50 mm

 

           Widzisz? Zmrok zapadł. Dzień przepadł. Zapadł się w sobie i zgasł, a ja nawet nie miałem okazji posmakować jego promieni. Zostało tylko światło lamp sodowych, które oblewa wszystko pomarańczem. Zostają tylko ślepia samochodów, które szperają w mroku. No i okna domów, które zapalają się i gasną, jak żywy ukwiał na dnie morza. Idę ulicą i patrzę w te okna, za którymi dzieje się życie. Jakieś obrazki na ścianach, jakieś zdjęcia, telewizor włączony albo lampa rzuca płochy cień. Pewnie smażą naleśniki, albo placki ziemniaczane. Pewnie rozmawiają, albo milczą zaklęci w swoją ciszę spokojnego gniazda. Tak to widzę z ulicy. Przystaję nawet i rozglądam się, jakbym pierwszy raz tu był. Choć nie jestem. Niebo nabiera od lamp upiornej barwy pomarańczy zmieszanej z granatem, a gwiazd nie widać. Wiesz, przypomina mi się wiele rzeczy, ale o niewielu mogę mówić. O niewielu chcę mówić. Tak to już jest, jak na człowieka spływa zmęczenie, niechęć i strach zmieszany ze złością.  Zawsze robiłem tak, że brałem książkę do ręki. Ważyłem jej ciężar. Otwierałem i równocześnie jakby otwierała się jakaś brama, furtka, przez którą wchodziłem do innego miejsca. I byłem tam mając inne imię, czasem płeć. A czasem sam wymyślałem zakończenie. A potem zamykałem furtkę, zamykałem książkę i byłem znów tu, gdzie jestem. Uciekłem i wróciłem. A z czasem nie potrzebowałem książek, by uciec. Nie, to złe słowo. Odejść. Patrzyłem w jedno miejsce i z ziarenka myśli powoli rozwijała się łodyga. Chwiejnie i miękko, by za chwilę wypuścić jeden, drugi i trzeci pęd, które czepiały się przedmiotów, wiły się wokół nich napełniając powietrze szelestem i szeptem. To był mój ogród. Moja odpowiedź na złe słowa, na złe spojrzenia, na to, na co nie chciałem się zgodzić. Czasem na strach lub pragnienie. Siedziałem w pokoju w ciszy, a ogród kołysał się w rytm mojego oddechu. Czasem zapalałem lampę, kiedy robiło się ciemno.  A potem dmuchałem w płomień by zobaczyć ciemny ogród i gwiazdy. I wracałem, bo zawsze się wraca do tego, co jest. Taki mechanizm obronny, jakby ktoś powiedział.  I wiesz, kiedy teraz idę tą brukowaną cegłami uliczką, przypomniało mi się to wszystko. Jak myślałem o tym, co będę czytał i jak będzie wyglądać popołudnie zanurzone w szelest kartek i światło lampy przy łóżku. I jaka będzie cisza, która otuli mnie kocem. Za szybko chodzę, za szybko. Jestem lekki i prędzej stawiam kroki i nie męczę się, ale historie są krótsze, te które chciałbym opowiedzieć. A może to znak czasu? Co, jak sądzisz? Może nie ma we mnie już nic, dlatego tak szybko idę? Potrzebowałem tego, żeby iść i przypomnieć sobie tamten czas. I stare sposoby, które pozwalały oddychać i uśmiechać się. Mimo wszystko...  






















 

Komentarze

  1. Stare sposoby, a czy one już nie istnieją? Już nie możesz zanurzyć się w książkach?
    Póki co ja wciąż mogę, choć większość z nich to już elektroniczne wersje. Mnie to jednak
    nie przeszkadza. Nie muszę mieć fizycznej książki, w sensie papier trzymany w dłoni.
    Te elektroniczne też są dobre. Mogę sobie czcionkę powiększyć i półki oddychają z ulgą,
    bo już nie dźwigają ciężaru. Powoli przestrzeń też się powiększa. Papierowe książki oddaję
    do biblioteki i szkoda, że ją teraz zamknęli. Bibliotekę zamknęli, a sklep z alkoholem i tytoniem nie.
    Zauważyłeś tą pokrętną logikę. Pewnie za chwilę nie pozwolą nam wychodzić z domu, ale ja się nie dam i wychodzić będę, bo nie ma to jak spacer na skołatane nerwy, a Ty dasz się, załamiesz, czy pójdziesz dalej, wzruszając ramionami? Czy dotrzesz do swojej prawdy, posłuchasz swojego serca?
    Po co ja Ci te pytania zadaję? Przecież nie chcę Cię dręczyć. Siedzę tylko i wdycham nastrój z Twojego tekstu. Jak zwykle magiczny. Wróć do starych sposobów. One jeszcze żyją i czekają na Twoją wyciągniętą rękę.
    P. S. Piszę teraz na dwóch blogach, więc na tym starym pojawiam się co drugi tydzień. To tak jakby Cię to interesowało, absolutnie nie w ramach reklamy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście Aniu, że istnieją, dlatego o nich wspominam. jak również o tym, jak kiedyś radziłem sobie z takimi "listopadowymi smuteczkami", choć daj ci Boże, oby takie one tylko były, jak kiedyś :)) Oczywiście, że czytać mogę, nikt nie zabrał mi tej umiejętności, choć biorąc pod uwagę różne czynniki, relatywnie czasu mam na to bardzo mało. Dlatego też z rozrzewnieniem wspominam ten czas - czas koca, książki, herbaty i świętego spokoju z daleka od niedobrych spojrzeń i złych słów. Ja wiem, z wszystkim można nauczyć się żyć, ale nie do wszystkiego przyzwyczaić. Oczywiście, czytam e-booki, czasem nawet słucham audiobooków (choć przyznaję, że przysypiam) Jest sporo rzeczy, których "koniecznie" nie muszę mieć, więc mam je w wersji elektronicznej. Co prawda tablet, nie czytnik, ale poczekam trochę na taki, który będzie dobrze leżał w moich dłoniach i nie wyglądał, jak zabawka. Z aparatem też tak mam, więc żadna nowość - muszę mieć relatywnie duże przedmioty, bo inaczej wydają mi się zbyt delikatne i trudne w obsłudze.
      Tak, zauważyłem tę pokrętną logikę i bardzo bym chciał, by ona choć pokrętna była. A jej wcale nie ma. Po prostu nie ma. Może odpowiem na Twoje pytania tak: Jestem w grupie ryzyka i to bardzo dużego ryzyka. Nie ryzykuję, bo zrobię systemowi na złość, choć mam wielką ochotę. Co prawda wychodzę i umarłbym, gdybym nie mógł, bo frustracja jednak musi mieć gdzieś swoje ujście. Nerwy również. Ale starannie dobieram ścieżki minimalizując zagrożenie. Co nie znaczy, że zgadzam się ze wszystkim, co nam narzucają w imię pandemii, czy ideologii. Tak, ideologii...
      Nie dręczysz mnie pytaniami, po prostu pytania rodzą pytania i wychodzi z tego taki ciąg. Co jest naturalne i zrozumiałe. :)
      Tak, wiem o Twoim drugim blogu i "MUSZĘ" Cię odwiedzić. Czemu "MUSZĘ"? Bo obiecałem sobie, że go sprawdzę, jako nowe miejsce, a nie zrobiłem tego. A znając Ciebie, będzie warto :)))
      Aniu, zdrowia i dobrego nastroju Ci życzę :)))

      Usuń
    2. Jak jesteś w grupie ryzyka, tym bardziej musisz spacerować. To od siedzenia w domu ludzie chorują, a nie od chodzenia po parku, czy lesie. Nie daj sobie wmówić, że chodzenie jest złe.
      Bez niego można zwariować.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Wiesz, byłoby trudno wmówić mi cokolwiek. Ale tak, spaceruję. mam las w miarę niedaleko i pola. Więc tam bez obawy sobie chodzę. Jednak siedzenie w domu ileś godzin i uczenie zdalne, po prostu nie służy. Dziękuję Ci za pozdrowienia i również Cię pozdrawiam :)))

      Usuń
  2. Piękne. A czas, ten swoją odrębną historię pisze. Ta przysłowiowa latarnia, świeca zawsze gdzieś się przebija w Twoich tekstach, jak nadzieja na powroty, na lepsze jutro. Pozdrowienia zostawiam Witku i nie zapomnij zapalać tej własnej latarni. Bo dobrze, że gdzieś tam się świeci w ciemnościach wyznaczając drogę do domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, to mój znak rozpoznawczy :)) Trochę tandetne, wiem, ale ona faktycznie się pali zawsze wieczorem. Wiesz, kiedyś przeczytałem wiersz Herberta "Modlitwa Pana Cogito - podróżnika" takie słowa: "...a także Miss Helen z mglistej wysepki Mull na Hebrydach
      za to że przyjęła mnie po grecku i prosiła żeby w nocy
      zostawić w oknie wychodzącym na Holy Iona
      zapaloną lampę aby światła ziemi pozdrawiały się".
      Zachwyciłem się tym i zacząłem grzebać skąd to zapalenie lampy pochodzi. No i zostało. Nie jest to nasza tradycja, ale czy musimy tylko kultywować nasze tradycje? Nie. więc i ja mam swoje :))) A wiersz z całego serca Ci polecam.
      Mówisz o czasie - tak, masz rację. Oczywiście odnieść się do tego nie mogę, bo nie znam swojego czasu na tyle, by móc choć aproksymować tego, co się stanie ze mną. Ale tak jest chyba lepiej. Dziękuję Ci za dobre słowa i pozdrawiam serdecznie :)))

      Usuń
  3. Myślę Witku, że potrafisz i jedno i drugie, ale zapatrzenie ma tę przewagę, że daje ukojenie i tak potrzebną ciszę ( w Twoim zawodzie szczególnie). Książki nawet te z najlżejszych mają dialogi, historie czasem smutne, czasem śmieszne i wypada z uwagą wsłuchać się w ich dźwięk. Gdy tak piszesz „Patrzyłem w jedno miejsce i z ziarenka myśli powoli rozwijała się łodyga. Chwiejnie i miękko, by za chwilę wypuścić jeden, drugi i trzeci pęd, które czepiały się przedmiotów, wiły się wokół nich napełniając powietrze szelestem i szeptem. To był mój ogród” nie musisz nic. Jesteś i tylko to jest ważne. Nie każdy tak potrafi , bo to niezwykła umiejętność Witku.
    Kiedyś minie czas tak paskudny we wszystkich aspektach. Będzie łatwiej znów zaplanować w jaką postać dziś chcemy się zmienić się, ale chwila zapatrzenia i tak pozostanie. Bo to oddech i czułość dla samego siebie.
    Jesienią zawsze mam poczucie, że „Dzień przepadł. Zapadł się w sobie i zgasł, a ja nawet nie miałem okazji posmakować jego promieni”. Zawsze tak było. Teraz jest inaczej. Najczęściej widzę słońce w oknie mojego domu i może jest to lepiej, ale żal ten sam.
    Wiesz lubię te wieczorne fotografie. Są malowane ciepłem spojrzenia i zapalonych latarni. Jest w nich spokój i cisza. Piękna cisza. Nawet McDonald’s ma swój domowy blask. Wspaniale też wyglądają złote liście na ciemnym tle nieba.
    Szybko chodzisz…szybciej myślisz, szybciej mija czas. Też tak ostatnio mam. Tylko u mnie zmęczenie też przychodzi szybciej. Może to kwestia wieku, pogody a może ciężaru myśli we mnie. Więc spokojnie Witku niejedno jeszcze tkwi w Naglikowej głowie.
    A swoją drogą skąd ten tytuł? Czy to ten punkt i zapatrzenie?

    Czego Ci życzyć Witku? Wiem : spokoju i ciszy, tej dobrej ciszy, kiedy błogość miesza się ze zgodą z samym sobą i tym co zewnątrz nas.
    Słoneczne promyki ślę z dalekiej Łodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pięknie odniosłaś się Elu do tekstu, który krążył mi po głowie od kilku dni. Ba, od kilku tygodni. Bo brakuje mi tego właśnie, by spokojnie wziąć książkę do ręki i otworzyć bramę, za którą będzie inny świat. Inny, nie znaczy gorszy, lepszy. inny, po prostu. Swoją drogą, jest taki rozdział w książce Gustawa Herlinga-Grudzińskiego "Ręka w ogniu", w którym bohater trafia do sowieckiego obozu pracy właśnie za czytanie książek. Bardzo dramatyczne opowiadanie, ale i bardzo dobre.
      Czas jest taki, jaki jest. Zmieniają się ludzie i zmienia się ich nastawienie do sytuacji i tej pandemicznej i polityczno-poglądowej. Czasem bardzo dynamicznie. Taka polaryzacja nigdy nie jest dobra, bo świat nie jest tylko w bieli i czerni. Więcej napisać nie mogę. Ty wiesz...
      Zastanawiałem się, czy zdjęć nie wstawić w bieli i czerni. Ale postanowiłem zostawić tę żółć tak, jak jest. Niby ciepła, ale trochę mnie drażni, że inne kolory znikają. Co prawda mógłbym żółty kolor usunąć, ale zdjęcia by straciły swój charakter, więc zostawiłem. A o sobie i swoim spostrzeganiu, ucieczce, cóż mogę napisać? Po prostu jest, bo czasem jest po prostu trudno. Każdy ma swój sposób na oswojenie się z takimi rzeczami, ja sięgam po to, co mnie ukształtowało w pewnym momencie życia.
      A z tym chodzeniem, to już śmiech na sali, bo to taka moja mała prywata :)) Po prostu cieszę się, ze mało ważę (niektórzy krzyczą, że zbyt mało, choć uważam, ze jest nieźle) Ale to też powód do zastanowienia się, czy we mnie jest tyle Naglika, co poprzednio? Co dwa lata temu? Czy zostało coś jeszcze? To takie rozważania listopadowe, kiedy idzie się przez miasto i ma się trochę czasu na myślenie.
      A tytuł 50 mm wziął się od obiektywu. Mam obiektyw 50 mm, o świetle 1,4. Mówi się, ze jasny, choć najjaśniejszy jest 1,2 (są jeszcze jaśniejsze - 1,0 i 0,95, ale to wynalazki, które niekoniecznie robią swoją robotę) Obiektyw tzw "kultowy", bo niby oddający obraz taki, jaki jest ekwiwalentem naszego spojrzenia. Podobno każdy fotograf musi taki mieć. Idealny do fotografii street dawniej, bo dziś mamy zoomy 20-70 w kosmicznej cenie. Zatem podpiąłem 50mm do mojego aparatu i poszedłem. Efekt jest taki, jaki widać na zdjęciach. Osobiście uwielbiam ten obiektyw do robienia ludzi, bo pięknie rysuje i daje miękki obrazek. Ale to tylko moje gdybania. Generalnie, chciałem pokazać świat moimi oczami, czyli rzeczywisty, ale i powiedzieć o tym, co się dzieje. W taki inny sposób, bo...
      Elu, dziękuję Ci za życzenia. Bardzo, bardzo!!! Trafiłaś w dziesiątkę :))
      A ja Tobie życzę zdrowia i dużo, dużo uśmiechu, bo to najlepszy lek na chandrę listopadową i smuteczki jesienno-wieczorne połączonej ze słowami, które do nas docierają. Macham do Ciebie :)))

      Usuń
    2. Dziękuję Witku za wyjaśnienie. Tu wychodzą moje ogromne braki w dziale wiedzy fotografia. Chciałabym z taką lekkością opowiadać o zawiłych, technicznych niuansach sprzętu i samego kadrowania. Same chęci nie wystarczą. Być może przyjdzie jeszcze czas i na to...
      Mgliste, ale naprawdę Witku bardzo serdeczne pozdrowienia:)))

      Usuń
    3. A tam Elu, żadne braki. Po prostu masz aparat, który nie potrzebuje zmiany obiektywu i tyle. Ja to muszę wiedzieć, bo taki, a nie inny aparat mam :P Mgliste to wyjaśnienie, ale w sam raz na wieczór za oknem :)))

      Usuń
  4. Strach i zmęczenie, niezgodę na rzeczywistość też zaczytuję. Ale mam lepiej niż Ty Witku, bo mam czas. Mogę czytać do woli i czytam wszystko – dobre i złe. Zajmuje to moje myśli i stanowi kotarę, którą odgradzam się od świata. W marcu nawet zaczęłam oglądać seriale, czego nie robiłam przez całe życie…
    Najlepiej jednak działa spacer po miejscach bezludnych z aparatem. Wtedy zupełnie potrafię się wyłączyć i zostaje tylko ten obraz, który rodzi się w mojej głowie, i który staram się zatrzymać obiektywem.
    Ty jesteś dla mnie w tym mistrzem. Twoje fotografie zawsze przemawiają, a te dzisiejsze szczególnie. Dobrze, że zostawiłeś kolor, są zachwycające. Moje ulubione to szóste z oknami dającymi nadzieję. Dla mnie jest wyjątkowe, kilka razy już wracałam do niego i nadal mam na to ochotę. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie z mojego mrocznego listopada...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Ani, nie mogę nie odpowiedzieć, bo wyszedłbym na gbura i narcyza. Ale kiedy przeczytałem Twój komentarz, to... Inaczej. Zawsze w człowieku są jakieś myśli. Dobre, złe, te dłużej trwające, te krócej. Jedne mkną jak błyskawica, inne wloką się, jak żal i smoła. A kiedy przeczytałem Twój komentarz, to nagle we mnie wszystko ustało. Nie wiem, które słowa to sprawiły, ale po prostu skończyłem czytać i poczułem tam, w środku, jak opada piórko. Cicho, cichutko. Tak jakby Wielka Cisza usiadła na chwilę, wyciągnęła grzebień i zaczęła czesać swoje świetliste włosy.
      Tak, masz rację ze spacerem. Opada wszystko z człowieka i przychodzą inne myśli, bardziej rzeczywiste, realne. A że bezludne, dla mnie to nie problem. Nie wszyscy muszą kochać tłumy i gwar.
      Wiesz, napisać, ze ciesze się, ze podobają Ci się moje zdjęcia, to nic nie napisać. Może dlatego ta cisza, która we mnie osiadła, bo nie spodziewałem się takiej reakcji. A zwłaszcza na zdjęcie nr 6 :))) Też je lubię. Niesie w sobie ciepło i tajemnicę. Tak, jak lubię. A to serduszko, mimo że typowe, jest miłe. Miły symbol ważny w wędrówce. Choćby przez ciemne miasto.
      Mój listopad też mroczny, choć bywały gorsze i mroczniejsze ale wiem Aniu, że każdy mroczny czas ma swoje demony i swoje dobre duchy. Oby te drugie Cię odwiedziły. Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie machając przez ciemność światełkiem uśmiechu :)))

      Usuń
  5. Masz rację, lampy sodowe dają wyjątkowe światło. U mnie nie ma takich w ogóle, muszę się ruszyć kilka kilometrów do przodu, żeby ich uświadczyć. Natomiast na wsi jest tak, że jak ktoś smaży placki ziemniaczane, to pół wsi o tym wie, gdy byliśmy dziećmi, to zawsze nam to przypominało, że my głodni i do domu trzeba na kolację. Mała się w księgarni znalazła :) Bardzo dawno nie byłam w tym przybytku rozpusty. Podoba mi się wpis, choć nieco zmęczenie przez niego przebija, ale zdjęcia piękne :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lampy sodowe w mojej dzielnicy już zdemontowano. Mam LED-y, które dają inne światło, nie tak agresywne. Trzeba iść do śródmieścia, by były po dawnemu sodowe. Choć czasami, ale to już bardzo rzadko można spotkać jeszcze dawniejsze, pewnie pamiętasz, lampy niebieskie. Tak, przypomniałaś stare czasy :)) Człowiek nie pamiętał o głodzie, tylko bawił się do oporu, aż nie poczuł zapachu jedzenia, albo go nie zawołano. Czasem ktoś przynosił jabłko i wtedy następowało to, co zawsze - daj gryza! Wiadomo było, że takie jabłko jest już stracone :)) Tak, Mała była w księgarni. Jednej z niewielu, które ocalały w moim mieście. Jak teraz liczę w pamięci, to było ich chyba z 8. A zostały dwie, góra trzy. Smutne to. A sam wpis...tak, jestem zmęczony. I kiedy takie dni przychodzą, jak piątek, powoli opada to ze mnie. Napięcie, niepewność, zdenerwowanie, złość. Zostaje zmęczenie. Cieszę się, że doceniasz zdjęcia, bo to był tylko wieczorny spacer. Myślałem nawet, że nic nie wyjdzie. Ale jednak udało się :)))
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie!!

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty