Zatracenia...

 

                 Z tego już nic nie zostało, wiesz? Nic. Rozmyło się wraz ze wczesnym wstawaniem. Jakby się śniło na przecięciu nocy i rana, kiedy właśnie wpadają te sny, które się pamięta. Dziwne, poplątane, ale czasem zachwycające. Nosi się je potem na wewnętrznej stronie powiek i czasem ogląda. A one topnieją. Jest ich mniej i mniej, im więcej człowiek ich ogląda, a potem zostaje z nich tylko sucha, twarda pestka. Zostaje jeszcze szum w głowie i wrażenie nieskończoności. Ale to zazwyczaj przed zamknięciem oczu, kiedy człowiek wpada w pościel, jak w głębię. Otula się zimną kołdrą, z myślą „wreszcie”. Z tego już nic nie zostało, wiesz? Zwłaszcza wtedy, kiedy siedzę na łóżku stygnąc po śnie. Mam pięć minut. Pięć minut wyżebrane z czasu, zanim zacznę żyć. A może kiedy skończę żyć? Nie potrafię odróżnić który ja, to ja. Biorę te wysuszone pestki między palce i przesuwam je, a one trą o siebie. Szur-szur-szur, jak różaniec, jak błagalna modlitwa. Pestka do pestki, pestka do pestki, pestka do pestki, jeszcze cztery minuty, jeszcze trzy minuty, wdech, wydech, wdech, wydech, jeszcze dwie, jeszcze jedna. Boże, kto by pomyślał, że tak będzie, że świat od linijki, że świat mierzony sekundami zamiast gorącym oddechem. Zamiast zachwytem gdzieś na skraju łąki, pola czy plaży. Zamiast zachwytu odnajdywanego w ludziach, w ich słowach i historiach. Zamiast prostych czynności, które dają radość i dobre zmęczenie. Czym się stałem na tym łóżku, kiedy trę niewyspane oczy i zaczątki brody? Filozofem w bieliźnie tak śmiesznym, że aż żałosnym? A może tylko żałosnym. A potem kawa, klucze i droga przez szarzejące ulice z nadzieją na okruch słońca. Bodaj łunę na wschodzie. A potem już nic. Już nic. Nie ma pestek, nie ma myśli o kolorach, łunie nad dachami, słońcu w szybach, chmurach. Jest świat mierzony epokami, liniami kodu, zrealizowanym materiałem. I strach. Wiesz, że nauczyłem się uśmiechać? Dawno temu odkryłem, że nikt nie zapyta o strach, nikt nie zapyta o wnętrze, nikt nie zapyta o uciekający czas i pamięć. Nikt nie zapyta o samotność. Bo jest uśmiech, bo jest żart, bo jest spięcie wzdłuż kręgosłupa. Bo jest wiedza, kiedy wykrzywić usta i kiedy zmrużyć oczy. Tak trzeba, by nikt nie pytał. Tak, to też jestem ja. Naprzeciwko tych z Tik-Tokiem w fetyszu zaklętym w smartfon. I nie znajduję w sobie słów, tylko bezgraniczne zmęczenie, które falami opada, kiedy jadę drogą powrotną do domu. Zapalam świeczkę, bo tak trzeba. By światła Ziemi mogły się pozdrawiać, jak pisał Herbert. I znów dobijam do drugiego brzegu, kiedy światła gasną. Znów z ulgą przykrywam się zimną kołdrą i czytam po raz setny kawałek książki. Na dobry sen, na głupią nadzieję, na zatracenie…








 

Komentarze

  1. Pestki – taki powinien być tytuł. Nie żeby obecny mi się nie podobał. Nie. Po prostu pestki są genialne. „Biorę te wysuszone pestki między palce i przesuwam je, a one trą o siebie” „Szur-szur-szur”” Pestka do pestki, pestka do pestki, pestka do pestki” Niemal słyszę ten dźwięk, niemal czuję ten ból, to niechcenie, to zamykanie oczu, że jeszcze chwila, że cicho, że za chwilę. A potem…jest jak zawsze, jak codziennie. Za oknem szaro, a bagaż codzienności wciągam znów z mozołem, bo to moja góra, mój codzienny szczyt. Czy dojdę tam gdzie chciałam, gdzie powinnam? Czy wystarczy sił? Mierzę się z nim codziennie, czasem potykam o złość, zmęczenie i w końcu bezradność. Idę dalej już nawet nie zastanawiając się po co. Tak po prostu. Z przyzwyczajenia i poczucia obowiązku. Szarość dni wyolbrzymia to poczucie obłędnej płaskości i niżu. Wszystko na jednej kresce czyli ciągłej nieskończonej czasem z uskokiem w dół. Zastanawiam się nawet czy wiosna się też nie wtopi w ten krajobraz i będzie jedną wielką szarością z kwitnącymi kwiatami.
    A może trzeba przywyknąć i cieszyć się, że to nie czerń jeszcze. Zbierać małe płatki przebiśniegów i pierwsze lotki na wierzbie. Żeby wiedziały, że cieszy nas ich istnienie. Na przekór wszystkiemu i mimo wszystko.
    Nie potrafię uśmiechem przykryć swoich smutków, Witku, ale wiesz też przecież , że choć z daleka zawsze możesz swoje myśli, te dobre i złe, zostawić i może choć trochę zmniejszyć ich ciężar. Wiem to nie wiele…
    Przesyłam Ci Witku uśmiech od serca i dobre myśli, a krople deszczu cicho wystukują swój rytm w parapet.
    Ps. Zauważyłam zmiany na blogu :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Elu, bardzo powoli blog się zmienia. Chciałbym dokonać innych zmian, trochę uwspółcześnić, ale prymarna funkcja, jaką jest tekst będzie wówczas mniej czytelna. Więc jeszcze pewnie coś pozmieniam, ale ostrożnie.
      Zastanawiałem się nad tytułem "Pestki", ale kiedyś już coś podobnego było, a nie chciałbym nawiązywać do tego, co gdzieś już jest. Zatem i tytuł musiał być inny. A "zatracenia" mają w sobie coś z ostateczności, z podjęcia decyzji jednej i niepodważalnej. Mają też coś z dokonania wyboru, który konsekwentne trzeba ciągnąć. Ja wiem, można zatracić się w swoich pasjach, w miłości, w piciu, w wielu różnych rzeczach, ale tu, w tym wpisie chciałbym, by miało to gorzki smak. Nie inaczej - gorzki. Bo gorzko mi ostatnio, że tak delikatnie powiem. Zresztą nie mnie jednemu pewnie.Więc i napisałem właśnie taki tekst, w którym można pewnie zauważyć i cząstkę siebie. Chyba, ze ktoś codziennie budzi się radosny i z miną pijanego dzięcioła biegnie do pracy. Cóż, wszystko jest możliwe :)))
      jeśli chodzi o uśmiech, którym przykrywa się smutki, to owszem, ja to potrafię. Nie jestem z tego dumny. Nie jestem dumny z tego, ze czasem trzeba poudawać. Ale jak pewien angielski dramatopisarz zauważył, życie jest teatrem. Więc chyba trochę można. Choćby po to, by inni nie widzieli. Może komuś będzie lepiej widząc uśmiechniętą twarz? Nieszczerze? Prawda to, nieszczerze. Ale na inny uśmiech czasami nie stać. Sama wiesz.
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie Elu i dziękuję Ci za dobre słowa :)))

      Usuń
  2. Wiesz Witku, doskonale Cię rozumiem. Mogłabym nawet zaśpiewać "mam tak samo jak Ty", ale to byłoby traumatyczne przeżycie dla Twojego słuchu. Tak jakbym sama to pisała... bezgraniczne zmęczenie. Zastanawiałam się czy to brak słońca, przesilenie, czy po prostu zmęczenie materiału nadmiarem pracy. Może wszystko na raz. Piszesz, że nauczyłeś się uśmiechać. Z jednej strony można się ucieszyć, że to dobrze. A z drugiej, jeżeli to jest uśmiech przyklejony dla publiczności w tym naszym teatrze dla ubogich - a tak zapewne jest- to przerażające co się dzieje. Ostatnio już nawet przestałam się uśmiechać, zbyt dużo wysiłku mnie to kosztowało. Ale wiesz, tak patrzę teraz na Twoje zdjęcia i muszę przyznać, że są cudowne. To pierwsze, tytułowe ma przecudne barwy, jak jedna z moich ulubionych farb która się rozwarstwia z szarego fioletu na błękit i róż - zobaczysz wkrótce :) Na tym pastelowym tle widzę rozmytą postać ludzką, która płynie po niebie z wyciągniętymi ramionami. A może to ptak z rozpostartymi skrzydłami i długim ogonem? Wyjątkowy kadr, złapałeś subtelną dynamikę w pozornie statycznym niebie :) Kolejne błękitne niebo też jest piękne, ale zachwyciło mnie to ciut niżej, ze wschodzącym słońcem i gałęzią drzewa. Spływa z góry jak długie kobiece włosy, jak grzywka opadająca kosmykami na czoło, na rozświetloną promieniami słońca twarz. I wiesz, pozwolę sobie to zdjęcie zachować. Ma w sobie tyle subtelności, przepiękne światło i ciepłe, otulające barwy, taką nadzieję poranka, emanującą dobrą energią. Nadzieję, że może w końcu nadejdzie lepszy czas, że może jest już bliżej niż dalej. Im dłużej się przyglądam temu zdjęciu, tym bardziej fala ciepła rozlewa mi się gdzieś w środku i podnoszą się lekko kąciki ust. Dziękuję :)
    I przesyłam Ci Witku dobrą energię, niech płynie przez poranne niebo, skąpane w nieśmiałych promieniach słońca, niech nabiera mocy i dotrze jeszcze lepsza, silniejsza. Przytulam i uśmiecham się z niedaleka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Elu, kiedy po feriach wróciliśmy, to byłem pewien, że spokojnie, że damy radę, że najgorsze już za nami. Bo w końcu zostało w sumie kilka miesięcy. Co to dla nas, prawda? Tyle, że tak nie jest i łudzić się można. Taka autonaprawa, którą uprawia się, bo system tak jest skonstruowały, by minimalizować koszty. Przy czym zasób ludzki okazuje się tymi kosztami. Jak wychodzi, sama wiesz. Człowiek zaczyna fuczeć, burczeć, a w końcu staje się niedotykalski, bo zawsze to lepsze, niż dokładać się do "ogólnego śróddupia", jak mawiają doświadczeni obserwatorzy. A uśmiech? Tak, czasem trzeba wystąpić w tym teatrze obłudy ze swoją maską. I choć to boli, to jednak gdzieś jest myśl, ze może inni nie zauważą i sami będą się uśmiechać - tym razem szczerze.
      A zdjęcia - Bóg mi świadkiem, ze nie mam innych. Po prostu zwyczajnie nie mam chwili, by uczciwie iść i zrobić zdjęcia. Dlatego ciesze się, ze wśród takiej kiepskiej fotografii potrafiłaś coś dla siebie odszukać. Też mi się podoba to zdjęcie z wyciągniętymi ramionami albo splecionymi ciałami. Symbolicznie, czy nie, ale udało mi się w mojej sali zrobić to zdjęcie z okna. Takie Panie cuda :)))
      Dziękuję Ci Elu za dobre, słowa i za energię, którą wysyłasz. Damy radę, bo kto da, jeśli nie my? Innych wariatów już nie ma :D
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i macham nieśmiało przez noc :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty