Przez miasto...

 


             Jechałem wtedy pociągiem, który tłukł się od stacyjki do stacyjki. Obskurny, zaniedbany, pamiętający czasy komuny. Pamiętam skajowe siedzenia i zażółcony sufit wagonu. Pamiętam porysowane i brudne szyby i świt zimowy, który wlewał się niechętnie w szarą masę ludzką jadącą do pracy. Do Krakowa. Miałem ze sobą książkę, ale nie mogłem czytać. Wiesz, to dziwne, że przypominam sobie to wszystko po latach tak dokładnie, jakby to było tydzień czy dwa tygodnie temu. Ba, czasami nie pamiętam tego, co wczoraj się działo, bo nie zdążyłem posegregować tego, dośnić, dopowiedzieć sobie wszystkiego do końca. A tu pamiętam. A zwłaszcza pamiętam ten moment na stacji, której nazwa zawsze kojarzyła mi się z miejscem na poły legendarnym, na poły wymyślonym, kiedy do pociągu weszła dziewczyna. I wiesz, nie byłoby w tym nic dziwnego, wszak tak to się zawsze odbywa, że do pociągu ktoś wchodzi, ktoś wychodzi. Ktoś siada, wyciąga książkę, gazetę, a dziś smartfon. Ludzie powoli się uspokajają, grzeją swoje miejsca ciałem, powoli odprężając się i moszcząc. Zaczynają się rozglądać, by powoli wpaść w rytm pociągu i tory swoich myśli. A dziewczyna była niezwykła. Całkiem niezwykła. I wiem na pewno, że tylko ja tę niezwykłość dostrzegłem. Miała piękne długie włosy koloru słońca. Miała oczy koloru zielonej trawy zmieszanej z błękitem. Miała delikatne dłonie o smukłych palcach. Miała też płaszcz zimowy w czarnym kolorze i chustę narzuconą na głowę. Ale wiesz, nie taką chustę babciną. To była chusta zrobiona z czarnej koronki. Nie, nie tej mechanicznej, nie tej z chińskiej fabryki. Było widać, że jest to chusta robiona ręcznie. Z dbałością o wzór i detal. Dostrzegłem kontrast jej włosów i czarnej chusty. Stała się przez to niezwykła. Niezwyczajna. Wyjątkowa. Ukradkiem zerkałem na nią bojąc się, że dostrzeże mój wzrok. Że złapie mnie na tym spojrzeniu, jak na czymś nieobyczajnym. Wstydliwym i intymnym. Jej cień rzęs był długi przez mdłe światło pociągowej lampki, ale w jakiś sposób pasował do niej. Wydawała się taka ciepła i na miejscu, a jednocześnie taka inna od podróżującego tłumu. Przeglądała jakieś papiery, w których dostrzegłem pięciolinię i pochylone pismo. Jedna z kartek wyślizgnęła się i spłynęła na podłogę. Nie zauważyła tego ciągle czegoś szukając w notatkach. Schyliłem się więc i podniosłem kawałek papieru. Tak, to była pięciolinia zapisana nutami stawianymi ręcznie. Podałem jej kartkę, na co dziewczyna ze zdziwieniem wyciągnęła rękę i nasze palce chwilę się zetknęły. Uśmiechnęła się przelotnie, ale bardziej uśmiechały się jej oczy niż usta. Nie usłyszałem jej głosu, ale jednocześnie wiedziałem, że mi podziękowała. A potem był już Kraków i każde z nas pożeglowało w swoją stronę. Zastanawiasz się pewnie po co opowiadam ci tę historię? Bo życie lubi pleść swoje sukno na różne sposoby. Więcej, jak się zdaje, jest w tym przypadku, niż celowości. Względnie celowość zmienia się w przypadek. Oto ja, na skraju nowego, wsiadam do pociągu, bo urząd w Krakowie przypomniał sobie o czymś. Jadę więc z teczką wypełnioną starymi dokumentami sprzed wojny. Której? Tej drugiej oczywiście, bo ta najnowsza z byłą dziewczyną skończyła się moją porażką i stosem gruzów, których nie mogłem jakoś uprzątnąć. A w podróży do Krakowa miałem odnaleźć dawne czasy, w których miasto traktowałem trochę jak dom. Nawet dziś potrafię mówić z krakowskim akcentem przedłużając wydechowe głoski. Słuchałem wówczas poezji śpiewanej, bo w niej widziałem odpowiedź na swoje rozterki. I wiesz, pamiętam, że nieco nadwrażliwy wyszedłem z pociągu i szedłem przez zaśnieżony Kraków wprost w paszczę smoka, czyli ku oddaniu w ręce uprzejmej pani z magistratu (dawne określenie, nie pytaj) dokumentów. Szedłem, mijając kamienice, które dobrze znałem. Mijałem sklepy, w których czasami kupowałem rzeczy zwykłe, ale przez niezwykłość miejsca niezwykłe. Nawet wieczny remont dróg był dla mnie czymś, co jest oznaką, że przyjechało się w ukochane miejsce. Pokręciłem się trochę po Rynku, zajrzałem do antykwariatów i bukinistów i wydawało mi się, że mógłbym tu zostać. Śmieszne, prawda? Ale pomyśl, co może chodzić młodemu chłopakowi po głowie, którego nadwrażliwość każe zwracać uwagę na chustkę dziewczyny, stanąć na ulicy Brackiej, by nastawić w słuchawkach piosenkę Turnaua „Bracka”? W głowie budowałem scenariusz na swoje przyszłe życie. Pod nogami czułem już smak nowego-starego lądu, wszak wróciłbym na stare śmieci. Może zostawiłbym to, co boli. A może byśmy się odnaleźli w tym wielkim mieście. Ja i dziewczyna z chustą. Pewnie pobiegłbym jej wypatrywać, albo jeździć pociągiem na trasie Katowice-Kraków, by ukradkiem zerkać na cień jej rzęs i w myślach gładzić jej włosy? Podziwiać linię policzka i szczęki. Krągłość warg i bioder? Smukłość palców? Ale wróciłem na swoje przedmieścia, by zmagać się ze swoim demonem minionej wojny. Gruzy zarosły trawą, a nadwrażliwość minęła przykryta codziennością i pracą. A Kraków zawsze wita mnie tak samo – znajomymi ulicami, światłem, które się skrada w cieniu starych kamienic i gwarą krakowską, która budzi wspomnienia. Że magia? Że inny świat, że średniowiecze i renesans, że Młoda Polska? Ach, to było dużo, dużo później, kiedy umiałem już nazwać świat i rozpoznać krzywiznę wzorów na murach czy meblach. Wiesz, czuję się za każdym razem tak, jakbym znów wchodził na starą ścieżkę swojego życia i smakował jej krzywiznę. Myślał o tym, ze życie to jednak suma przypadków, które stają się losem. Względnie losem, który staje się sumą przypadków…

 

        Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam, drodzy Czytelnicy, by zapanowały spokój i cisza, w których odnajdziecie to, co hałas dnia codziennego zepchnął głęboko, głęboko. Życzę Wam też uśmiechu, wzruszenia i zapatrzenia w ciemną, grudniową noc, by każdy z Was odnalazł swoje własne myśli i  wspomnienia, do których się uśmiechnie. Pozdrawiam Was z całego serca - WN  

































 

Komentarze

  1. Witku zdjęcia Krakowa bajkowe. Zachwycam się bardzo. Za dobre, bardzo dobre życzenia dziękuję i dla Ciebie spokojnego, rodzinnego czasu. Niech wszystko co złe opadnie na dno, a zapanuje życzliwość i ciepło. Nie tylko na chwilę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz, Elu, dziękuję :))

      Usuń
  2. Zgadzam się z Elą, Witku. Zdjęcia są bajkowe, baśniowe, pachną magią i świętami. Znam Kraków dobrze, stamtąd pochodzi część mojej rodziny. Miasto przestało mnie już dawno fascynować, ale w Twoich kadrach w tym klimacie jest absolutnie zniewalające. I historia, którą napisałeś bardzo mi się spodobała, . Zafascynowała mnie postać w koronkowej chuście i nuty.c Chętnie przeczytałabym kolejny rozdział :)
    Dziękuję Ci za życzenia. Dla Ciebie też wszystkiego co ciepłe, spokojne i dobre. Aby każdy dzień był bardziej błękitny od poprzedniego💙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się ("wydaje", to dobre słowo), że u mnie Kraków jest powiązany ściśle z dzieciństwem. A skoro tak, to nijak mi tego już rozwiązać. Nawet gwary krakowskiej nie zapomnę, bo ona gdzieś głęboko siedzi we mnie, choć z potrzeby serca nauczyłem się gwary śląskiej. Swoją drogą wiem, jaki jest Kraków, znam jego wady, również wady Krakusów, których nie wypada mi wymieniać. Ale właśnie taki Kraków - trochę dziecinnie magiczny, trochę tajemniczy pamiętam ze swoich starych, starych lat. I taki też wolałbym pokazać na zdjęciach. I dlatego cieszę się ogromnie, że właśnie w ten sposób popatrzyłaś na moje zdjęcia :))
      Co do "Chusty", to następnego rozdziału nie będzie, bo to historia prawdziwa a te, nieczęsto mają kolejny rozdział. Więc po co opowiadałem? A czy opowieść musi mieć swój jasny cel? Czasem słowa, które rzuca się w opowieści zaczynają dźwięczeć daleko później. I te, mam nadzieję, może zadźwięczą. Jeśli nie, trudno. Ale przynajmniej nie siedziałem, jak dupa w pokrzywach :))
      Dziękuję Ci serdecznie za życzenia Elu. Bardzo, bardzo Ci dziękuję! I macham oczywiście niezależnie, czy jesteś gdzieś po przekątnej, czy dużo, dużo dalej :)))

      Usuń
  3. I już po świętach. Ciekawe, czy opuściłeś Kraków, czy wróciłeś tam, skąd wyruszyłeś do Karkowa i jak się czujesz w zwykłym dniu. Czy w zwykłym dniu odkryłeś magię? I jak się miewa Mała? Jak trzyma się latarnia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak dużo pytań...:))
      Tak, opuściłem Kraków. Powiem więcej, byłem w nim tylko na parę godzin. Szkoda, bo nie lubię pośpiechu przy zdjęciach (chyba, że jest to wschód słońca, ale to zupełnie inna kategoria) W każdym razie wolę takie wyjazdy dłuższe, które nie szarpią tak bardzo pośpiechem. No ale cóż, skoro trzeba, to trzeba. A jak się czuję w "zwykłym dniu"? Chyba tak, jak każdy. Po prostu zakasuje się rękawy i za********. Ale pewnie i magia się znajdzie, kiedy przyjdzie ku temu czas. Mała trzyma się dobrze, tak samo latarnia. Jakoś tak płynnie wskoczyliśmy w "zwykłość".
      Pozdrawiam Cię bardzo bardzo serdecznie :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty