Kołysanka dla kamieni...

- Widzisz Mała, pytasz o tak trudną rzecz, że nie wiem, od czego zacząć. Dajmy na to, że zapytałabyś o produkcję stali. Zamykam oczy i widzę tę starą szkołę, w której śmierdziało potem setek ciał i chronicznym lękiem nauczycielek przed otwieraniem okien. Tak Mała, to moje stare, dobre czasy i sala zajęć praktycznych i plastyki w jednym. I wisiała sobie tablica edukacyjna, na której był piec martenowski z opisem. O uczącej nic nie powiem, bo o zmarłych nie powinno się mówić źle. O zmarłych się milczy, by glina na ich ustach nie skruszała, a dłonie przewiązane różańcem nie wyszarpały się z tego ostatniego ludzkiego gestu. Więc…
- A ty jak zawsze. Pytałam o coś, to ci się na wspomnienia zabiera. Opowiesz mi innym razem, a teraz mów.
- No przecież mówię. Jak odpowiadam konkretnie, to się obrażasz, że jestem opryskliwy, jak chcę coś więcej powiedzieć, to znów źle. No to jak ja mam mówić?
- Normalnie! Ja jestem malusia i biedusia i będę tupać nogą, a ja musze wiedzieć!
-To sobie otwórz stronę, wpisz hasło i czytaj. Czy ja jestem ci potrzebny do tego?
- Ale ty inaczej…
-Co inaczej?
- No mówisz i robisz takie miny i dobrze tłumaczysz.
- Ech Mała, Mała... Kłamać, to ty nie umiesz.
- Ale ja nie jestem kłamczuchą jedną!
- Zgoda, nie jesteś, ale czasami ugryź się w język, dobrze?
- No to już, opowiadaj!
- Zadajesz trudne pytanie. Ja wiem, ty byś chciała tak szast-prast, a to nie tak. Widzisz, to tak, jakbyś miała w głowie trybiki. I kiedy przychodzi czas, to one przeskakują. I wtedy widzi się inaczej, słyszy inaczej. Inaczej myśli i mówi.
- Jak choroba?
- Tak, niektórzy byli skłonni uważać to za chorobę. Ale to nie jest choroba. To taki moment, kiedy każde słowo rozwija się w świat. To taka wolność w tym, co chce się powiedzieć. I ulga, że można, że z tych skrawków powstaje coś.
- Co?
- Wiersz. Bo przecież pytałaś o poezję, prawda?
- Prawda. No i co dalej?
- Nic dalej. Po prostu. Nazywasz świat inaczej, bo chcesz komuś pokazać inną stronę rzeczywistości. Inną inność, inną rzeczywistość. Innego siebie. Patrzysz i nazywasz wszystko w twoim własnym języku. Czasem prosto, czasem klucząc przez meandry histerii. A czasem po to, by nikt nie zrozumiał, tylko ty. I widzisz Mała potem, daleko później, kiedy już leży przed tobą kartka zapisana słowami wiesz, że powiedziało się to, co było gdzieś w człowieku na dnie. Powiedziało się to tak, jakby było wielkie święto i człowiek stał na wzgórzu z chorągwią słów rozwianą na wietrze. Nie wiem Mała, czym jest poezja, bo byli mądrzejsi, którzy chcieli ją zdefiniować i nie potrafili. Bo ona za każdym razem się wymyka wszystkim regułom i definicjom. A potem, po tym wszystkim przychodzi zmęczenie. Wielkie zmęczenie. Tak jakby człowiek musiał wyjść z siebie, urodzić się na nowo. I tak za każdym razem.
- A potem co? Można komuś dać wiersz?
- Można. Można też schować do szuflady. Albo można iść na pola i patrzyć sobie w dal, albo na zachodzące słońce wiedząc, że po to właśnie słowa są, by ulepić z nich świat na nowo. I znów i znów i znów. I powiedzieć to tak, jakby szeptało się kołysankę dla kamieni.
- Dałeś komuś wiersze?
- Tak. Kiedyś.
- No i co?
- Mała, nie daje się wierszy bez powodu. Ja dałem z miłości i kiedy leżały już przede mną, to poczułem, jakbym dawał siebie.
- Ale zapakowałeś i dałeś?
-Tak, skoro się kocha…
- I co było dalej?
- Nie wiem Mała. Pewnie wylądowały na śmietniku, bo tam było ich miejsce.
- Nie martw się, dobrze?
- Nie martwię się Mała. Już się nie martwię.
- Pójdziemy już, co?
- Pójdziemy. Mam jeszcze sporo do pracy. Tego nigdy dość. Ale dobrze mi się tu siedziało. Lubię ten kolor traw, kiedy słońce zachodzi. I lubię, kiedy słuchasz.
- No bo ja jestem taka malusia i mnie można wszystko, wszyściutko!
- Dobrze Mała.
Wracaliśmy. Trawy przestały już płonąć słońcem, a ja wiedziałem, że Mała zaśmieci mi biurko swoją poezją. Niech pisze skoro musi. Skoro chce. Każdy ma swoją kołysankę dla kamieni…   








Komentarze

  1. Zawsze zastanawia mnie, czy to co powstaje tzn. wiersz czy jakaś inna forma literacka, to ma w sobie jakąś cząstkę tego, co siedzi gdzieś tam w człowieku na dnie. Jeżeli nawet tak jest, to chyba nawet sam autor nie zdaje sobie z tego sprawy, ile jest jego, w tym co stworzył. Czy to można tak w ogóle utożsamiać autora z jego dziełem? Czy nie zrobimy tym krzywdy jednemu albo drugiemu? Skądś jednak biorą się te słowa, uczucia, staram się zawsze, żeby nie było moich przekonań, w tym co piszę, ale czasem to, co powstaje, jest efektem jakichś bardzo ważnych wydarzeń, które dostają zupełnie nową rzeczywistość, to trochę takie radzenie sobie ze z problemem, oglądanie go od zupełnie innej strony. Nigdy nie podarowałam swojej "twórczości" komuś z miłości (ale się zrymowało) z jednego prozaicznego powodu: nie kochałam aż tak, choć gdybym nawet kochała, to nie wiem, czy bym mu to zrobiła. Nie wiem też, czy chciałabym, żeby to on mi coś takiego powierzył. Czasami może lepiej ogrom swoich przemyśleń pozostawić po prostu dla siebie. Ale cieszyłoby mnie bardzo, gdyby miał swoich czytelników gdzie indziej. To tak pięknie brzmi, gdy ma się największego fana w osobie, którą się kocha, ale może czasem lepiej, żeby to był największy krytyk, a może po prostu nie oczekiwać zbyt wiele, po osobie, którą się kocha? Bo w końcu miłość jeszcze trudniej pojąć niż poezję :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie - zacznę prawie tak, jak w rozmowie z Małą. A wiesz czemu tak trudno? Bo patrzę troszkę inaczej na coś, co jest tekstem. Po pierwsze dlatego, ze sam piszę i mam do tego stosunek inny, bo wiem, z czym czesto piszący się zmaga i jak taki warsztat wygląda. Dwa, to wiem, że żaden z pisarzy nie jest obiektywny przy pisaniu i jego cząstka zawsze w tekście jest. jego przekonania, nałogi, filozofie, przeczytane książki i inne takie fiu-bzdziu. Tak, generalizuję, ale skoro to my tworzymy tekst, to trudno, by w nim nas nie było. Przyznam się, że próbowałem tak odpersonalizowac tekst i wiesz co? - da się, ale skórka za wyprawkę. Było to bez krwi, bez uśmiechu, bez tego wszystkiego co sprawia, że można do tego tekstu wrócić. Samo pisanie faktycznie, może zaistnieć, jako punkt odniesienia do czegoś, co było, zaistniało, jako ważne wydarzenie w życiu. Jako punkt zwrotny i reakcja na to. Znam wiele takich osób, które zaczeły pisać właśnie pod wpływem takiego impulsu. Co jest też dla mnie znakiem, ze wszyscy jesteśmy poetami w pewnym sensie; tyle tylko, ze nie wszyscy dają naszemu mózgowi wystarczającej pożywki, by zaczął przetwarzać. Masz rację pisząc, że nie zdecydowałabyś się na danie komuś swoich tekstów. Bo to bardzo trudne. Nie tylko wielkie odsłonięcie się, ale też i wystawienie na żer. A już osobie takiej, na której nam zależy - to kosmos. Ale wiesz co? Zrobiłbym to raz jeszcze. Daleko mi do perwersji sprawienia sobie bólu, ale było w tym jakieś poświęcenie i pokazanie czystości intencji. Być może też chęć podjęcia intelektualnej gry, bo poezja, to swoistego rodzaju gra intelektualna. Ale było, minęło, a tomik zapewne zaliczył śmietnik. "A imię moje zostało zapomniane" :)) Ale wiesz, zgodzę się z tym, że dobrze jest mieć w osobie bliskiej krytyka. Wtedy wiadomo, że jest to szczere. Bo tak szczerze mówiąc, to każdy tekst, nawet najmniejszy, staje się próba sił i odpowiedzią na pytanie - "potrafisz?" Więc coś w tym jest. Choć i boli bardzo, kiedy obiekt westchnień mówi, że brak w tym talentu itd. Cóż, życie :)) A demony we krwi zacierają ręce i szykują nowe teksty, by potem nad stosem zatańczyć swój pogański tanieć :))) Dziękuję Ci za tak piękny komentarz i Twoją reakcję. Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam :)))

      Usuń
  2. Trochę przewrotne dziś połączenie, ale chyba taki był Twój zamiar Witku. Poezją z pewnością są zdjęcia. Niesamowicie barwne każde z nich mogłoby być kanwą osobnej opowieści. Zaskakujący
    i naprawdę piękny obraz z drutem kolczastym jest jak krzyk wśród sielskich traw. Tytuł i cały tekst nieco jakby w kontraście do zdjęć napawają nostalgią i smutkiem, chociaż przecież kamienie też potrafią kochać...
    Mała jakby nieco spoważniała. Ciekawa jestem co tam napisze (może kiedyś pozwoli przeczytać :-).
    Tyle w tym tekście jest wspomnień i słów do zapamiętania: "chorągwia słów rozwiana na wietrze","kołysanka dla kamieni","po to właśnie słowa są, by ulepić z nich świat na nowo".
    Bardzo dziękuję Witku i pozdrawiam bardzo upalnie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, przewrotność wzięła się az tego, ze miałem o czym innym napisać i skasowałem wszystko zaczynając pracę od nowa. Dlaczego tak? Bo tytuł "Dreszcze" chciałem zostawić sobie na kiedy indziej. A też i w pewien sposób chciałem zasygnalizować to, że język daje nam wolność. pewien językoznawca powiedział "Pokaż mi swój język, a powiem ci, jakie sa granice twojego świata". A my przecież cały czas poszerzamy jego granice bezustannie przesuwając słupy graniczne wraz z każdą książką, wierszem czy tym, na co mamy ochotę zerknąć. Mała spoważniała, to fakt. A może ja mam więcej cierpliwości do jej wybryków? Sam już nie wiem :)) Co ona tam gryzmoli, to nie wiem, bo zasłania ręką. A też i wolę nie widzieć, żeby zawału nie dostać :P Bardzo, bardzo dziękuję Ci Elu za dobre słowa, które zawsze masz dla mnie i mojego pisania i dla zdjęć. Również bardzo Cię pozdrawiam i życzę dobrego cienia w te upalne, choć piękne dni :)))

      Usuń
  3. To co było do powiedzenia to w komentarzach u dziewcząt zostało już powiedziane. Nic dodać nic ująć. Mnie tylko jedno uderzyło. Zadałam sobie pytanie - Jak długo kwitną trawy. Bez sensu. Nie wiem skąd mi się ono wzięło. I wiesz, one ciągle kwitną od nowa i na nowo. Dziwne, skosisz taką łąkę, trawnik i na nowo odrasta, na nowo kwitnie i nawet nowego cyklu odrodzenia nie potrzebuje. Wiecznie te łąki kwitną ciężkie od kwiatów . Wyrzucisz z siebie słowa, spalisz zapisaną kartkę - dziwne, bo tu jak z tą kwitnącą trawą one wiecznie w człowieku są i na nowo się odradzają, po skoszeniu, po potraktowaniu nawet Randapem. Pozdrowienia zostawiam nie za ciepłe, bo ten upał dokucza :) takie z zefirkiem bardziej się przydadzą :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, kiedy rano przeczytałem Twój komentarz, to się uśmiechnąłem. Uśmiecham się i wieczorem, kiedy znów go czytam. Bo to prawda, co piszesz. I taki też był ukryty nieco sens tego, co chciałem powiedzieć, że my jesteśmy trochę jak ta trawa - zdolni do regeneracji i ciągłego kwitnienia, jakby ogarnął nas szał rozsiewania się w każdej chwili życia (zwłaszcza mentalnie). Stłumieni po jakimś czasie się odradzamy i kwitniemy, by zrekompensować stratę. No i zostawiamy nasze "ziarna" - jakkolwiek by je nie nazwać - słowa, pamięć, czasem rzeczy materialne, dzieci itd. Ech, dużo by mówić :)) Dziękuję Ci za tak trafne wnioski i również pozdrawiam - może nieco chłodniej, ale przyda się trochę powiewu zimna, bo te upały chyba nikomu nie służą. Nawet trawie :))))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty