Jezioro...


                   Nie popłynąłem na tę wyspę rowerem wodnym pełnym śmiechu, bo chciałem żeby była, jak jest – samotna pośród wody; zawieszona między brzegami – bezludna. Tak wyglądają zaświaty – myślałem, kiedy z klimatyzowanej sali wyszedłem w upał wczesnego popołudnia. Ważył się we mnie jeszcze rozsądek ostatnich dni z niedowierzaniem wolności, która szybko minie. Ale wreszcie mogę zobaczyć świat tak, jak mogę, myślałem idąc drogą w cieniu wysokich sosen często zerkając przez ramię na wyspę pośród jasnych wód jeziora. I wiesz, tak właśnie ze mną jest, że chcę tajemnicę na wyciągnięcie dłoni, by świat nie składał się tylko z formuł i linijek tekstu, ale z niedomówienia, które błyszczy gdzieś w głowie. I to daje siłę, bo są rzeczy, których się nie rozumie, ale są moje, własne. Moje własne nierozumienie pośród ludzi, którzy obejmują słońce czułymi ciałami i śmiechem. Emeryci spaleni słońcem nie narzekają, zapobiegliwie trzymając w wodzie butelki z wodą i sokiem robionym domowym sposobem. Może i kompot z truskawek, by nic się nie zmarnowało i wczorajszy obiad w cieniu sosen, bo niedziela była, więc rolada i kluski i modro kapusta. Dalej leżą pary urwane z życia, albo które jeszcze porządnie nie wskoczyły w jego nurt, smarują czule ciała dając sobie prostotę i radość dotyku. Jak stado wróbli dziewczyny w strojach kąpielowych tego samego kroju (pewnie koleżanki, dla których ważne jest jeszcze mieć ten sam garnitur ubrań) podrywają się przez plażę wskakując do wody, a ich perlisty śmiech niesie się i odbija od wody kropliście, by przywołać spojrzenia. Pachnie wodą i sosnami. Pachnie słońcem i spokojem. Wyspa tylko śmieje się pogańsko z oddali na wyciągnięcie ręki. Stara buda z podłym żarciem nie otworzyła się w tym roku, a deszcze i wiatry zmyły ceny, które kiedyś, ktoś wypisał niecierpliwą dłonią. Czy to zresztą ważne? Inflacja, wojna, materializm dialektyczny, baranek paschalny, edukacja i plan wynikowy. Przecież to zostawia się gdzieś tam. W pragnieniu, by życie czasami było, jak ta wyspa otoczona spokojem  i tajemnicą. Czymś własnym, z nieśmiałym uśmiechem niedowierzania. Wracam do ludzi, z którymi przyjechałem w to miejsce. Z którymi pracuję i których głosy znam. Powoli opada z nich obowiązek i przestrzeń się rozszerza. Kołyszą się nad nami gałęzie sosen dając słoneczny cień gorącego popołudnia. Ludzie zabierają koce i leżaki, na ich miejsce przychodzą nowi, a my rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy, jakbyśmy przez cały rok nie byli syci swoich słów. Jakby ten mechanizm się zaciął i nie można go było zatrzymać. A kiedy trzeba odjechać, biegnę na plażę i robię ostatnie zdjęcie wyspy. Zaświatów, które tak powinny wyglądać. Cichnie gwar, nie ma ludzi wokół. Są tylko obłoki i słońce we wstępnej fazie zachodu. I jestem ja stojący na chwiejnym pomoście robiąc zdjęcie. Pogańsko we mnie krzyczy słońce. Pogańsko we mnie krzyczy krew. Pogańsko we mnie milczy tajemnica. Naciskam migawkę – pstryk. Odwracam się i idę przez piach. Nie oglądam się… 





















 

 

Komentarze

  1. Zaświaty? Też się zastanawiam jak wyglądają. Ale wnętrze sali ewidentnie jeszcze prosektorium... Przerażające, zimne, surowe, bez wyrazu, przytłaczające i emanujące skrajnie negatywną energią. Nie mogłam tam złapać oddechu, zupełnie jakby ktoś mi odciął tlen i pozbawił całej radości życia. Takiego najazdu wewnętrznych demonów i ciemności dawno nie miałam. Dopiero spacer wzdłuż jeziora zadziałał jak reanimacja i zaczęłam wracać do świata żywych. I przyznam szczerze, że byłam tak przytłoczona, że nie pamiętam spaceru. Zupełnie nie potrafiłam dostrzec pięknych zakątków tego miejsca i dopiero teraz je widzę u Ciebie na zdjęciach.
    A z muzyką dziś bardzo trafiłeś. Chyba nie do końca Twoja bajka, ale zrobiła mi dziś popołudnie. Nie wiem czy znasz zespół chłopaków ze Śląska, Beltaine? Grają muzykę celtycką. Od lat w Będzinie na zamku był organizowany w ostatni weekend sierpnia Festiwal Muzyki Celtyckiej, którego fanką byłam i wciąż bym na niego jeszcze poszła, chociaż od czasu pandemii jeszcze go nie wznowili. Od piątku do niedzieli odbywały się koncerty, warsztaty pisma runicznego i tańców celtyckich. A w niedzielę wieczorem zawsze grał Beltaine. Na tle oświetlonego zamku powietrze pachniało letnim wieczorem, ludzie zbierali się pod sceną i tańczyliśmy wszyscy boso na trawie, pod rozgwieżdżonym niebem. Nigdy nie było dzikich tłumów, a może po prostu układ terenu sprawiał, że ilość ludzi nie była przytłaczająca. Niesamowita atmosfera miejsca... I chociaż nie jestem fanką muzyki celtyckiej, to Beltaine swego czasu skradł kawałek mojego serca i co roku staram się wpadać na ich koncert. Niecały miesiąc temu też byłam, akurat grali w parku miejskim koło Gliwic. Ot, taki sentyment... I tak mi się dziś przypomnieli dzięki linkowi od Ciebie i poprawili mi nastrój na cały wieczór :) Wrzucam Ci jeszcze kawałek, który może mógłby się wpisać w klimat zdjęć: https://m.youtube.com/watch?v=wnLqW-Elz5E
    No i może jeszcze jeden, też go bardzo lubię i chyba pasowałby mi do ostatniego Twojego zdjęcia: https://m.youtube.com/watch?v=CzhajD_Bo-Y
    Dziękuję za link, tego mi było dziś trzeba :) I za inspirację do działania też dziękuję. Macham do Ciebie znad kartki papieru, z Beltainem płynącym z głośnika i szerokim uśmiechem :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, że masz takie odczucia, co do tej sali. Dla mnie była tylko pomieszczeniem, gdzie było chłodno i podawali rosół. Co prawda nasz wspólny kolega głośno zdziwił się, że rosołu nie jadam nazywając mnie dziwadłem, a gust kulinarny określił mianem dewiacji, ale wziąłem poprawkę na jego specjalizację sportową. Zresztą po jedzeniu i tak się zmyłem (tak naprawdę zmyłem się i przed i w trakcie i po. Czyli zmywałem się kilkukrotnie :P) A tak serio, to ja zawsze mam wrażenie bycia "nie na miejscu" w takich miejscach. Ale one są konieczne. Potem, jak sama mówisz, było o wiele lepiej. Tobie pomógł spacer, mnie co innego. Ale grunt, że w jakiś sposób dało się poukładać pewne rzeczy. Może nie do końca, ale zawsze lepsze to, niż gonienie za demonami (taś, taś demonku...). Trochę się wygłupiam, ale lepiej tak, niż...
      Z muzyką celtycką to jest cała przygoda. Bo i wchodzi tu irlandzka i szkocka i gaelicka. Kiedyś to była moja bajka, wielka bajka. Clannad Loreena McKennitt, Enya, Secret Garden...to w sumie jeden pień muzyki, która mnie uwiodła. Do tego literatura oczywiście, czyli Keats, Yeats itd...Żałuję, że dawniej nie było źródeł, z których mogłem czerpać. No i potem była muzyka elektroniczna, ale to już inna gałąź tego samego pnia.
      O samym zespole słyszałem, ale nie miałem okazji "przesłuchać dokładnie" ich kawałków. Pewnie zrobię to teraz. Ale nie będę egoistyczny i też Ci coś wyślę - zapewne znasz, bo językowo powinien Ci być bliski, choć grający celtycką muzykę (Ach Ci Celtowie)
      https://www.youtube.com/watch?v=nKw7gFp6W-g
      Będzin się mocno stara o fajną oprawę muzyczną. Podobno, bo ja nie miałem okazji tam się zaplątać.
      Kartka, to dobry pomysł. "Żywy tekst" często ma tę wadę, że jest zbyt prędki. Ale uśmiecham się i kiwam głową - tak trzymaj :)))
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie po ulewie z nadzieją, że damy radę przebrnąć przez inferno pogodowe :)))

      Usuń
  2. „by życie czasami było, jak ta wyspa otoczona spokojem i tajemnicą.” Wiesz Witku, myślę, tak po cichu, że mimo tego całego zła, beznadziejności i paradoksów, które nas otaczają, jeśli jest w nas pragnienie, by być małą, nieodkrytą wyspą, jeśli jest milczenie i tajemnica, żyjemy naprawdę. Mamy prawo mieć swój świat i wyobrażenia. Mamy prawo chcieć i mamy prawo, by odwracać się do nich plecami…
    To ważne mieć taki czas, że świat możemy na chwilę zostawić za sobą, zatopić się w sobie, w swoich myślach, w ciszy. Znam jednak takich, co na takiej wyspie umarliby z nudów.
    „rozmawiamy, rozmawiamy, rozmawiamy, jakbyśmy przez cały rok nie byli syci swoich słów.” – to wspaniałe i mogę Ci tylko zazdrościć. Naprawdę rzadkie teraz zjawisko. Może jednak nie jest tak źle, a może właśnie paradoksalnie im większy zgrzyt tym jedność wśród ludzi jest większa.
    Podoba mi się sentymentalna wędrówka brzegiem jeziora zarówno na zdjęciach, jak i w opowieści. Prawie czuć zapach wody, sosen i bursztynowego napoju. Słychać śmiech i rozmowy rozgrzanych w słońcu plażowiczów.
    Jezioro zawsze kojarzy mi się z Mazurami, z dzieciństwem. Pamiętam kiedyś pojechaliśmy całą rodziną nad dziką plażę Jeziora Śniardwy, gdzieś w gęste zarośla. Woda była przezroczysta, a brzeg bardzo kamienisty. To dłuższa opowieść, a i tak się bardzo rozpisałam, więc zostawię na inny raz.

    U progu lata Witku życzę Ci, by wyspa i pragnienia zbliżyły się do siebie, by nie trzeba było zostawiać myśli nawet tych najbardziej pogańskich i tańczących w ogniu.
    PS. W Łodzi strasznie duszno, a powietrze gęste i nie drgnie nawet troszeczkę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Elu, masz rację. Każdy pragnie spokoju i chyba to się trochę do tekstu wkradło W każdym razie widzę, w jakim kierunku podążają Twoje myśli.
      Jak zwykle pozytywnie widzisz świat, a ja się do tego uśmiecham. Nie, nie dlatego, że głupie, ale dlatego, że tak ładnie ludzi spostrzegasz. A to byli nauczyciele, którzy cały rok ze sobą pracują i nawet na wycieczce rozmawiają o wszystkim i o niczym. Może faktycznie coś w tym jest, o czym piszesz, że tu należy szukać jedności. Fakt, zjednoczyło nas wspólne nieszczęście zawodu i traktowanie jak pariasa. I taka jest też nasza ocena tego, co się dzieje. Może nie wszystkich, ale większości. Obyśmy doczekali tej jedności, jak w roku 1989. Więcej nie napiszę, ale znasz moje przekonania :))) I słusznie zauważyłaś - im większy zgrzyt, tym jedność większa. Szkoda tylko, że spełnia się chińskie przekleństwo, a nawet dwa - "obyś cudze dzieci uczył" i "obyś żył w ciekawych czasach".
      Nigdy nie byłem na Mazurach. Chciałem i w sumie chcę, ale...ale zawsze coś wypada. Choć Bieszczady zaliczyłem z mojej tajnej listy, więc może i Mazury... Bo wiesz, ze mną to jest tak, albo jest we mnie upór i desperacja, jak w przypadku Bieszczad, albo musi mnie ktoś za rękę złapać i pociągnąć za sobą. Inaczej nic z tego nie wyjdzie. Taki dziwak ze mnie :))))
      A tak szczerze Elu, to chciałem napisać o tajemnicy w człowieku. O tym, że otwiera się taki trochę pogańsko-szalony czas wakacji. Marnych trochę, zabieganych, ale jednak z chwilką czasu dla siebie. I ta chwilka, to jest to, co ważne. By była, by ją poczuć, by była w każdym.
      Dziękuję Ci bardzo, bardzo :)))
      A sam życzę Ci odrobiny chłodu i głębokiego oddechu.
      Czuję się dzisiaj fatalnie. Po prostu nie żyję przez tę pogodę. Nie wiem, jak dam radę dalej.
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i macham przez rozgrzane ulice i falujące powietrze :)))

      Usuń
  3. Czy to Chechło- Nakło?
    Czy istnieje brzydsze miejsce do którego ludzie ciągną?
    Jeśli zaświaty istnieją, a wśród nich wyznaczone jest terytorium piekieł to zdecydowanie może wyglądać jak Chechło-Nakło. Już sama nazwa jest zła, a otoczenie jeziora jeszcze gorsze.
    Chyba, że to nie to jezioro to odszczekuję!;)
    Żeby też nie było, zdjęć absolutnie nie krytukuje, tyle że samo miejsce mi się nie podoba.
    Tak myślę, że te tajemnice i niedomowienia mogą być pociągające, bo dają poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji, ale z drugiej strony… nie dokończę, bo nie potrafię nazwać tego tak, żeby nie brzmiało to źle;) Wiem, że siłę daje zrozumienie rzeczy, których się nie rozumie, a są tylko nasze, własne. Kiedy można nazwać i wiedzieć skąd to wypełzło. Nie wszystko trzeba akceptować, nie ze wszystkim trzeba się konfrontować, ale będę się upierać, że generalnie jasności > niedomowienia.
    Dawno nic nie pisałam, a jak już się w końcu udało to jakoś tak nie tak. Marudnie i rezonersko, zamiast miło i lekko. Proszę nie mieć mi za złe, poprawię się przy kolejnych tekstach;)

    Dobrego wieczoru!
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to jezioro, o którym wspominasz. Byłem tam pierwszy raz. Zazwyczaj na zakończenie pokonferencyjne (tak to się ładnie nazywa) jeździmy w góry. Ale że nie wypaliło w tym roku, to była zmiana miejsca. Obiektywnie rzecz ujmując masz rację, nie jest tam za pięknie, choć jakiś swoisty urok ma to miejsce. Na pewno podoba mi się sama wyspa na środku, bo mam sentyment do takich wysepek. Możesz się przygotować na zwichnięcie szczęki ze śmiechu, ale właśnie taką wysepkę zobaczyłem narysowaną w stareńkim komiksie Janusza Christy. No, może nie dokładnie taką, ale sama idea wyspy na jeziorze, powiązanie jej z mgłą, Avalonem, legendowym mrokiem jest czymś, co lubię.
      Co do tajemnicy i niedopowiedzeń, to masz rację. Całkowicie i niezaprzeczalnie, jeśli chodzi o życie. Takie życie na pełnym gazie z codziennymi kalkulacjami, decyzyjnością itd. Natomiast wpis był pisany miesiąc temu - skończył się dla mnie rok szkolny i otwierała się cudowna furtka do wolnego czasu. Naprawdę wolnego, który mogę wykorzystać jak chcę, gdzie chcę. To był moment, w którym pragnąłem tajemnicy, niedopowiedzenia, czegoś cudownego, skoro wkroczyłem raźnym krokiem w strefę urlopu. Tak naprawdę, to trwało to niezwykle krótko, bo już dwa dni później obowiązki i szkolne i domowe wzięły mnie na powrót w tryby. Ale ta chwila nad nienajpiękniejszym jeziorem i pragnienie tajemnicy, zostało, jako coś, do czego się uśmiecham miesiąc później.
      Nie marudzisz, po prostu racjonalnie podchodzisz do pewnych rzeczy. Ani to coś złego, ani nieprzyjemnego. Sam uśmiecham się do tej chwili, bo wiem, ze fajnie mieć taką perspektywę przed sobą. Życie jednak weryfikuje mocno plany, o czym wiemy. Więc został wpis i mój uśmiech :))
      Dobrego i chłodnego wieczoru dla Ciebie :))))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty