Skłębienia...

 

           

           Pamiętasz? Szedłem tym samym brzegiem morza i tonąłem. Muzyka zalewała mi uszy tak, by nie słyszeć szumu morza. Miała mnie nieść gdzieś tam na skraj świata, by zobaczyć zębate koła, które obracają machinę Ziemi, albo ludzkie serca. Ale raz po raz słuchana melodia zatopiła mnie z kretesem. Coraz bardziej zapadałem się w piach. W dno. W nic. Może akurat tego potrzebowałem, może wierzyłem w coś, czego teraz nie pamiętam. Pamiętam. Pamiętam, ale nie chcę o tym mówić. Więc na czym stanęło? Że słuchałem muzyki, w której tonąłem. A teraz nie słucham. Raz czy dwa wyciągam telefon i słuchawki, by puścić stary kawałek. Ale nie miał już tej siły wciskania w piach, co wtedy. Śmieszne, prawda? Jak to człowiek dzieli swoje życie na to, co było „przed” i na to, co jest „po”. Tylko szarość, która zalewa świat zdaje się być taka sama. Ale to tylko obrazek, wiesz? Bo tak naprawdę widać kolory. Stłumione i zapadnięte w sobie. Chore od braku światła. A ja nawet lubię takie skołtunione chmury, które przewalają się z jednej strony świata na drugą, bo nie jestem do niczego zmuszany. Po prostu idę przez pustą plażę. Nie przyświeca mi żaden cel by wiem, że zdjęcia będą, jakie będą, czyli żadne. Z nawyku cykam jedną, czy dwie fotografie. I tak też jest dobrze, kiedy nogi niosą przez szarość świtu, szarość dnia, aż do szarości zmierzchu. A one zapadają prędko, prędziutko. Nie, nie uciekam przed nimi, nie chronię się w pokoiku hotelowym. Nie otaczam się barwami, by było mi jaśniej, nie słucham kolorowej muzyki, by było milej. Bo przecież nie po to tu jestem. A po co? Sam teraz nie wiem. Już nie wiem. Może rozmieniam się na drobne. W tych przedmiotach, które widzę, a które mi się podobają. Stare meble, bibeloty, figurki z kruchej porcelany, stare zegary, lampy. W nich wszystkich jest dla mnie coś uwodzącego, jakby nie był w nich zaklęty tylko przeszły czas, a również dotyk ludzi, którzy swoją dłonią muskali drewno, szkło czy porcelanę. Nie znam ich. Mogę przypuszczać kim byli. Wymyślić ich historię, przywołać z niebytu. Ale nie chcę tego robić. Niech pozostaną na razie w skłębionej szarości domysłów albo w literach pisanych gotykiem. Tak, coś w tym jest, że rozmieniam się na drobne, bo powinienem myśleć o sprawach ważnych i wielkich. Pocieszających i pokrzepiających. Dających siłę i mądrość, by naładować akumulatory, by z szerokim uśmiechem…Nie, widzisz jak to koszmarnie brzmi? Fałsz na fałszu, jak zepsuta dziecięca pozytywka. Trzeba po swojemu. Plażą przez piach, plażą przez szarość i szum. Zlizując sól z warg, wycierając łzawiące oczy od wiatru. Uśmiechu z tego nie będzie, ale będzie prysznic i zmęczenie. Nasycenie, którego trzeba. Słów, które trzeba znaleźć, a których nie da się wypowiedzieć. Bo skłębiona szarość do niczego nie zmusza, do niczego nie zobowiązuje. I wiesz, dobrze jest odkryć w niej to, co potrzebne, by dalej oddychać…



























 

Komentarze

  1. "Zdjęcia będą jakie będą, czyli żadne" - chyba żartujesz. Są przepiękne. I te wydmy, które wyglądają jak zbliżenie końskich kopyt, stojących w szeregu na brzegu morza. Jakby konie zastygły w niemym podziwie dla tego niesamowitego zjawiska, którym jest ten szalony, dziki błękit wyłaniający się spod gęstej warstwy szarych chmur.
    A mi muzyka ma do siebie to, że podbija emocje. Sprawia, że mocniej odczuwamy moment i lepiej go zapamiętujemy. Potrafi oszołomić tak jak zapach i podobnie działa, tylko przez jakiś czas. A potem się ulatnia, zostając we wspomnieniach i drugi raz nie wbija już w ziemię. I zaczyna się szukanie od nowa tego co wywoła dreszcz emocji, na kilka chwil uzależni jak narkotyk po to by oszołomić i znów ulecieć... A w międzyczasie jest ta szarość. Też potrzebna i też ma swój urok. Każdy wybiera to, czego w danej chwili mu trzeba. Mam nadzieję, że udało Ci się w niej odnaleźć to czego potrzebujesz. Życzę Ci Witku swobodnego, głębokiego oddechu po tym pierońskim tygodniu. Przytulam i macham, jak zawsze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ucieszyłaś mnie Elu tym porównaniem do końskich kopyt, bo ja sam dostrzegłem tu coś innego, ale to porównanie bardzo mi się podoba :))
      W ogóle te klify są trochę dziwne, bo zawsze mi się wydawało, że musza być bardziej kamienne. Tak - "wydawało", to dobre słowo. Chyba mam w głowie klify z innej części świata i tak sobie wybzdurzyłem.
      A muzyka - ech, tyle nastrojów, tyle tekstu czasem... Ja niestety muszę ograniczyć, bo nakłada się wiele rzeczy i następuje synergia. Nic w tym złego, ale czasem potrzebuję klarowności i jasnego słowa. Jeśli już, to coś elektroniczno-instrumentalnego. Sprawdza się brak słów. I to właśnie takiej muzyki słuchałem, a słowa które w niej padały, nie należały do żadnego z ludzkich języków, tak z ciekawości mówię :)) A mimo tego przekaz jest jasny. Taka mała magia :)))
      Pozdrawiam Cię wieczornie i...do zobaczenia :))

      Usuń
  2. Z czasem wszystko blednie, rozpływa się, jak we mgle oddalające się postaci. A dni, które mijają wszystkie, i te jasne pogodne, i szaro-bure są właśnie po to, by ulotnić się, rozkruszyć, by zniknąć, jak kiedyś my. I jest taka muzyka, której dźwięki już zawsze przywołują obraz sprzed lat, obraz – wspomnienie. Szarość Witku już mi się naprawdę znudziła i choć tak ładnie o niej piszesz to wolałabym błękit i jasne promienie. Mam wrażenie, że słońce ktoś tam w górze wyłączył. Trochę nam na złość, trochę z zapomnienia lub lenistwa. Kolory „chore od braku światła”. Dokładnie. Niemoc i anemia światła. Choć przyznam szczerze, że na Twoich zdjęciach barwy stalowo-szare, wybielone beże, piaskowe żółcienie czy przygaszona zieleń dają bardzo piękne, eleganckie połączenie. W końcu to przecież kolory ziemi. Nic więc dziwnego, że spacer takim stonowanym światem stawia na dobrym gruncie mocno, choć może z mniejszym uniesieniem, ale daje to co najbardziej potrzebne – spokój.
    I tego właśnie Ci życzę Witku. Dużo spokoju, odpoczynku i światła trochę też. A co ;-) Z uśmiechem macham z daleka :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, nastroje przemijania i ciężko osiadłego na powiekach dnia są trudne. Zwłaszcza, kiedy jest praca. Zdaję sobie z tego sprawę i nawet cieszyłem się, że w taką pogodę nie muszę siedzieć przy biurku. W zeszłym roku o tej porze właśnie udało mi się z pogodą. Było słońce, były nawet kwiaty na wydmach i w okolicach. A teraz? Ciemno o godzinie szesnastej, wiatr, mgła, deszcz... Ale skoro nie mogę tego zmienić, to muszę polubić. Zwłaszcza, ze za to zapłaciłem. Nie, nie mówię o pieniądzach, choć to też ważne. To był wewnętrznie kosztowny wyjazd, ale konieczny. I wiesz, mijają dwa tygodnie od mojego powrotu, a ja czuję, jakbym nie ruszał się z miejsca. Trudne to. I wyjątkowo trudny czas. Sama zresztą wiesz. Czasami to nawet się cieszę, ze ławice chmur nad nami, bo nie byłoby mi tak żal wyglądać przez okno w pracy i żałować, ze nie mam szans na choć jedno zdjęcie.
      Pięknie opisałaś kolory, naprawdę pięknie, i chylę czoła przed takim doborem kolorów i ich nazwaniem. Ja nie potrafię :(
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie wierząc, ze ciepło i światło naprawi choć trochę świat. Czego Ci życzę bardzo, bardzo :)))
      PS. No i macham, a Mała marudzi od 2 dni, kiedy będę odpisywał, bo mam dołączyć pozdrowienia, co niniejszym czynię :))

      Usuń
  3. To chyba reszta ferii nad morzem i żal przed powrotem do szkoły. Co zrobić, gdy czasu już tak mało i wszystkiego szkoda? Można tylko dumać o muzyce i pstrykać zdjęcia. Jedno i drugie obraca się w coś dobrego, bo w tekst na blogu i to jest ważne. Uchwycona w biegu chwila zmienia się w coś pięknego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ładnie to ujęłaś Aniu - dziękuję!
      I bardzo serdecznie Cię pozdrawiam z szarych (a jakże) murów mojego miasta :))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty