Szwy...
Mój
krok się wydłuża, kiedy mijam ostatnie budynki. Asfalt zakręca pod kątem dziewięćdziesięciu
stopni, ale ja odbijam w przeciwną stronę, gdzie jest wydeptana ścieżka. Bo
wolę takie drogi. A najbardziej te, gdzie trzeba odgadnąć kierunek ze zgiętych
traw, z połamanych źdźbeł. Bo czasami trzeba po swojemu. Nie w tłumie, ale samotnie,
ze swoją własną drogą i decyzją. Nie każdy lubi tłum i jego prawa. Jego śmiech
i kolorową wrzawę. Nie każdy potrafi być sam. Zanurzyć się w zieloność i tylko
patrzeć. Tkanka cywilizacji zostaje tu przerwana, choć jakby ktoś siadł na
trawie i dłużej się przypatrzył, to widać, że zieleń nie jest jednolita. Są
łąki, na których ktoś posadził drzewo wyznaczające granicę, są miejsca, gdzie
trawa została skoszona, jest wał ziemi odgradzający to wszystko od nieśmiałego
lasu, który wysyła na ten teren swoje forpoczty – brzozy. W mgle poranka tego
nie widać, bo wszystko jest zatarte, niewyraźne. Dopiero później, daleko
później, kiedy dzikie zwierzęta przedzierając się przez trawy odejdą, widać tę
bliznę na ciele ziemi. Czy to ważne? Nie wiem. Pewne rzeczy się dostrzega mimowolnie,
a dla niektórych były zawsze takie i nie musieli nic dostrzegać i dziwić się. A
ja się lubię dziwić. Może dlatego, że dopóki mieszka we mnie zdziwienie mogę
pytać? A może dzięki temu świat jest piękniejszy? A może dzięki temu własne
rany mniej bolą, a własne blizny stają się mniej widoczne? O ile zresztą
łatwiej patrzyć na blizny w zieleni, na granicę, gdzie zrosła się tkanka ziemi,
niż na człowieka. Bo tu nic nie widać. Wszystkie szwy założone za pomocą
sznurka chowa się głęboko. A wszystkie rany, nawet te powleczone cieniutką
skórką zapomnienia ciągle swędzą. Widać to w rozmowie, kiedy zapada milczenie
lub zmiana tematu zaskakuje. Brakuje wtedy świeczki i białego wina. A czasami
zwykłej wody, bo w gardle zasycha. Tak to jest, kiedy nosi się w sobie kosmos
nieodkryty. W niektórych krążą gwiazdy, planety, komety, słońca wybuchają i
mnożą się światy. W innych dzwoni próżnia doskonała. Wszystko jest kwestią nazwania.
A jak nazwać wschód w człowieku? Jak nazwać zachód? Czy ten niezdarny ścieg
łączący pamięć, to od miłości, czy coś innego? Czy tam, gdzie ten zaorany
kawałek pola, to blizna po domu, który stał, czy próba zbudowania czegoś
nowego? Czy ta złamana gałąź… Czy ta nieprzespana głębia, to… Pytania i wieczne
zdziwienie. Zieleń się nie dziwi. Ona jest. Choć czasem skrywa blizny i szwy,
które ktoś nieopatrznie znajdzie. Jak zawsze. Jak w życiu. Jak w nas…
"Bo czasami trzeba po swojemu" - właśnie tak, czy głupio czy beznadziejnie, ale trzeba po swojemu. Trzeba się tam gdzieś czasem odnaleźć, choćby na chwilę, wydeptać własną ścieżkę. Dostałam kiedyś siedem pięknych szwów, już niewiele widać, ale jeszcze spoglądam na nie z sentymentem, tak mi przypominają, że właśnie trzeba po swojemu, ale nic na siłę, bo można sobie zrobić krzywdę. Piękne zdjęcia, uspokoiły mnie dzisiaj po całym dniu w tłumie :)))
OdpowiedzUsuńrezultat zawsze będzie ten sam, kiedy robimy po swojemu - albo sukces, albo moja wina. Niczyje, tylko moje własne. Również moje własne szwy i blizny. Cieszę się, że zdjęcia Cię uspokoiły :))) Pozdrawiam Cię serdecznie :))
UsuńNo i trzeba po swojemu. Innej drogi nie ma. Jedna mała szkoda w tym wszystkim. Czasu nam nie dano za wiele. I na te blizny i na tą zieleń. Tyle pytań, pragnień, marzeń tyle nowych rzeczy do poznania, tyle wiedzy cudownej do odkrycia i tyle odpowiedzi nie znanych na zrodzone pytania i mianownik wspólny dla tego wszystkiego - CZAS.
OdpowiedzUsuńNiesamowity teks, tak jak i zdjęcia. Pozdrawiam ciepło z życzeniem dobrego światła :)
Tak, masz rację Grażynko, wspólnym mianownikiem jest czas, którego nigdy za dużo. On też sprawia, że zachłanni stajemy się w swoich poszukiwaniach, wędrówkach i przeżywaniu wszystkiego. I taka staje się nasza natura, niecierpliwa. Ale to jakby konsekwencja tego, co szybko, zbyt szybko przeżywamy. Dziękuję Ci za wspaniały komentarz. Dużo zdrowia Grażynko i siły. No i chłodu, bo dzisiaj ma być 30-32. Pozdrawiam Cię serdecznie :)))
UsuńWłaśnie dziś uświadomiłam sobie, że od dziecka lubiłam szwędać się po nieznanych miejscach, polach, ogrodach. Byłam ciekawa co jest za kolejnym krzakiem lub wzgórzem, patrzyłam na mrówki i odlatujące ptaki. Chyba to mi zostało do dziś. Po tygodniu pełnym obowiązków, gdy miałam wrażenie, że głowa za moment wybuchnie z nadmiaru wszystkiego wczorajszy, spacer sam na sam z ciszą lasu był dla mnie tym co dla kogoś innego przytulenie się do poduszki, jak głęboki sen i oddech o poranku. Lubię gdy wszystko jest gdzieś daleko a wokół szumią drzewa i żaby porozumiewawczo rechoczą nad stawem.
OdpowiedzUsuńKażda myśl wraca i znów zaczyna płynąć mimo "szwów", których przecież jak każdy mam też niemało.
A zdziwienie jest nadal przeogromne i cieszę się, że jest bo, jeśli kiedyś go zabraknie, to chyba już nie będę ja...
Twoje zdziwienie tak pięknie pokazałeś w cudnej pajęczynie, kropelkach rosy, szumiącej trawie, kolorowych kwiatach z małą pszczółką nad nimi, czy w drzewie w obłokach z tajemniczą mgłą.
Nie wiem czy wymieniłam wszystkie te zdziwienia, ale wszystkie absolutnie są jego warte.
Dziękuję Witku. Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie:)))
To ja dziękuję Ci Elu, że dałaś się zabrać w tę podróż. Bo przyznam się, to podróż niełatwa - szukać analogii w sobie i w przyrodzie. Albo w przyrodzie i w sobie samym. Ale jesteśmy, czy tego chcemy, czy nie, jej cząstką. Też boję się chwili, kiedy zachwyt i zdziwienie przerodzą się może kiedyś w przyzwyczajenie i tylko milczenie. Mam nadzieję, ze będzie to w bardzo odległym czasie, kiedy czas zmąci mój rozum. Właśnie patrze przez okno na zachmurzone niebo i wiatr. Przed chwilą padało. I wiesz, miałem dziś fotografować deszcz meteorów. Powinienem być zły, a ja siedzę i cieszę się z tego, ze deszcz był i wieje, bo można odetchnąć. Takie to niespodzianki dzisiaj :)) Cieszę się, że podzieliłaś się tym, ze lubiłaś być Włóczykijem i to obcowanie z przyrodą daje Ci wytchnienie. Bo niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę. Drzewo, to drzewo. Trawa, to trawa. I tyle. A Ty tak pięknie opisałaś to - "Po tygodniu pełnym obowiązków, gdy miałam wrażenie, że głowa za moment wybuchnie z nadmiaru wszystkiego wczorajszy, spacer sam na sam z ciszą lasu był dla mnie tym co dla kogoś innego przytulenie się do poduszki, jak głęboki sen i oddech o poranku. Lubię gdy wszystko jest gdzieś daleko a wokół szumią drzewa i żaby porozumiewawczo rechoczą nad stawem." Piękne to!! Również Cię serdecznie pozdrawiam i życzę częstego "głębokiego oddechu" . Dziękuję Ci za kapitalny komentarz :)))
UsuńJa też lubię się dziwić. Chodzić dziesiątki razy w te same miejsca i wciąż ze zdziwieniem odkrywać coś nowego, nawet, jeśli nic się nie zmieniło. Zastanawiać się nad dziwnymi rzeczami, nad którymi w codziennym pędzie nie ma czasu ani potrzeby rozmyślać...
OdpowiedzUsuńSkoro się rozmyśla, to znaczy, że jednak trzeba :)) Tak, oczywiście wszyscy chyba tak robią. Ale ma to swój urok. Dziękuję za odwiedziny i fajny komentarz. Pozdrawiam serdecznie :)))
UsuńMam takie cudowne wspomnienie z wędrowania nieuczęszczanymi, niedeptanymi szlakami, przysięgam to jedno z najpiękniejszych moich wspomnień! Parę lat temu, jeszcze na studiach miałam dotrzeć do babci na zapomnianą wieś w środkowej Polsce. Autobusem dotarłam do większej wioseczki niecałe 10 km od celu i nie wybrałam na resztę pieszej trasy utartego szlaku, asfaltową drogą który znałam. Poszłam drogą przez las, o której opowiadała mi mama. Reszty nie potrafię ubrać w słowa, nie potrafię powiedzieć co mnie wtedy tak zachwyciło, ale ze szczegółami pamiętam wiele mijanych drzew, kapliczkę przy której miałam skręcić i wielkie uczucie radości i szczęścia. Jak to możliwe, że dało mi to tyle frajdy? Naprawdę do tej pory tego nie pojmuję. Ale dziękuję za przypomnienie mi tego wydarzenia!
OdpowiedzUsuńPrzebicie skóry, żeby założyć szew wcale nie jest tak łatwe jakby się mogło wydawać. Skóra jest zaskakująco twarda. Chyba podobnie jest z ludźmi. Wiadomo szwy początkowo ciagną, bolą, ale z czasem gdy zostaje blizna, także ta wewnętrzna jesteśmy zaskoczeni, że tak dobrze się goimy. Choć czasem coś w tej zbliznowaciałej tkance szarpnie i nieprzyjemnie o sobie przypomni. Ja osobiście lubię sobie robić regularny przegląd blizn, i o ile te zewnętrzne to najczęściej jakieś zabawne historie (od maja mam już 5 kolejnych śmiesznych anegdotek i pamiątek na ciele), to te wewnętrzne bolą, ale z drugiej strony przypominają jaką drogę się przeszło, ile się zyskało, a ile straciło, mówią kim byliśmy i kim się staliśmy.
Bardzo dziękuję!
Spokojnej nocy!
Dzień dobry :)) Doskonale Panią rozumiem zwłaszcza, jeśli chodzi o wędrówkę. Czasami jest to coś tak nieoczekiwanego, a jednocześnie zwyczajnego, że człowiek staje zachwycony drzewem, trawą i sam nie wie dlaczego. To chyba zależy też od nas samych, czy chcemy to "coś" poczuć, czy tylko idziemy do przodu. Czy chcemy zobaczyć ten świat wokół, czy tylko zaliczyć drogę.
UsuńA blizny, szwy, po prostu są. Każdy je ma. I te fizyczne i te schowane głęboko. Pięknie Pani napisała: "...ale z drugiej strony przypominają jaką drogę się przeszło, ile się zyskało, a ile straciło, mówią kim byliśmy i kim się staliśmy. " Dziękuję za piękną opowieść i nienazwanie, bo czasami brakuje słów, by nazwać to, co w nas. I niekoniecznie trzeba to robić. Życzę Pani miłego i dobrze spędzonego dnia z uśmiechem i śmiechem. Pozdrawiam bardzo serdecznie i również jeszcze raz dziękuję :))
Dobrze, że masz takie ścieżki, w które możesz skręcać. U mnie jest ich mało. Większość kryje się
OdpowiedzUsuńwe mnie. Zamykając oczy, przenoszę się na nie. I wtedy skręcam i siadam i odpoczywam i tak jak Ty
zadaję sobie niekończące się pytania bez odpowiedzi. Lubię te swoje ścieżki i pytania i zdziwienie i naprawdę szkoda, że wokół tyle budynków i ulica, ludzie, że tylko w sobie mogę chodzić, odkrywać, dziwić się.
Wiesz, sprowokowałaś mnie trochę. Bo przyznam, że w pierwszym odruchu chciałem napisać "ogarnij wygodne buty i wybierz się na spacer za miasto". Ale przecież i park pewnie jest. Ja rozumiem, pewnie piszesz i jest to Twoje wędrowanie. (Dobra, wiem, że piszesz, bo na blogu bywam) Pięknie to ujęłaś. Wewnętrznie, wsobnie. Jednak czasem dobrze jest poczuć trawę pod dłonią i powiew wiatru, który burzy liście. Po co? Ano może właśnie po to, by nabrać trochę dystansu. Zwłaszcza do tego w środku. U mnie jest jeszcze sprawa zdjęć, które dają mi radość, więc łączę jedno z drugim. Swoją drogą, nie rozumiem ludzi, którzy noszą w sobie pustkę wypełniając ją bzdurkami, zamiast budować swój świat. Ale i nie wszyscy chyba muszą. Chyba, bo dla mnie jest to oczywiste. Dziękuję Ci, że popatrzyłaś na mój tekst z innej trochę strony, tej mniej oczywistej. Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :)))
Usuń