Między cieniami...

 

            To nie jest dobra godzina. Nie lubię tej godziny, bo jest za jasno. Czy mam coś przeciwko? Nie. Nie mam. Ale nie lubię tej godziny. Ani to rano, ani popołudnie. Ale skoro mus, to mus: lista zakupów w kieszeni, bo pielęgnować sklerozę małymi, żółtymi karteczkami, aparat, plecak i idę. Ba, nie idę wcale. Skaczę. Hyc, hyc – od cienia do cienia. Od błękitnienia na ziemi do błękitnienia. W górze też błękit, ale inny. Nie, nie ten, w którym można płynąć. Nie ten, na który się czeka, nie ten, który woła. Byle choć delikatny wiatr dmuchnął w moje żagle, ale gdzież tam. Po prostu idę od cienia do cienia, które gwałtownie się kurczą. Jeszcze kilka lat temu siadłbym w cieniu i nie ruszył się z miejsca. A teraz? A teraz idę przez upał i mam wrażenie, że tnę go sobą, a powietrze za mną zamyka się z cichym szeptem. Pewnie chcesz opowieść, prawda? Bo to nie ja ważny jestem, a opowieść. Od czego tu zacząć? Może od tego, że szedłem w wielkim upale skacząc od cienia do cienia – hyc, hyc. W godzinie, o której wiesz, że jej nie lubię. Są takie godziny, których się nie lubi, ale czasami trzeba gdzieś iść i coś zrobić. Więc to była godzina, której nie lubię. I zobaczyłem stodołę. Niby nic, bo stodoła, jak stodoła. Mało takich się widziało? Ale to ostatnia stodoła w tym miejscu. Bo domyślasz się pewnie, że nie idę przypadkową drogą, prawda? Każda droga musi mieć jakiś cel, ale musi mieć też i sens. Czasami ten sens ważniejszy jest od celu. Więc i moja droga miała swój sens. Uśmiecham się teraz, bo doszliśmy do paradoksu – idę drogą, a jednak cofam się. W głowie. Znów mam młodsze naście lat, a może i mniej i zbieram kasztany tuż obok. I słyszę w stodole krowy, może nawet konia. Wiesz, to jeszcze wtedy żyło tym rytmem, który od wieków tu był. Bo przecież Śląsk był od zawsze rolniczy. Potem przyszedł przemysł i ponazywał świat nowymi słowami i stworzył człowieka takiego, który mógł w nim żyć. Załapałem się na część tego świata, a na stodołę patrzę z rozrzewnieniem. Tak samo, jak na mury z czerwonej, klinkierowej cegły, które niemiłosierne słońce nagrzewa. Lubię właśnie takie ceglane mury. Dają to, o co budowniczym chodziło – pewność, bezpieczeństwo i solidność. Nie pomnę, ile śląskich kamienic zostało rozebranych, by tą czerwoną cegłą odbudować Warszawę. O, a teraz spójrz taki zaułek. Niby nic – kościół w perspektywie, wejście na rynek i stara kamienica, w której nieodmiennie pracuje fryzjer. Rudy. Teraz już siwy, ale wciąż ze zdziwionym spojrzeniem i gotowy do pracy. Co jednak znaczy przywiązanie do miejsca, prawda? A dalej jest mostek. Ach, i to niejeden. Ale umówmy się, że ten mostek był szczególny. Bo właśnie na tym mostku bawiłem się ze swoim przyjacielem wracając ze szkoły. Tak, miałem przyjaciela, który od czasu do czasu daje o sobie znać. Ale wtedy nasza droga była ta sama. Teraz się poplątała, tak jak i wszystko inne. Nie, o polityce nie będę mówił. Wolę o tym, że do domu wracaliśmy zazwyczaj nie piętnaście, dwadzieścia minut, a dwie godziny. Świat małego człowieka funkcjonuje inaczej, niż świat dorosłego, który pełny jest dosłowności. Dom, to dom. Droga, to droga. Dupa, to dupa. A z dziećmi jest inaczej. Z byle czego stworzą scenariusz filmu, byle patyk stanie się czymkolwiek się chce, a taki mostek nad śmierdzącym ściekiem był cudowną podróżą w nasz nieskrępowany niczym świat wyobrażeń. A dalej? Za mostkiem jest miejsce, gdzie mieszkałem – znasz je już, więc pominę milczeniem to osiedle zbudowane w schyłkowej epoce Gierka. Koniec, kropka. Znów wchodzimy w stare budynki, choć nie tak stare, jak śląskie, czerwone kamienice. Tu droga wiedzie na drugi rynek. Tak, masz rację, mniej go lubiłem. Nie wiem zresztą czemu. Może, że nowszy? Albo bardziej miejski niż ten dolny - małomiasteczkowy? Trudno powiedzieć teraz. Te organizmy zlały się dziś w jedno. Pokazałbym Ci stary dom. Nie, nie śląską kamienicę, ale dom budowany dla rodziny wielodzietnej z laubą, albo jak ktoś chce wysiodką. Dobra, powiem po polsku – z gankiem, na którym przesiadywaliśmy i bawiliśmy się. Zniknęła kilka lat temu razem z domem, który rozebrano. Pewnie tak trzeba było. Ale niech żal nie przytłumi drogi, bo oto wchodzimy na drugi rynek. Widzisz te wieżyczki? Miały być nie tylko ozdobą domów, ale w zamyśle projektujących miały służyć, jako obrona przeciwlotnicza. Ale wiesz, co jest ciekawe na tym rynku? Nie, nie fontanna. Stała tu kiedyś zresztą inna fontanna, którą rozebrano cicho i ze wstydem. Miała dno wyłożone potłuczonymi talerzami, bo taka wtedy była moda. Ale nie o fontannie miało być, prawda? W podcieniach (jej, jak to dziś brzmi, prawda?) jest stara, stareńka księgarnia. Jedna, jedyna ocalała. W całym mieście, jeszcze ucząc się w ogólniaku, można ich było naliczyć dziewięć. Teraz została ta jedna. Smutne, ale ile razy tamtędy przechodzę, to zaglądam na starą wystawę i czytam tytuły książek. Czasami zajrzę i nikt nie pyta mnie w czym pomóc, nie ponagla, nie wyrzuca natarczywym – co podać. Po prostu jestem gościem, który nie wie czego chce, ale musi nasycić oczy. Jak trudno to zrozumieć niektórym. Po drugiej stronie ulicy były delikatesy, w których ustawiały się kilometrowe kolejki po kawę, którą „rzucili” i był stary, przemysłowy młynek, który mełł ziarna na miazgę. Ani zapachu ani młynka już nie ma. Są za to ławki, by ożywić miejsce. Starsze panie siedzą i  obserwują życie, które płynie, a cień sprawia, że stają się niewidoczne tak, jak lubią. Czy to najlepsze miejsce, które mi się mogło zdarzyć? Nie wiem. I nigdy wiedzieć nie będę. Ale wracam tu z uśmiechem kogoś, kto zna stare dęby, których nikt nie wyciął. Nawet dotykam ich kory w drodze powrotnej. Ulicą w dół, a potem tylko w górę, w górę i w górę. Obok cmentarza i rozebranego przez alkohol wyborcy chaosu i degrengolady śpiącego na trawie. Obok malującego okna. Cienia już prawie nie ma. Jest upał, który kłuje w oczy słońcem i bielą drogi. A ja myślę o innym niebie. O innej przestrzeni i o innym czasie, który wolno tyka w tym nagrzanym powietrzu… 






























 

 


Komentarze

  1. Wiesz, że też nie lubię tej godziny. Mogłabym się kłaść przed południem i przesypiać najgorszy czas, kiedy jest za jasno, za gorąco i za głośno. Wstawałabym wieczorem. Do samego poranka jest ciszej, spokojniej, jakoś lepiej. Ale funkcjonować jakoś trzeba, fakt.

    Bardzo lubię jak piszesz o swoich wspomnieniach. Dawne miejsca, sytuacje, starsi ludzie mają swój nieodparty urok. Przyznam też, że parsknęłam śmiechem przy definicji domu, drogi i... dupy. Taka zwykła dupa, a ile radości :P
    No i muszę przyznać, że masz wyjątkowe "szczęście" do trafiania na Żulisławów i Meneliuszy. Albo ta część miasta obfituje w takie wykwity trawnikowe ;)
    Macham do Ciebie z kubkiem wody z cytryną, miętą i lodem, życząc przytulnego cienia i choć odrobiny wiatru :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, starsi ludzie jak ja, mają swój urok :)) Fakt, mam szczęście do pijaków. Szkoda tylko, że nie lubią, jak im zdjęcia robię. Ale jest to dla mnie właśnie takie prawdziwe. Zderzenie miasta, w swojej definicji trochę hermetycznego miejsca i tych żulików, którzy wymykają się definiowaniu, językowi czy krajobrazowi. Dupa musi być. To słowo-klucz.
      Nie wiem Elu czy zwróciłaś uwagę na muzykę. To w pewnym sensie właśnie klucz do wpisu. Nie, nie jest nim dupa :)) A muzyka pochodzi z filmu, który lubię oglądać, bo jest pozbawiony bełkotu. "Interstellar".. Niby science fiction, ale ja bym raczej odczytywał jego przesłanie nie w kategoriach olśnienia widza nowinkami technologicznymi, a subtelną grą między kosmosem, w którym dzieje się akcja, a kosmosem uczuć i możliwości człowieka. Zaprawdę, mądry film (nieczęste we współczesnym kinie)
      Również pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i życzę Ci wiatru, chłodu i uśmiechu. No i macham z głębi własnej starości :))))

      Usuń
  2. Cieszę się, że się podzieliłeś taką opowieścią i nie prawdą jest, że nie jesteś ważny, bo to przecież opowieść o Tobie, a czyż główny bohater nie jest w niej najważniejszy To zadziwiające, jak z upływem lat wszystko, co było kiedyś blednie, ale też pięknieje i staje się jaśniejsze. Wracamy myślą wstecz, bo to przeżyliśmy jest niezbędne, by zrozumieć siebie, a nawet dzień dzisiejszy nie zawsze różowy. I chyba każde pokolenie wspominając młodość używa słów: Ech…za moich czasów. A przecież i teraz mamy wspaniałą młodzież ( kto to wie lepiej, jak nie Ty Witku). Tak to już jest, że wczesne lata zapadają nam w pamięć jako sielskie, anielskie.
    A cienie…w taki żar dopiero wiemy, jak bardzo brakuje tych starych lip i kasztanów, które nie pasowały architektom krajobrazu i zastąpiono je niskimi krzewami. Za późno. Nowe dzieci - drzewa, jeśli ktoś powoła je do życia posłużą następnym pokoleniom, ale i to i tak dobrze, jeśli są. A Twoje leciwe dęby nadal cieszą i służą wiernie chroniąc przechodniów przed ogniem słońca czy deszczem. Lauba, wysiodek to chyba śląskie słowa. Nie znałam, a przecież w lesie też mam taras czy werandę jak kto woli :)))
    Z księgarnią Witku smutek, że została jedna i to widać z miłości do książek samego właściciela. Takie czasy, gdzie elektronika zastąpiła papier. Ja sama zdecydowanie więcej czytam w telefonie czy na komputerze. Nie tylko książki. Nawet prasę mam cyfrową. Czy to dobrze? Cóż wszystko się zmienia i tylko z westchnieniem można zapamiętać szelest kartek i zapach kurzu i papieru, który niejedna dłoń dotykała z wypiekami na twarzy.
    Bardzo, bardzo mi się podoba niemal każde zdjęcie, bo w każdym z nich widzę osobną opowieść. Wspomniana stodoła, Betinka na rogu, nowiutki trabant, księgarnia „Bookszpan” z pięknym mottem znanej powieściopisarki, tańcząca woda, bukieciarka w kwiecistej bluzce, ludzie na ławkach, wytarty anioł, pachnąca upojnie lawenda, młody chłopak na trawie czy w końcu człowiek malujący okna. Wszystkie łączy jedno spokój i szacunek do miejsca. Do miejsca będącego domem. A czarne chmury…rozwieje wiatr.
    Błękitu Witku i myśli cichych, wolnych, spokojnych:)))
    PS. I chłodu też :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu, niezgrabnie to zabrzmiało. Ale czy czytając książkę, oglądając film, słuchając dobrej muzyki, nie masz wrażenia, ze znika bariera Autor-Czytelnik? Autor staje się nieistotny. Istotne staje się to, co chce pokazać, powiedzieć, co chce wywołać w odbiorcy. I to właśnie chciałem powiedzieć, że chowam się, znikam, bo nie jestem istotny.
      Tak, masz zypełną rację z tym że wspomnienia stają się piękniejsze, lepsze. Przytłumione pewnie przez niepamięć i wybiórcze traktowanie tego, co dobre.
      Zgadzam się Elu, ze mamy wspaniałą młodzież I w nich pokładam nadzieję, ze zmienią wiele, bardzo wiele. Ale o polityce nie chciałbym w tym miejscu.
      Wiele drzew wycięto. Niestety. Ale niektóre są jeszcze i chyba nie jest tak prosto je wyciąć, bo stały się pomnikami przyrody. Chyba, ale sądząc po grubości, to pewnie już niedługo. Zwłaszcza w taką pogodę stają się azylem dla człowieka. Wiem co mówię, bo dawniej wchodziłem na jedno z tych drzew, a teraz pokornie w upale pod nim stanąłem i to było coś :))
      A z księgarnią, to nie smutek, a wstyd. Niestety, nie mogłem zrobić zdjęcia wewnątrz, ale są tam takie stare, drewniane regały z książkami. Nie żaden plastik, nie żadna płyta PCV. Są drewniane, stare regały wypełnione książkami. Może i jest tego niewiele, ale dobrze się czuję właśnie w tym miejscu. Nic nie zastąpi zapachu książki. Wiem. Ale niestety, czasami nie mam innego wyjścia, jak przeczytać coś elektronicznie. Te naprawdę dobre rzeczy jednak kupuję potem w formie książki. Atawistyczny odruch polonisty :)))
      Elu, zwróciłaś uwagę na jedną rzecz, na którą i ja zwróciłem uwagę - na szacunek do miejsca. Tak, masz rację. Szanuję to miejsce, które stało się moim domem, bo nie pochodzę z Tychów. Musiałem się nauczyć tradycji i języka tego miejsca. Zrobiłem to z potrzeby serca, stąd dziwne nazwy, jak lauba czy wysiodka. W Chorzowie i Katowicach mówiono wysodka, ale już okolice Gliwic, to była lauba. Jeden pieron zresztą, i tak wszyscy wiedzieli, co to znaczy. :)))
      Nie sądziłem, że spodobają Ci się te zdjęcia. Robiłem je...trochę dla siebie. Niby głupota, bo przecież mogę iść i zobaczyć. Ale chciałem na te miejsca spojrzeć przez obiektyw, który jak wiesz, zmienia wiele w widzeniu.
      Taka znów podróż sentymentalna, ale czym bylibyśmy bez wspomnień? Czym bylibyśmy bez miejsc?
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie Elu i przesyłam chłodne pozdrowienia w sam raz na ten diabelny upał :)))

      Usuń
  3. Dałabym łapkę w górę zdecydowanie, gdyby było można. W pierwszej kolejności oczywiście zdjęcia, bo je zawsze pierwsze oglądam, ale ten tekst jest świetny, tak to po nim wyśmienicie widać, jaki z ciebie wyborny pisarz :)) A stodoły są fajne, ja je bardzo lubię, ale to już rzadkość, więc ciesz się, że trafiłeś. Ja za tą pora też nie przepadam, a najbardziej jej nie lubię, gdy muszę w tym czasie robić zdjęcia, bo już inna pora i lepsza się nie nadarzy. Serdecznie pozdrawiam, ale już chłodnym i deszczowym wieczorem :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawstydzasz mnie. Gdzie mi tam do pisarza. Owszem, chciałbym, ale na tym słowie chyba trzeba poprzestać :)) Tak, to prawda ze zdjęciami. Podziwiam tych, którzy mogą pozwolić sobie na złotą godzinę rano lub wieczorem. Więc po prostu zdjęcia są, jakie są i trzeba docenić, że jednak się udało, bo mogłoby wcale nie być i tyle :))) Pozdrawiam Cię serdecznie i przepraszam za zwłokę w odpowiedzi - wyjazd i bycie offline.

      Usuń
  4. Teraz już chyba spokojnie idziesz w południe, bo nie grzeje, zaczęło padać. Idziesz z parasolem i uśmiechasz się do wspomnień. Jeśli ktoś zbuduje maszynę czasu, staniesz w kolejce, żeby się przenieść i być tam przez całe wakacje, a może nie staniesz, bo wolisz wspomnienia z tu i teraz? One zawsze mają lepszy smak niż rzeczywistość z dawnych czasów, taka, jaka była. Tej drugiej brak nostalgii. Nostalgia ma wyjątkowy zapach i nosi różowe okulary. Wszystko za nimi wydaje się takie piękne. Teraźniejszość niestety zbyt szara.
    Piękne zdjęcia. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poruszyłaś Aniu paradoks "czasu przeszłego", albo może nawet "zaprzeszłego", bo wiek swoje robi. I poruszyłaś to, z czym zmaga się wielu ludzi teraz. Dlaczego? Ano "za komuny było lepiej". To jedno proste stwierdzenie pokazuje, że dominuje wśród ludzi (niektórych) pewne pójście na skróty. Bo przenieść się i żyć w szarzyźnie, w braku "wszystkiego", w popelinie i reglamentacji? W buncie wewnętrznym, który nawet nie ma porządnego ujścia? Tak, wspomnienia są fajne, bo wygładzone naszą niepamięcią złego, które się działo. Czy chcielibyśmy wehikułu czasu i przenosin? Ja raczej nie. W każdym razie nie po to, by żyć. Choć i teraz ciekawie nie jest. Albo może jest, aż za bardzo...
      Pozdrawiam Cię serdecznie :)))
      PS. Wybacz za zwłokę w odpowiedzi, ale urlop, w tym urlop od tv i Internetu oraz telefonu. Detoks, jak sam się z siebie śmieję :))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty