W korzeniach...

 

             Mówili potem, że była czarownicą. Choć w złości i spluwając przez lewe ramię mamrotali o wiedźmie. Śmieszne, prawda? Jedna, która rzuca czary, a druga, która wie. Tak, ona wiedziała. Na pewno więcej niż inni, bo była głodna. Zawsze była głodna, wychudzona, z dużymi oczami, którymi chłonęła świat. Zawsze taka się trafi i nijak jej odpędzić, bo sprowadzi co złego na nich wszystkich. Od maleńkości wszyscy wiedzieli, że takiej nie dokuczać, omijać z daleka ją i  jej chatę popod lasem. Nijak jej rozumieć, bo ona jakby z innego świata. Patrzy tymi ślipiami w człowieka, jakby wszystkie grzechy widziała. To i samemu księdzu przed Wielkanocą ani słowa człek nie rzekł, a ona widziała, jak się przelewa złość, krew buzuje, jakie rzeczy gryzą. A przedtem, to była inna, stara taka, co o kiju chodziła, że niby od psów, co po gościńcu się włóczą, miała się odganiać. Ale żaden pies, psia jego jucha, ani nie zawarczał, a każden łeb spuszczał i uszy tulił po sobie, niby w pokorze jakiej. I ta stara przyszła onego razu do starego Pawicy, co to dzieciaków miał tyla, że i sam nie wiedział ile, bo się mnożyły jakby myszy w komorze. Wzięła ją. Długo na nią patrzyła, coś tam gadała, jak Pawica prawił po kilku głębszych. Potem wyciągnęła rękę i pociągnęła małą za sobą. Po prawdzie, to Pawicy nie przeszkadzało, bo jedna gęba mniej do wykarmienia, a i miał nadzieję, że po zimie kilka odejdzie samo z tego świata. Więc mała strata. Z niej zresztą żadnego pożytku. Ino stała i patrzała swoimi wielkimi ślepiami, a to na kowala, a to jak sieją, a to jak siano zbierają, a to przepadała na łąkach i bagniskach. Chodziły potem we dwie, warte śmiechu. Bo jedna z siwymi włosami, a druga z kosą złotych włosów splątanych w warkocz. Mówili, że stara nawet małą czytać wyuczyła i księgi jakoweś każe przepisywać. Ale co tam ludzie po gorzałce nie pletą. Wyszły kiedyś razem do lasu i wróciła tylko jedna. Ta młodsza. Niby starej nikt nie lubił, każden się jej bał. Ale jakoś dziwnie się ludziom zrobiło, bo niby poza wsią, a nasza, wioskowa. Wysłali my wójta, co to z niejednego pieca chleb jadł, aby badaniu było zadość. Myśleli my, że nie wróci, ale wrócił. Poszli my potem radzić do gospody. On nic nie mówił, ale że łasy zawsze na piwo był, tedy my poić jego ponad miarę poczęli, aż opowiedział. Po prawdzie, to niewiele my z tego gadania wyrozumieli, ale każden na swój rozum przeonacył sobie to wszyściutko i był spokój. Bo kto by niby w takie bajędy uwierzył niby, e? Że niby stara wiedziała, że jej czas przyszedł. Tedy krykę swoją wziena i do lasu mus jej było iść. Że niby tak trzeba. Przytulić się do drzewa. Poczuć korzenie, mówiła, jak zapuszczają się w srebrną ziemię i jak ciągną wodę. Tak samo i z człowieka życie wyciągnie takie drzewo. Bo zawsze było tylko drzewo, co pęka liśćmi na wiesnę, a potem szumi nimi latem, zrzuca je jesienią, a zimą stoi nieme, kościste i śpi. A soki w nim krążą ciche i spokojne, by znów ożyć. Jak i w człowieku. Tak i stara miała rzec, że drzewo, to znak od Boga. Że to łączy niby ziemię z niebem. A stara wróciła do domu, czyli drzewa. Ale tego my nie zrozumieli, bo w drzewie nikto nie mieszka przecie. Może jakieś wiewióry, abo inne ptaszki. Zostawili my to, jeno stary Grzendza, co to ze starości wzrok mu się rozbielił i na głowę padł prawił, bo mu  kto przez nieuwagę gorzałki dał, że tak było zawsze, na wieki wieków ament. No i niechaj tak będzie, byla nic się nie zmieniło. No i było po staremu. Przywykli my, że nie widać starej, a jest młoda. Kto by zresztą na nią paczał. Dziewuchy we wsi dorodne, jako te jałówki rumiane, mocarne, a ta jakaś niewydarzona. Czasem ktoś do niej szedł, to dawała mu maści, kruszonych ziół, a czasami to i poszeptała po swojemu nad człowiekiem. Niby dobra i nasza, a obca i nie rozumieli my skąd ona. Bo córką Pawicy już nie była. Ludek rozumiał, że nie na jego rozum to wszystko, więc i nie gadał, nie mielił jęzorem po próżnicy. Tylko dobrodziej uwziął się na nią. Mówił, że czekał, aż stara zdechnie i on ksiądz nie dozwoli wiedźmie żyć. No i judził we wsi. A to na kazaniu o kurwie wszetecznej powiedział, więc zmiarkowalim, że to o tej co przy lesie mieszka. A to babom opowiadał, że widział ją jednej nocy, jak nago przez łąkę szła. Mgła szła od pól, a księżyc świecił na jej skórze jakby z kruszcu była. I mgła owijała się lubieżnie wokół tego świecenia i przy piersiach i przy łonie. A wszystko to takie diabelskie, ze zgroza tylko i zgrzytanie zębów. Przeżegnał się potem, „apage satanas” rzekł, a ta istna jak nie skoczy w powietrze, jak nie błyśnie zadkiem chudym, kosą złotego warkocza, tak i się w tej mgle rozpuściła. Widział to kto? Tylko Jędrek, który zawsze musi coś rzec, po swojemu rzucił, że co niby ksiądz robił nocą zamiast spać snem bożym. Ale my Jędrkowi w łeb dali, to i przestał mleć ozorem. Ale księdzu widać mało było. Poszedł raz z kilkoma ludźmi zara po nieszporach popod las i krzyże malował na ziemi, rzucał święte słowa na cztery strony. A potem zaś i zaś i zaś, ale nikto z chaty nie wylazł, a wiedźma się nie pokazała. A my po staremu do niej łazili. A to komu ręka spuchła, a to objadł się czego, a to goronca dostał i niemoc go wzięła. A to i rany trza było opatrzyć. Ona nic nie mówiła ino dawała co trzeba. Przemywała, opatrywała. Czasami tylko dopytywała co we wsi. Komu szkodziło takie łażenie księdza? Zawsze cosik dobrodzieje wymyślą. Ale one wykształcone. Księgów świętych naczytawszy się wiedzą wszystko o diabłach, aniołach i tych niepojętych rzeczach. Toż i pewnie z tych księgów wyczytał dobrodziej, że ona wiedźma i mus mu się jej pozbyć. Patrzylim na to trochę sobie dworując, bo niby jak dobrodziej ma wypędzić wiedźmę ze wsi, jak ona popod lasem i nikomu nie wadzi? Aż jednego razu sam do niej poszedł. Gadał z nią. Raz, a potem i drugi. A potem to i trzeci raz do niej szedł. A potem stara Adamowa mówiła, ze niby w nocy jego widziała, jak skądeś wracał. Rozniosło się po wsi i widać do dobrodzieja doszło, więc skrzyknął chętnych i zaś popod las poszli. Znów krzyże malował, znów rzucał w powietrze obce słowa i wygrażał, że na wiedźmę kura ognistego wypuści. I wtedy wiedźma wyszła z chaty. Jak ludzie mówili, miała rozpuszczone włosy i widać było z dala, że nie boi się ani ludzi, ani krzyków księdza, ani znaków, co na polu malował. Krzyknęła jeno, że jak nie może baby mieć, to niech krzyżów nie maluje ani niech nie krzyczy, bo nie przystoi człekowi co na ambonie stoi i do ludziów gada swoich słabostek pokazywać. Ksiądz jeno na pięcie się odwrócił i pobiegł przez pola. Ale na tym się nie skończyło. Skrzyknął chętnych, co zawsze słuchają i z pochodniami poszli zapuścić wiedźmie kura. Tako i mówili potem, że uciekała przez pola w las, a ludzie za nią. A że ciekawość w ludziach szybko przychodzi w złość i złe szepta w ich pustych głowach, to i gonili ją po leśnym dukcie, aż ta z sił opadła. Przytuliła się, jak mówili do drzewa. Taka chuda, koścista objęła go ramionami. Niby ludziska mówili, że coś szeptała, że widzieli jak szepce cosik prędko. Jak zamyka oczy. Ale potem szał w ludzi wstąpił i kamienie poszły w powietrze. A potem ktoś sierp wyciągnął i niby jak żeniec postąpił krok do przodu. Głowa jej opadła, krew siknęła na ziemię i drzewo. Tłum zamarł. Cisza się zrobiła wielka, tylko dobrodziej krzyczał, że wiedźmie żyć nie dozwolisz i że chwała Panu, bo wielką nierządnicę ogniem i mieczem wypędzili my ze świata. Ludzie wrócili do wsi, ale po prawdzie, to nikt nie spał tej nocy. Chłopy zmówiły się, że rano pójdą i ciało zakopią. Że nie godzi się, bo z nami mieszkała, że leczyła i nikomu złego słowa nie powiedziała. Inna była, jak nie z tego świata. Nie rozumieli my jej, ale nikogo nie ukrzywdziła. Jak my przyszli, to jeszcze było widać ślady krwi na drzewie. Ale ciała nie było, jeno drzewo jakiesik takie powykręcane zostało. A tam gdzie głowa, tam zielony pniak, nie pniak. Strach było podejść, to i nikt nie podszedł. Pokręcili my głowami, podumali nad ludzkim losem i sprawami nieziemskimi i poszli my, bo i po próżnicy, to stać nie trzeba. Ale źle się zaczęło dziać od tej pory. Choroby jakieś. Ludzie do miasta by szli, za morze wielkie by płynęli w łodziach wielkich, jako te chmury na niebie. A wszystko za pieniądzem, z żądzy jakiejś takiej wielkiej, co to na nich spadła. O wojnach tylko my słyszeli, co to na świecie ludziom do gardeł zły każe się rzucać, wilkiem patrzyć. I we wsi niespokojnie jakoś. Dawniej my jak swój do swego szli, a tera niby swoi, a obcy jacyś. I plebanię ogień którejś nocy pochłonął. Gasili my, ale my nie ugasili. Księdza my też, dobrodzieja naszego, nie uratowali. Musi od świeczki ogień przeskoczył i kura ognistego nie upilnował. A potem przyszło nowe. Bajania tylko po ludziach szły, szły i gasły, jako te pola ostygłe po letnim dniu. Wystawili my Najświętszą Panienkę w lesie, by strzegła wiedźmiego drzewa. Kobita kobitę zrozumie, a i świeczkę jednej i drugiej zapalić czasem wypada…


































 

Komentarze

  1. Nie wiem Witku co było pierwsze zdjęcia czy opowieść, ale na pewno obraz dopełnił słowo. Poprowadził ścieżką przez współczesne chaty, tajemniczym lasem cichym o tej porze roku, przez omszałe pniaki i to drzewo jedyne takie. A inne drzewa szepczą bezgłośnie przekazując dalej swoje bajania. To Twoje jest dla mnie całkowitym zaskoczeniem, tak wspaniałym, że zwyczajnie brakuje mi słów. Czytając widziałam dziadunia w białej długiej koszuli, z długą brodą, pykającego fajkę. Nie śmiej się, ale tak właśnie to widzę. Witku nie jestem znawcą, ale dla mnie to językowy majstersztyk. A opowieść…choć z dalekich czasów boleśnie prawdziwa i dziś. Bo przecież nadal tak trudno być innym…wśród mas, a pod czarnym płaszczem kur ognisty płonie, a ślepe tłumy idą jak ćmy po omacku łamiąc niejedne moralne kręgosłupy, depcząc prawdę i krzywdząc bezkarnie.
    Wprawnie i efektownie Twój język się splata Witku. Jestem zachwycona pomysłem i wykonaniem. Chapeau bas.
    Macham do Ciebie z końcem roku zamykając powoli jego drzwi i czekam, jak nigdy dotąd z nadzieją na nowe, na światło i uśmiech, czego Ci życzę Witku z całego serca :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiem, kiedy ta opowieść się zrobiła. Tak podejrzewam, że była sobie i dojrzewała. Już kiedyś to drzewo miałem na fotografii i przyznam, że zawsze kiedy idę tym leśnym duktem, to na nie patrzę. Po prostu zwraca uwagę. Zwłaszcza, ze teraz drzewa wyglądają właśnie tak "nago", więc dobrze widzi się ich cały kształt.
      Ciesze się, ze odczytałaś tę opowiastkę (bajanie), nie li tylko, jako taką niezbyt mądrą opowieść, a coś z przesłaniem. Faktycznie, analogii wiele się tu nałożyło na siebie. I wiesz, bałem się trochę. Nie samego pisania, a tego, że skoro to coś "innego", to i nie warto tego czytać. Powodem może być też język. Nie wszyscy aprobują taką stylizację. Ja akurat lubię, bo to bliższe krwioobiegu. Zresztą każde pisanie wymaga zastosowania pewnej formy języka. Urząd, SMS, podanie... Ogromnie się cieszę, ze dostrzegłaś i to. Bardzo, bardzo się cieszę :)))
      Cóż, żegnamy stary rok. Trudny z przerwami na niemożliwy. A straszą nas dodatkowo, ze następny będzie gorszy. Ale wiesz co? Po to zamyka się drzwi starego roku, by mieć przysłowiowe czyste konto i zacząć nowe-stare. Niech i tak będzie tym razem. Bylebyśmy zdrowi byli, umieli złapać światło, uśmiech i dobre słowa.
      Dziękuję Ci z całego serca Elu za wszystko. Niech się spełni to, na co czekasz. Niech się spełni to, czego jeszcze nie wiesz. I niech się spełni to, co niemożliwe.
      Zdrowia dla Ciebie :)))
      PS. Mała nie daje mi spokoju. Szarpie mnie za ucho (Boże, ileż to lat temu za ucho mnie ktoś szarpał) i woła żeby pozdrowić i życzyć tego samego, ale więcej. Więc to czynię i życzę Ci więcej :)))

      Usuń
  2. Fantastyczna opowieść, Witku. Wciągnęła mnie, nie mogłam się oderwać :) Uwielbiam istoty i elementy magiczne, a czarownice i drzewa się do nich zaliczają. Podoba mi się język i styl opowieści. Jest inny niż zazwyczaj u Ciebie i zaskoczył. Bardzo pozytywnie z resztą. Na chwilę się przeniosłam w starą baśń. I przekaz, choć smutny to piękny...
    Witku, wszystkiego co najwspanialsze dla Ciebie w Nowym Roku. Wszystkiego co błękitne, zielone. Spokoju, czasu dla siebie , ciepłego słońca i dobrego wiatru. Macham do Ciebie z górskich stron i ściskam sylwestrowo i noworocznie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci Elu :))
      To właśnie o tym pisał Miłosz, Czesław Miłosz, kiedy wspominał o Dajmonionie. Coś, co jest w człowieku i dzięki czemu opowieści mogą się opowiadać. Nie jakaś bzdurna muza, a właśnie demon, duch, który bezustannie pracuje. Bo przecież nie siedziałem i nie wymyślałem tej historii. Ona się po prostu opowiedziała :)))
      No dobra, śmieję się sam z siebie. I dobrze, czasami trzeba.
      Elu, spokoju, szczęścia, nadziei i miłości. I zdrowia na ten Nowy Rok, by się darzyło i by ścieżki losu choć trochę się wyprostowały. Macham do Ciebie :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty