Zapomniane światło...

 

Michele McLaughlin - Forsaken

                  Stałem tam jak zawsze, od kiedy pamiętam. Widzę swoją drobną postać, która opiera dłoń na kominku, który nigdy nie widział ognia. No, może raz, ale to długa historia i raczej nie ma się czym chwalić. Uśmiecham się teraz, bo widzę żelazną, polerowaną kratę z rączką, która idealnie pasowała do mojej małej, niewprawnej dłoni. To dziwne, wiesz? Bo stoję za sobą i patrzę na siebie samego, jak w filmach, kiedy reżyser chce pokazać, że to, co dzieje się teraz, jest tylko wspomnieniem. Więc stoję, albo stoimy tam teraz. Hol jest wyłożony drewnem, które ma złotą barwę. Może to już nie jest modne, ale lubiłem tam właśnie siadać na starym, ciężkim fotelu z lat siedemdziesiątych i tylko patrzyć na słoje boazerii, na sęki, na zastygłe piękno. Ale czy ja wiedziałem wtedy, że jest to piękno? Potrafię to dziś powiedzieć, a wtedy zaledwie przeczuwałem wyobrażając sobie wszystko to co zaklęte jest w drewnie. Więc stałem tam. Naprawdę stałem i patrzyłem, jak słońce maluje refleksy na lakierowanej powłoce drewna. Jak rozświetla jego fragmenty, a kurz tańczy w powietrzu. Światło było ciepłe. Tak ciepłe, że zapamiętałem je. Cisza w domu trwała. Wszyscy jeszcze spali, a ja stałem w piżamce w dziecięce wzorki ze stopami marznącymi od chłodu podłogi i patrzyłem w światło, które wędruje, które zmienia się z każdą minutą. Czy miałem tego świadomość? Pewnie tak. Ale wiesz, jak to jest z wieloma rzeczami – masz je pod nosem i nie widzisz. Względnie: dostrzegasz, jako coś normalnego. Bo przecież jest to normalne. Dopóki się o tym nie myśli. Dopóki nie wygrzebie się z zakątków pamięci pewnego obrazu pieczołowicie zachowanego, na trudny czas. Zegar wystukiwał sekundy, a dom był cichy. Przygotowywał się dopiero na ruch, na trwanie, na głosy ludzkie. I właśnie to czekanie na głosy było ważne, bo trwała napięta cisza. W niej można usłyszeć ciche brzęczenie złotego światła wędrującego po niemodnej boazerii i po parkiecie układanym we wzory. Nie wiedziałem tego wtedy. Nie mogłem wiedzieć, choć mogłem przypuszczać. Bo byłem dziwnym dzieckiem, które przedkładało towarzystwo dorosłych nad towarzystwo rówieśników. Wiesz, to dziwne, że opowiadam ci to wszystko, bo cała ta opowieść nie ma znaczenia. Nigdy nie miała i mieć nie będzie. Równie dobrze mógłbym opowiedzieć ci, że hol by ł zbudowany w kształcie litery L. I właśnie tutaj następowały wszystkie czułe powitania i pożegnania. I to właśnie tutaj siadałem, by odczekać chwilę przed podróżą, a prababka pilnowała, bym nie wstał przed czasem. Kuchnia była dalej. To tu było centrum domu za sprawą prababki, a potem babki. Pokój gościnny nigdy nie był obarczony emocjami powitań i pożegnań. Rozmów o życiu i wspomnień. Ale dla mnie, w tamtej chwili, był hol z jego światłem dobrym, ciepłym i takim, jakie powinno być w każdym domu. Bo w każdym domu jest takie miejsce, gdzie słońce pada tak, by wydobyć z niego coś, co może zachwycić dziecko. Zaciekawić. Sprawić, że pokocha to miejsce. Światło jest ważne, wiesz? Widzę to na fotografiach, kiedy kładzie się miękko, albo jest ostre śmigającą brzytwą. Słabnie i wzmaga się, a uchwycić je jest bardzo trudno. Jego pozorną grę z rzeczami, na które się kładzie. I jego pozorną grę z nami, którzy dostrzegamy w płatkach kwiatów żyłki i przebarwienia. Kolory, które się zmieniają tak, że trudno je zdefiniować. Nie można ich zdefiniować. Wciąż jestem tym małym chłopcem, który za wcześnie wstał. Wciąż stoję na bosaka i patrzę na światło i kurz krążący w jego promieniach. Wciąż szukam tej barwy poranka, który przeminął dziesiątki lat temu i wiem, że nie znajdę. Teraz to wiem. Bo tamten poranek był właśnie taki, jak powinien być. Jego światło miało być właśnie takie, bym zapamiętał je na całe życie. Świetlisty znak oczekiwania i spokoju. Poszukiwania w rzeczach zwykłych niezwykłości. Czasem magii. Z takich obrazów się nie wyrasta. Nie trzeba wyrastać… 





























 

Komentarze

  1. Piękne jest to światło. Ciepłe i dobre. Widziane jednak z takiej właśnie perspektywy mnie przeraża. Takie widzenie miewam rzadko, a jeśli już to w koszmarnym śnie, w którym budzę się spocona i szczęśliwa, gdy skojarzę, że to nie dzieje się naprawdę. Myślę Witku, że to rodzaj samoobrony w kryzysowej sytuacji, gdy szuka się wyjścia wszystkimi zmysłami i podświadomie niezwykle głęboko zagląda w zakamarki siebie samego szukając sensu i drogowskazów.
    Opis cudowny. Zazdroszczę Ci tak wzruszającego i pokrzepiającego wspomnienia. I mimo wszystko to dar, że możesz tam wrócić, gdy tego potrzebujesz.
    A światło…Nie, nie zgubiłeś, nie zapomniałeś go całkiem. Jest tak misternie ukryte w Twoich zachwycających różach, w każdym płatku, który spogląda ze świetlistych i wspaniałych fotografii. Jest więc też w Twoich oczach, w Tobie.
    Wiem Witku, jest zmęczenie, rozgoryczenie i… nie chcę inaczej nazywać. Jest też może perspektywa słońca, błękitu, spokoju, czasu tylko dla Ciebie, czego jak wiesz, życzę Ci z całego serca, pisząc te słowa już z mojej podniebnej szarej dziś przystani.
    Pozdrawiam bardzo, bardzo:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo zastanawiałem się Elu nad odpowiedzią. Zbyt długo. Ale też napisałaś coś, co zastanowiło mnie bardzo. Zadałem sobie pytanie, dlaczego akurat w tym czasie (teraz) kojarzę takie światło? Tak, jest ono pokrzepiające, a jednocześnie wchodzę w rejony dzieciństwa - czasu radości, spokoju i braku definicji samego siebie. I to jest prawda, o czym piszesz, bo przecież mam i cudowne w obrazach wiersze Miłosza czy Baczyńskiego, którzy wracali do dzieciństwa pisząc o świetle. Nie będę Cię zanudzał cytatami, bo wszak nie o to tu chodzi. Coś w tym jest, ze sięga się po wspomnienia wtedy, kiedy jest źle. A wspomnienia z dzieciństwa mają tę właściwość, że są raczej dobre. Zazwyczaj dobre - uściślę.
      Jest sezon róż, więc sięgnąłem po temat oklepany, choć bardzo chciałbym pokazać zdjęcia z miejsca, o którym piszę. Nie jest to niemożliwe, choć wewnętrznie się łamię z różnych względów.
      Tak, podobno mam wakacje. Podobno, bo faktycznie mam urlop. Standardowy, jak u wszystkich, żeby nie było. I ciągle jeżdżę do pracy, bo to nie jest miejsce, które zamyka się na klucz, jak biurko, bo po jakimś czasie spokojnie je otworzyć. Rekrutacje, nerwowość, dokumenty - ech, szkoda mówić o tym, bo znajdą się tacy, którzy i tak powiedzą, że nic nie robię.
      Elu, dla Ciebie spokoju, łagodnego światła, uśmiechu i dużo, dużo, dużo dobrej muzyki. Dlaczego? Bo wiem, że lubisz :)))
      Macham do Ciebie z daleka :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty