Lipy...

               Miałem wtedy napisać o lipach, ale nie zdążyłem, a lipy przekwitły. Wielu rzeczy nie zdążyłem wtedy. Zapatrzony w ciebie, straciłem świat z oczu. Śmieszne, prawda? Nie sądziłem tylko, że będę musiał się go uczyć od nowa sięgając w niechętną pamięć, by odnaleźć w niej to, co ważne. Teraz mogę ci to powiedzieć, bo nie ma już znaczenia. Niektóre opowieści chowałem w sobie po to, by opowiedzieć wtedy, kiedy przyjdzie ich czas. Bo z opowieściami jest właśnie tak; czekają na swoją chwilę, by zostać opowiedzianymi. Więc była wieś, przez którą szła droga wylana asfaltem. Po obu stronach domy, a za domami góry i rzeka, której obecności można się było domyślić. Rosły też stare lipy, pod którymi był świat mojego dzieciństwa. I to wszystko, wiesz? Krótka ta opowieść i bez morału. O czym tu mówić, o wsi gdzieś w górach, gdzie przyjeżdżałem będąc dzieckiem? Dobrze, opowiem to tak, jak należy. Więc była droga, przy której rosły lipy. Ale nie lipy takie, jak rosną w mieście. To były stare lipy, a każdą z nich mierzyliśmy długością swoich dziecięcych ramion połączonych w koło. Były stare i grube i każda z nich miała tabliczkę, że jest pomnikiem przyrody. Czy to się wtedy liczyło? Nie, nie liczyło. Liczyło się to, że były wakacje i byłem tu, gdzie byłem. Pamiętam jednak zapach, który towarzyszył mi wtedy. Słodki zapach lipy, który z górskim powietrzem oszałamiał. Dlatego lubiliśmy spędzać tu wieczory, aż zniecierpliwiona prababka wychodziła na ulicę sprawdzić, gdzie jestem, a z domów rozlegały się wołania rodziców. I tak powoli odpływaliśmy w stronę swoich łóżek, by śnić swoje dziecięce sny i ukrywając siniaki i podrapane kolana. A rano znów zaczynał się dzień i znów byliśmy pod lipą, która pachniała słodyczą i miodem. Wiesz, nawet w czasie deszczu ziemia pod lipą była sucha i ten suchy okrąg oznaczał bezpieczeństwo i radość. Kiedyś gospodarz wyciągnął długi kij, na końcu którego była przymocowana piła i obciął jedną z gałęzi. Zbyt obniżyła się i przeszkadzała. Moja prababka nauczyła mnie wtedy zbierać kwiaty lipy, które potem suszyła. Pokój pachniał lipą, kiedy zdyszany wpadałem napić się wody. Czy trzeba było czegoś więcej od życia? Dni upalne ciągnęły się w nieskończoność, a każdy z nich szumiał łąką, lasem i rozmowami, jakie mogą ze sobą prowadzić chłopcy nie znający jeszcze różnic płci. To był dobry czas. Dlatego ile razy poczuję zapach lipy, to stoję właśnie tam, w tym małym miasteczku czy wsi górskiej i wdycham ostre powietrze przesycone zapachem lipy, lipca i gorącego lata. Czemu ci o tym mówię? Nie wiem. Może dlatego, że jest lato, może dlatego, że kwitną lipy, a może dlatego, że wszystko jest tęsknieniem? Może chciałbym ci powiedzieć o sobie w mowie niepojętej, byś smak moich słów zabrała ze sobą, gdziekolwiek będziesz, skoro smaku ust już nie pamiętasz. Stałem dziś znów pod tamtą lipą. Zamknąłem oczy i znów było gorące lato i kwitły lipy. Gałęzie były kędzierzawe od kwiatów i ciężkie, jakby napełnione miodem. Pszczoły brzęczały upojone pracą i zapachem, a ja, tak mały, stałem pod starym pniem patrząc w górę i dziwiąc się światu. Choć był on oczywisty. Potem otworzyłem oczy. Dalej otaczał mnie zapach lip i dalej słyszałem pszczoły. Ale to nie była ta lipa, a ja nie miałem tych swoich dziesięciu, czy jedenastu lat. Wtedy moje opowieści były inne. Choć już wtedy podświadomie wiedziałem, kiedy je opowiedzieć, a kiedy milczeć. Tak, przegapiłem ten moment kilka lat temu, by ci o tym opowiedzieć. Więc opowiadam teraz. Na dobre, na złe, na zmarnowanie…   














  

Komentarze

  1. Mogę sobie wyobrazić te wielkie lipy i Ciebie jakimś cudem przeniesionego w przeszłość. Patrzysz na chłopca, którym byłeś i liczysz siniaki na jego kolanach. Wokół powietrze pełne lata. Przy okazji myślę o swoich dziecięcych wakacjach u cioci na wsi. Mój ulubiony dźwięk, zdziwisz się, to brzęczenie muchy, która wleciała do domu. Krajobraz utkany w ścieżki i pola. Wtedy wydawał się nudny, a teraz tęsknię za nim, bo już nic z niego nie ma. Wszystko tam się zmieniło. Ciocia nie żyje, a jej dom przejęli obcy ludzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, myślałem, że zniknęłaś na długie, długie wakacje, a Ty piszesz :)) Dziękuję!
      Masz rację. Krajobraz naszego dzieciństwa szlag trafił. I ludzie odeszli, wszystko się zmieniło. Z jednej strony, to smutne, z drugiej, to naturalna kolej rzeczy. Podobnie, jak my sami - zmieniamy się, a tak bardzo chcemy zostać niezmienni, choć wiemy, że jest to niemożliwe. Ale wiesz, są dobre wspomnienia - zapachu, dźwięku, smaku. Gdzieś to wszystko w nas krąży i jest naszą częścią.
      Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i mam nadzieję, że oddychasz pełną piersią i jesteś w dobrym zdrowiu, czego życzę Ci z całego serca :))

      Usuń
    2. Moje długie wakacje trwały miesiąc. Teraz zbieram słowa i układam je w zdania.
      Również pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Zatem trzymam kciuki, bo znam ten proces zbierania i samoorganizacji :))

      Usuń
  2. Już jak przeczytałam tytuł wiedziałam, że będzie bardzo słodko i aromatycznie. Zapach lipy, dźwięk pszczół uwijających się promieniach słońca to dla mnie kwintesencja lata, tego najpiękniejszego. To również wspomnienie dzieciństwa i mojego dziadka siedzącego przed domem z laską z długimi wąsami i czapką w kratkę. Zamyślony patrzy w pole a wokół cisza przerywana cichą melodią pasiastych owadów, czasami muczeniem dobrej krasuli. Jest ciepło, bardzo ciepło i chyba znów będzie burza, a ja z kuzynkami bawimy się w chowanego i biegamy po łące takiej jeszcze nie skoszonej z różowymi koniczynkami. Ja biegnę „zaklepać się” w konar starej, pachnącej lipy.
    Wiesz wyobrażam sobie tą Twoją drogę otuloną starymi, wspaniałymi drzewami. To piękne wspomnienie Witku. Myślę, jak wiele z dzieciństwa zostaje w człowieku, jak takie miejsca wpływają na nasze obecne postrzeganie świata. Gdy widzimy w lustrze dojrzałą twarz mimo każdej z rys ,będącym dniem naszym minionym, gdzieś głęboko może w blasku źrenic może tylko w nas jest chłopiec, dziewczynka sprzed lat. Wystarczy zamknąć oczy.
    Witku zdjęcia piękne, słoneczne i choć lipa uchodzi za trudną modelkę Tobie udało się uchwycić jej całą urodę.
    Dziękuję za opowieść, za wszystkie słowa i zapewniam Cię, że ani jedno z nich nie zostało i nie zostanie zmarnowane.
    Miłego wieczoru z powiewem chłodnego wiatru i dużo, bardzo dużo odpoczynku:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie opisałaś swoje wspomnienie. Czytałem i uśmiechałem się :)) To dobre wspomnienia :)) Wiesz, zawsze wydawało mi się, ze kiedy będę kiedyś wspominał dzieciństwo, to będzie ono w kolorze czerni i bieli albo sepii, jak zdjęcia. Nie wiem, skąd to przekonanie. A tu i kolory i zapachy i dźwięki. I masz rację, ciągle jesteśmy sami w sobie tymi, którzy biegali po łąkach, palili papierosa ze sznurka i włazili po niedojrzałe jabłka na drzewa. Co z tego, że się trochę porysowaliśmy, skoro w oczach jest ten blask dawnych dni? On zostaje, masz rację. I na pewno wpływa na to, jak spostrzega się świat teraz. W każdym razie ma spory w tym udział. Dobrze czasem tak sobie wspomnieć.
      I wiesz, pojechałem tam po latach, bo chciałem. Lipy stoją dalej. Ale wszystko się zmieniło. Nawet moi koledzy zmienili się tak, ze miałem ochotę nie podawać im ręki, a ukłonić się z szacunkiem dla ich wieku - straszne. A pamiętam, jak uciekaliśmy przed psem proboszcza, któremu (proboszczowi, nie psu) rwaliśmy śliwki - złote uleny, których teraz ze świecą szukać. Prawdopodobnie jestem typowym przykładem w tym, co mówię człowieka, który sądzi, ze dawniej wódka była lepsza i kiełbasa smaczniejsza :D Wygłupiam się trochę. Ale tylko trochę :)))
      Elu, z całego serca Ci dziękuję za Twoje wspomnienia i za to, ze tak ładnie napisałaś o tym, co w nas drzemie :)))
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie :))))

      Usuń
  3. Też myślałam, że wspomnienie to tylko czerń, biel lub zamglona sepia, ale wspominamy kolorowo i wszystkimi zmysłami. Gdzieś w nas powstaje zapis jak na dysku w komputerze w pełnym siedmio-cyfrowym wymiarze, bo przecież myśl przywołać może zarówno ukochany obraz jak zapomniana melodia, woń perfum czy kwiatów lub smak sernika.
    Wiem, po latach wszystko wygląda inaczej. Moja wieś na Mazurach jest tylko z nazwy taka sama Nie ma już ludzi, drzew, dróg, starych domów. Żyje tylko wspomnienie gdzieś w nas.
    Wiesz Witku, przypomniałam sobie, że też znam aleję lipową i też są pomnikami przyrody. Całkiem niedaleko. Fotografowałam te drzewa, ale nigdy w czasie kwitnienia. Może czas to nadrobić, jeśli pogoda będzie sprzyjała.
    Mam nadzieję , że już złapałeś nieco oddechu po maturach. Macham do Ciebie i bardzo serdecznie pozdrawiam:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli lipy, to tylko teraz :)) Ja niestety nie pojadę w to miejsce, o którym piszę. Często przed snem sobie planuję wsiąść w samochód i jechać, tak po prostu. A potem przychodzi myśl, ze trzeba nocować, ze to już nie to samo będzie, że to, ze śmo, że owo. Wiadomo, człowiek wyrasta ze swoich dziecięcych pragnień, które nie znają ani miary, ani przeszkód. Choć one są i tlą się gdzieś na dnie... Pozdrawiam Cię śpiąco, ale uśmiechając się serdecznie :)))

      Usuń
  4. Wieś mojego dzieciństwa była podobna. Droga i domy wokół. Nie było nawet żadnego skrzyżowania, ani nawet nazw ulicy, bo droga była tam jedna, jedyna. Wokół natomiast nie było rzeki i gór. Teren był niewyobrażalne płaski, a gdzieniegdzie rozsiane były bagna.
    Moi dziadkowie mieli tam, na tej właśnie wsi chałupę, pole i sad, gdzie spędzałam całe lata. Zresztą pisałam już kilka razy tutaj o tym. Przed sadem rosła ta moja nieodżałowana akacja i stara lipa. Wszystko zostało wykarczowane. Sad zaorany, akacja ścięta. Została tylko lipa. Mój dziadek miał w zwyczaju siadać pod lipą na ławeczce i oglądać jak się żyje na tej wsi, kto z kim, co i jak. Dziadek umarł, wszystko miało być wycięte, ale babcia zastrzegła, że dziadka lipy nie wolno ruszać, bo nas szlag jasny trafi i krew nagła zaleje. I tak właśnie, w ten sposób ostała się tylko ta lipa.
    Sama za nią nigdy nie przepadałam. Kwiaty wydawały mi się jakieś takie rachityczne. Tyle było innych ładniejszych drzew. A do tego siedziały na niej, w takich konglomeratach takie czerwono czarne robale. Strasznie mnie to brzydziło, a nocami czasem śniło mi się że to na mnie tak siedzą w skupisku.
    Ale zazdroszczę tego zapachu suszonych kwiatów lipy w domu i samej umiejętności. Na wsi, w dzieciństwie wielu ciekawych rzeczy można było nauczyć, albo robić wiele rzeczy, których już nigdy później się nie robiło. Ja najbardziej na świecie uwielbiałam łuskać fasolę;)
    Było, minęło, nie wróci. I dobrze i źle.

    Spokojnego wieczoru
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Marto, mam takie skojarzenie, myśl niepowszednią, albo może coś, co wydaje się dziwne. A dziwność tego polega na tym, że widzę ludzi przez pryzmat opowieści. Opowieści o sobie, ale i opowieści o świecie, którego już nie ma. Każda ta opowieść oprócz odrobiny goryczy zawiera w sobie iskry uśmiechu. Jakby nie opowiedzieć, jakim językiem nie opisać, to zawsze wydaje mi się, że ludzie są cudowni. Cudowni dlatego że pamiętają i dlatego, że ich świat we wspomnieniach jest właśnie taki. Ani nie cukierkowy, ani nie gorzki ponad miarę. Zwyczajny, a jednocześnie niezwyczajny, bo przecież go nie ma. A to, co zostało, to śni się czasem, albo przypomina w różnych momentach - zapach, smak, widok, jakieś zdanie. Oczywiście pomijam skrajne przypadki, bo i takie znam, gdzie konfabulacją trzeba stworzyć miarę samego siebie, bo wspomnienia są niemożliwe do opowiedzenia.
      Tak, ten kwiat lipy pachnie pięknie, choć z robalami, to ciekawe, bo ja pierwszy raz się z tym spotykam, ale pewnie masz rację, bo do słodyczy, podobnie jak do słonego, wiele owadów i zwierząt ciągnie. Podobnie zresztą, jak do alkoholu. A kwiaty mizerne, rachityczne. Ale pachnące i ten zapach dla mnie jest ważny i ukochany :)) Ale zapach benzyny też lubię, więc się równoważy :D
      Pięknie nawiązałaś do "Traktatu o łuskaniu fasoli", a ja się uśmiechnąłem. Tak, tak to wygląda właściwie, kiedy każdy z piszących w jakiś sposób uczestniczy w pisaniu tego bloga budując swoją postać. Nigdy tego w planach nie miałem, ale czuję wewnętrznie, jakby to była komplementarna czynność, bo uzupełniająca i dopełniająca to, co w nim. I często zastanawiam się, co napisać.
      Dziękuję Ci za przywołane obrazy i za Myśliwskiego (nigdy nie zapomnę, jak zanurzyłem się w jego powieść - był październik, a ja czytałem i czytałem i czytałem i wydawało mi się to tak bliskie, jakbym sam opowiadał. Taka jest chyba miara dobrej książki, prawda?)
      Dobrego i miłego wieczoru i dla Ciebie :)))

      Usuń
    2. Nie uważam, żeby to było dziwne. Pański ostateczny wniosek o cudowności ludzi nie dziwi, jeśli uwzględni się pewne założenia (pańskie nie dające się ukryć uwielbienie do opowiadania i poznawania opowieści, wrażliwość (proszę się nie gniewać, ale może nawet nadwrażliwość), plastycznośś myślenia i ogrom fantazji oraz kawał empatii).
      Wszystko się zgadza.
      I tutaj też trochę zazdroszczę, bo ja czytając pański tekst nie dochodzę do takich wniosków, a jedynie wkurzam się na siebie, bo pańskie wspomnienie w mojej głowie staje się zbyt jaskrawe i kolorowe, w stosunku do moich własnych wypłowiałych w kolorze wspomnień, ponadto niejako nakłada się na moje własne wspomnienie i zbyt szybko się urywa, a chciałbym żeby ta moja fantazja działała lepiej. Pewnie nie ma Pan pojęcia o czym piszę;) ale lepiej nie potrafię tego wyjaśnić.
      A widzi Pan, pisząc dzisiaj swój komentarz też myślałam o konfabulacjach. Zaczęłam się zastanawiać ile moich dziecięcych wspomnień przetrwałych do dziś nadal pozostaje nie do końca prawdziwych;)

      Owady przesiadujące na lipie to kowale bezskrzydłe. Niech Pan sobie obejrzy zdjęcia takiego skupiska i powie mi czy to nie obrzydliwe:P
      Dla mnie sam zapach to za mało, bo wszystko ma swój zapach, więc trzeba mi czegoś więcej. Zapach benzyny też lubię! To porządny, silny i dobry zapach, w przeciwieństwie np. do zapachu (smaku zresztą też) limonki i melona, których szczerze nie znoszę!!!

      Pan w planach nie miał, a jak dobrze wyszło! Wspaniale (i na szczęście), że nie zawsze wszystko da się zaplanować.

      "Traktat..." prawda, sama prawda:)

      Usuń
    3. Znam, znam te paskudztwa!! Faktycznie, w skupiskach wyglądają obrzydliwe, kiedy się wylegują na słońcu. Czasami w lesie obserwuję, jak taką czerwoną plamą obsiadają pień bez kory. Błe!!
      Z tym byciem wrażliwym itd, czy nawet nadwrażliwym (kiedyś ktoś mnie uraczył tym stwierdzeniem) nie przesadzajmy :)) Są otóż sprawy, które wcale mnie nie "ruszają" choć powinny. Ale dobra, zostawmy to, bo nie czas na wiwisekcję; dobrze wiem, o czym chcesz powiedzieć. Znam to uczucie, kiedy tekst nakłada się na wspomnienia i zły jestem, że moje własne są tak "ubożuchne", a to, co czytam, tak pełne i kolorowe. No to teraz pojadę z grubej rury, zapinamy pasy:
      Otóż był taki językoznawca, który nazywał się Roman Jakobson. Katowano mnie nim na studiach i nawet, jeśli nie do końca zgadzałem się z niektórymi jego postulatami, to powiedział rzecz niebagatelną. Każdy tekst musi w sobie zawierać tzw. puste miejsca, albo miejsca niedookreślone. Im mniej ich jest, tym gorzej nam się czyta. A cóż to takiego? Miejsce niedookreślone, to niedokładny opis, miejsce, które my wypełniamy naszym domysłem, czy naszą fantazją, która żyje. (no, trzeba ją mieć przyzwoicie rozwiniętą, ale Ty masz, więc nie ma o czym mówić) Dzięki temu lepiej absorbujemy wydarzenia w powieści i wyobrażamy sobie lepiej wypadki. Zbyt dokładny opis miejsca, czy osoby, skutkuje albo pomijaniem tegoż opisu, albo "wymuszeniem" wyobrażenia, co przekłada się na niechęć do tekstu. Przykład? Na stole stoi kwiatek w wazonie. Jest miejsce niedookreślone, bo gdzie ten stół? Jaki to wazon i jaki kwiatek? Zostawiam puste pole dla wyobraźni. Ale gdybym napisał, że stół stał w klasie szkoły przy Wejchertów, a światło oświetlało jego półmatowy blat z materiału imitującego drewno, a na tym stoi szklany wazonik rodem z PRL, który został znaleziony na wyprzedaży ulicznej i za dwa złote kupiony i przywleczony na lekcję, by służył, jako przedmiot zbytkowny, ale i wskazówka dla uczniów mówiący o ich poziomie wiedzy, to tu naprawdę niewiele można wyobrazić sobie. Inaczej. Można bardzo, bardzo wiele, ale "narzucam" niejako pewną wizję świata. I tak ją narzucam, ale nie tak nachalnie. Czy ktoś by zresztą chciał czytać o walniętym nauczycielu, który wazonik w kształcie dzbanka trzyma na biurku? Rzecz dyskusyjna :)) Się rozpisałem, a cel był jeden - powiedzenie, że czytasz uważnie tekst i podążasz za jego wyobrażeniem. Niesamowicie mi tym samym pochlebiasz, bo to piękny komplement, który czasem słyszę. Czasami, podkreślę. A jest to bardzo, bardzo ważne, by tekst nie tylko przemówił treścią, a żeby się pokazał w "głowie".
      Z tymi wspomnieniami i konfabulowaniem, to już działka z innej miary, której mi nie tykać, bo mogę palnąć głupstwo. Ale skoro nam się wydaje, ze nam się nie wydaje, bo tak było, to albo mamy wszczepione wspomnienia dzięki jakiemuś tekstowi, filmowi, czy czyjejś opowieści, albo jest to pewien schemat, który nasz mózg przyswoił. Pytanie, czy brać to jako coś, co nie jest prawdą? Skoro to wspomnienia dzieciństwa, to ja bym nie był purystą. Ale i sama wiesz, że są przypadki, ze ludzie wierzą we własne kłamstwa tak bardzo, ze gotowi są iść np. do więzienia za przekonanie, ze zabili, choć tymczasem nawet ich w tym miejscu i czasie nie było w miejscu zbrodni. Teraz to ja siebie przywołuję do rozsądku: "Naglik, skończ chrzanić i teoretyzować :D"

      Usuń
    4. Mam nadzieję, że poczuł się Pan urażony. Odnoszę się do tego co tu, a nie do całego pańskiego życia. Ale racja, zostawmy.
      Wielka szkoda, że Eliza Orzeszkowa nie miała okazji poznać tego niebagatelnego twierdzenia Romana Jakobsona!
      Jak Pan pisze, że na stole stoi kwiatek w wazonie, to ja wtedy widzę swój salon, swój stół, na którym stoi mój wazon i piwonia. I to jest właśnie ta moja sztywność wyobraźni, która mnie tak wkurza, bo chciałabym widzieć coś więcej niż swoje własne, utarte schematy. Z drugiej zaś strony ma Pan rację, zbyt dokładny opis, a już zwłaszcza moralny, albo tego co powinniśmy czuć w danym momencie, czytając tekst jest po prostu najbardziej beznadziejną i złą rzeczą, którą osoba czytająca może dostać.

      Konfabulacja i kłamstwo to nie to samo. Kłamiemy świadomie, konfabulujemy nieświadomie, wypełniając luki pamięciowe w logiczny ciąg, bo jesteśmy dziećmi, albo mamy uszkodzony mózg (najczęściej alkoholem, albo urazem). Więc o ile kłamstwo dla wszystkich stron jest kłamstwem, tak konfabulacja jest przynajmniej dla jednej z osób prawdą, choć nadal obiektywnie pozostaje nieprawdą.
      A już końcówka brzmi, przynajmniej dla mnie jak coś z zupełnie innego kręgu, bo bardziej już tu trąci urojeniami winy i kary.
      Dobra już dość, bo strasznie płyniemy;)

      Pięknego dnia:)

      Usuń
    5. Ależ skąd, nie czuję się niczym urażony, bo patrzę nie na siebie, a na zjawisko ogólne. Wieczorem zawsze bierze mnie na gadanie, więc dlatego się rozpisałem :))
      Tak, to prawda i święta na dodatek. Istnieje ogromna różnica między kłamstwem, a konfabulacją. Dziękuję, że o tym napisałaś.
      Co zaś do granic wyobraźni, to zawsze przywołujemy to, co jest nam najbliższego i znanego. Zatem wcale mnie nie dziwi, że wyobraziłaś sobie to tak, a nie inaczej. Bo ja bym tak też zrobił. Może potem sam bym to uszczegółowił itd, ale to już później. Pierwszy moment, to po prostu szukanie analogii w symbolice, która w nas jest zakodowana. Nawet można zrobić eksperyment i dzieciom w podstawówce, w pierwszej klasie rzucić abstrakt - dom. I wszyscy będą wiedzieli, o co chodzi. Ale jak przyjdzie do rysowania, to się nagle okaże, że mamy tych projektów tyle, ile dzieci. I każde z nich odwoła się i do abstraktu i do własnego obrazu domu.
      Masz rację z tą winą i karą. Po prostu własna dociekliwość i uszczegółowienie zabrały mnie za daleko :))
      Płyniemy okrutnie, ale ile w tym frajdy :))))
      Dobrego, pachnącego i beztroskiego dla Ciebie :))

      Usuń
  5. W takich miejscach czas jakieś dziwne wyprawia sztuki. Albo pędzi niemożliwie przed siebie, albo przeciwnie, zatrzymuje się i staje w miejscu...Pięknie tam i pachnąco.
    Kolorowa i plastyczna bardzo ta Twoja opowieść. Dziękuję, że mogłam się tam znaleźć, bo to dobre miejsce :))
    I dobrze wiesz, że żadna historia nie opowiada się na zmarnowanie. Szczególnie taka:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och Aniu, cieszę się, że Ci się spodobało :)) Tak, czas jest bardzo podstępny. Ale znamy jego sztuczki. Są wspomnienia, choć to zawsze ryzyko, że będziemy żyć tym, co było zamiast tym, co jest. Ale czasem można sobie choć powspominać :)) Opowieści są tyle warte, ile wspomnienie o nich. jeśli nie, to albo opowieści kiepskie, albo opowiadacz nie ten. Nigdy słuchacze. Nigdy. Ale skoro nie na zwarnowanie, to idę spać z czystym sumieniem :))))

      Usuń
  6. Wielka lipa rosła u mojej sąsiadki, strasznie jej zazdrościłam tego drzewa. Właziłyśmy na nią i czasem siedziałyśmy tam cały dzień. Gdy kwitła, to pachniało nieziemsko. Całe to miejsce było niezwykłe, bo jak nie siedzieliśmy na niej, to pod nią, latem na kocach, rozgrywały się tam niezwykłe partie najróżniejszych gier. W zeszłym roku została ścięta. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, ze był taki przesąd, nieledwie tradycja, ze nie wolno było ścinać lip. Niby łączyło się to z kultem maryjnym, jakoby lipa ochroniła Matkę Boską przed deszczem albo przed pogonią. Obojętne. Tak naprawdę, to kult lipy sięga korzeniami czasów neolitu, gdzie była uznawana za jeden z filarów świata. Pewnie dlatego, że długowieczna i zapewne ze względu na miododajność. Wiem też, ze sadzono lipę w czasie ślubu lub po narodzeniu potomka nadając jej imię dziecka. Coś w tym jest. Szkoda tej lipy :( Ale wspomnienia masz piękne, więc coś ocalało. Coś, co dla Ciebie jest ważne :))) Pozdrawiam Cię serdecznie :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty