetrwać. Gdy karmimy się świetlistymi wspomnieniami i nadzieją, ciepła i jasna fala oczekiwania na lepszy czas przykrywa trochę szarą i chłodną falę zmęczenia. W powietrzu pomimo wszystko czuć już powiew wiosny, czułe promienie słońca ogrzeją to, co przez zimę skostniało. A co wydaje się być spisane na straty jeszcze zakiełkuje. Masz rację, wszystko ma znaczenie, sens. Dobrze jest nosić w sobie wspomnienia i mieć miejsca, do których chce się wracać. Pielęgnuj w sobie ten błękit, niech Cię wypełnia i otula jak najdłużej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci :)) Cieszę się, że podobają Ci się zdjęcia. Dla mnie są ważne. Nie tylko, jako techniczne ćwiczenie (tak, trzeba ćwiczyć), ale jako zbieranie "dowodów". Brzmi koszmarnie, ale czasami, kiedy czas intensywnie płynie, może się wszystko mieszać, przeskakiwać. Nie ukrywam, ze jest w byciu nad morzem pewna jednostajność, która dla zmęczenia jest błogosławiona, bo przewidywalna. Tyle, że konsekwencją jest poczucie nie kilku dni, a jednego, długiego dnia, który trwał i trwał. Zdjęcia pozwalają trochę uporządkować i kilometry i dni.
      To wszystko prawda, co mówisz :)) Wspominasz o wiośnie - na północy ona już jest. Widziałem powracające klucze ptasie, a wieczorami i rano słychać było żurawie (niedaleko jest jezioro, na którym się zbierają) No i sama przyroda. Niestety, mam mało zdjęć nadchodzącej wiosny - pierwociny liści, bazie, leszczyna. Skupiłem się na czym innym, co było dla mnie ważne. Czeka nas teraz sporo wyzwań, bo te miesiące wiosenne są trudne. Zanim przykryją nas falą zmęczenia - taki sobie obrazek niech wywoła choć uśmiech.
      Pozdrawiam Cię Elu serdecznie i macham z końca miasta :)))

      Usuń
  3. No jak zimą morze, to tylko u Ciebie - dziękuję za zdjęcia, że się dzielisz. Niektórzy podróżują w cudowne miejsca i wszystko zostawiają dla siebie, a to wielka szkoda. Ulica Latarników - to brzmi bardzo ciekawie - mam nadzieję, że latarni na niej wiele. Czyli wszystko jest tak, jak być powinno, bo bo pożegnania zawsze są dziwne, czasem wychodzą dość drętwo, ale zupełnie inaczej myśli się o pożegnaniu, gdy ma się nadzieję na jeszcze, ale przecież nigdy do końca nie możemy być pewni, że jeszcze ten jeden raz nastąpi, więc tym bardziej cieszymy się z tego starego plecaka, śmierdzącego busa i kawy, którą udało się wypić i oby jeszcze nie raz! Wszystkiego dobrego dla Ciebie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, czasami mam wrażenie, ze może niepotrzebnie to robię. Znaczy się dzielę się zdjęciami. Bo trochę to jak Instagram, trochę to jak jakiś serwis społecznościowy. . Jednak przydałaby się jakaś intymność w podglądaniu świata. Ale z drugiej strony chyba jest we mnie chęć dzielenia się tym, co uważam za poruszające. Może nie tyle piękne, co poruszające właśnie. Ciesze się ogromnie, bo bardzo ładnie powiedziałaś o moich zdjęciach. Tak, Ulica Latarników i inaczej nie chce być. Króciutka. Na jej koncu jest latarnia, której zarys jest na jednym ze zdjęć. Stara. Ta nowoczesna stoi kilka kilometrów dalej i nie przypomina latarni. Tam rzeczywiście pracują latarnicy (wojskowi). A ta służy tylko jako fajne, historyczne już miejsce, choć swego czasu miała bardzo droga i wydajną żarówkę specjalnie robioną w manufakturze, a kosztującą fortunę. Tak, masz rację - zawsze jest nadzieja, ze to nie jest ostatni raz. I w sumie moja konstatacja powinna brzmieć trochę tak, ze przyjeżdża się z ciężkim sercem od trosk, a wyjeżdża z sercem złamanym, że to już. Ale to by brzmiało niepotrzebnie dramatycznie, więc niech jest, jak jest. Twoje dopowiedzenie bardzo mi się podoba :))
      Oby jeszcze nie raz :))) Cudowne motto albo tytuł - właśnie pluję sobie w brodę :))
      Dziękuję Ci z całego serca i sam pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie i chyba już wiosennie, bo skoro na północy bociany i żurawie hałasują, to u Ciebie na pewno powroty ptasie już są :)))

      Usuń
  4. To niesamowite, że znalazłeś ulicę Latarników. Ciekawe czy chociaż ładna była? Wiesz, że nie lubię pakowania, ale lubię podróż. Nie lubię rozstań, ale lubię powrót do domu. Przekorny ze mnie człowiek. „wszystko krzyczy we mnie mało, mało, mało!” Dlaczego tak właśnie jest, że ciągle chciałoby się więcej i więcej i że proporcje są właśnie takie, jakie są. Zbyt mało mamy pięknych, za dużo tych „gdzie nie czuje się własnego oddechu, a za to czuje zmęczenie które nadchodzi falami.” Tym bardziej je doceniamy. Miesiącami trzeba czekać, by potem to jakże upragnione wolne szybko pękła jak bańka mydlana. „ z rozpędu z poniedziałku znalazłem się w czwartku przyszłego tygodnia?” – genialne zdanie ( niejedno w tym wpisie). Ja się zgadzam, że najważniejsze, gdy jest uśmiech do własnego odbicia. Tak trzeba, Witku, tak jest dobrze... „błękit wlał się we mnie razem z szumem” – bezcenne i niech zostanie jak najdłużej.
    Wiesz, sposób w jaki opisałeś ostatni dzień nad błękitem jest niesamowicie obrazowy i uczuciowy. Mam podobnie. Zawsze jest mi żal, że to już, że koniec, a „buraczkowy bus śmierdzący pożegnaniem" zwyczajnie mnie rozśmieszył do łez. A ten powrót chyba jeden z trudniejszych, bo to jak wejście w inny świat. Nie to co „schody do morza” ze zdjęcia nr 17…Piękne!!!
    Wszystkie fotografie pokazują cudowne niebieskości, a zastanawia mnie tak wąski brzeg na wielu z nich, choć wygląda niezwykle pięknie trudny do wędrowania obok fal.

    Macham mocno i życzę Ci Witku miękkiego startu w zwykłe dni i uśmiechu mimo wszystko...zawsze :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ulica wyjątkowo niefajna, ale nazwę ma śliczną. Przynajmniej mnie się ogromnie podoba. Stoją przy tej ulicy takie budynki typowo kulinarne o nazwach takich, że aż mną zatrzęsło. Przyślę, pośmiejesz się.
      Elu, to chyba nie przekora, wiesz? To rodzaj nastawienia wewnętrznego. Tak głośno myślę, bo nawet kiedyś zastanawiałem się, jak to jest, że chce jechać, a kiedy chwytam za plecak czy walizkę, to nie chcę. Kiedy mam wracać do domu, to nie chcę, ale w swoim łóżku już jest fajnie. I chyba nie tylko ja tak mam i Ty masz. Przekora? Raczej nastawienie. Ale może tylko bzdurzę, więc machnij ręką. Ostatecznie chodzi nam o to samo :))
      Tak, starałem się trochę emocji wpuścić do tekstu mimo, że trochę się wahałem. Rok temu lub dwa lata temu napisałem taki tekst o ostatniej nocy, że myślałem, ze nie napisze luż żadnego tekstu o pożegnaniu. A jednak - widać można w różny sposób o tym.
      Tak, to trudniejszy powrót, bo wpada się od razu w wir machiny, która niby się na chwilę zatrzymała, ale to takie złudne zatrzymanie. Ona wciąż wiruje i dziś czytałem zaległe wiadomości z dziennika elektronicznego. Komu tam zależy na tym, ze urlop mamy? W ministerstwie pracuje się stale :)) A propos tego ostatniego, uśmiejesz się: https://demotywatory.pl/5121525/Wazny-komunikat-od-ministra-Czarnka-w-w-sprawie-programu
      Dziękuję Ci serdecznie za piękny wpis, a zwłaszcza ucieszyło mnie to, ze się uśmiałaś z buraczkowego busa. On był buraczkowy :)) Ale się uśmiechnęłaś i to się liczy :D
      Wyjątkowo trudno mi przywyknąć do tego, ze nie zrobię jutro tych swoich 20-30 kilometrów i nie nasycę się słońcem. Ale jak to bywa - czekają inne wyzwania. Może nie tak ładne, ale konieczne. Choć ten wyjazd też był konieczny.
      Dziękuję Ci serdecznie Elu za piękne słowa i za ciepło bijące z tego komentarza :)) Naprawdę uśmiechałem się czytając. Również macham do Ciebie i przesyłam dobre, spokojne i wiosenne myśli :)))

      Usuń
    2. Dzięki za linka. Miałam banana na twarzy, a dziś to bezcenne. Witaj w klubie absurdu. Ten przebija nawet dość wysublimowane przepisy Polskiego Ładu. Ciekawa jestem czy ktoś z tych panów sam rozumie co zapisał.
      Pozdrawiam Witku ciepło i wiosennie :)))

      Usuń
    3. Śmiem wątpić w rozumienie :)))
      Pozdrawiam Cię Elu serdecznie!! - ja dziś się trzęsę z zimna. Jakoś tak nie posłużył mi powrót :P

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty