Na krawężniku

 

         Z jakiegoś powodu wstałem. Świt dział się słońcem, które wstawało i chyba chciałem zobaczyć jego blask. Może, ale nie jestem pewien, bo pewnym nigdy i niczego być nie powinienem, jak mawiał pewien człowiek w moim życiu. A potem samo już poszło, jak w starej, zakurzonej maszynie przyzwyczajonej do pracy. I nie wiem, Bóg mi świadkiem, dlaczego pojechałem tak wcześnie, skoro nie musiałem. I wiesz, kiedy teraz przesuwam słowa w sobie, to chyba wiem, dlaczego tak, a nie inaczej. To pewnie był ten czas, który wynająłem dla siebie. Przez chwilę oddychać chłodem poranka. I patrzyć, jak słońce liże czubki traw, jak odgania błękitny cień z ulic. A przecież nie pojechałem tam, gdzie mogłem, by siąść nad stawem, albo bodaj na starym pniu lub trawie. Wyciągnąć wodę i pić łapczywie i patrzyć na świat, który jest. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczy to moje spojrzenie. Bo jest w nim i radość i smutek i życie i przemijanie. I mądrość i głupota. I nawet jest miłość i znużenie. I są ziarna opowieści, których tak ludzie lubią słuchać, choć nie wiedzą, że trzeba czasu i ciszy. Więc czemu tam, gdzie za godzinę zbiegną się ludzie i będą nawoływać się jasnymi głosami niosąc w sobie swoje troski i radości, których nie znam? Nie wiem. Może nie starcza mi czasu na to, by porządnie wyciągnąć nogi i iść, iść przed siebie. A może boję się tego, bo zbyt długo siedziałem zamknięty w klasach, rozpisany na tysiące kartek i notatek. Zmuszony do opowieści, które nie były moimi opowieściami. Poddany ocenie, choć to ja powinienem oceniać. „Coś w panu jest.” Obróciłem to w żart, wiesz? Nie mogłem odpowiedzieć szeptem, że jest we mnie cisza i spokój, które przyciągają ludzi. I są słowa, które padają wtedy, kiedy paść powinny. Więc jestem tu, na chwilę lub dwie przed dniem, który zaczyna się tradycyjnie o ósmej rano. Patrzę na świat i chłonę jego obraz, by zamieszkał we mnie na tyle, na ile się da. To nie jest piękno, które stałoby się klasycznym kanonem. Ani też kiczem z folderów turystycznych. To zwykły świat, w którym odkrywam piękno, choć nie powinienem. Bo cóż pięknego jest w krawężniku, trawie i akacjach? Cóż pięknego można odnaleźć w koniczynie i promieniu, który wędruje przez niekoszony trawnik? Może od biedy będzie to tulipanowiec, o którym Ci już mówiłem, ale reszta jest zwyczajna. I chyba w tym tkwi istota piękna, by w rzeczach zwykłych dostrzec doskonałość, przypadkowość i urodę. Tak samo, jak z przypadkową rozmową, dotykiem, uśmiechem. Są przypadkowe, więc nieplanowane. Są częścią chaosu, ale nie należą do niego. Jeszcze otacza mnie cisza. Nawet nie wiesz, jak ważne jest, by usłyszeć szum swojej krwi, jak ważne jest usłyszeć szum liści albo traw. Siadam na krawężniku. Już robi się ciepło. Za ciepło. Potem zostanie tylko cień drzew i ich witrażowe światło, którego nie zobaczę. Więc błogosławiony niech będzie ten krawężnik na skraju czasu, na wieki wieków Amen…
















 

Komentarze

  1. „I chyba w tym tkwi istota piękna, by w rzeczach zwykłych dostrzec doskonałość, przypadkowość i urodę.” Witku nie chyba. Ja jestem tego pewna, bo ileż można podziwiać sztuczny świat, widoki rodem z egzotyki. Przecież i tak zawsze wracamy…do domu, do siebie. Zachwycić się skrzącą trawą, pięknym światłem padającym na drzewo czy właśnie koniczyną rosnąca na trawniku to tak myślę po cichu najszybszy przepis na szczęście.
    „To pewnie był ten czas, który wynająłem dla siebie.” – cudowne stwierdzenie. Chyba zacznę wynajmować bez opłat i podatku tak po prostu. Ech, a tak naprawdę nie tak powinno być. Sam wiesz, ale i tak się cieszę, że znalazłeś tę chwilkę, bo to bardzo ważne, by nie zgubić w tym całym bałaganie siebie.
    Tulipanowiec, a właściwie jego kwiaty są cudowne, a widzę je po raz pierwszy. Miałam nawet plan , by zobaczyć u siebie w ogrodzie botanicznym, bo wiem gdzie to drzewko rośnie, ale pogoda pokrzyżowała moje plany. Może jeszcze zdążę…może.
    A tymczasem przyglądam się z podziwem Twoim fotografiom i wiesz co…wywołują uśmiech.
    Dziękuję Witku bardzo i ślę ciepłe pozdrowienia z mokrej Łodzi
    PS. Co ciekawe dziś ten deszcz wydawał mi się miłą odmianą po dusznym tygodniu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz Elu, z tą wynajętą chwilą, to prawda. Dziwacznie brzmi, ale tak jest. Byłem przed zajęciami i zamiast gdzieś u siebie pójść na zdjęcia, ja po prostu przy szkole pochodziłem trochę. Tak naprawdę miałem porobić kilka rzeczy w papierach, ale światło było takie, że nie mogłem nie wyciągnąć aparatu. Straszny ten tydzień był, ale minął, więc nie ma co rozpamiętywać. Ważne, że może w końcu wezmę aparat i sobie pójdę gdzieś i nikt nie będzie mnie poganiał.
    Spiesz się, bo tulipanowce niedługo przekwitną. One zaledwie kilka dni są. Jeśli masz okazję i wiesz, ze są w ogrodzie botanicznym, to od razu się pakuj :))) "Mój" tulipanowiec stoi w tak paradoksalnym miejscu, ze głowa mała - między szkołą, boiskiem, skrzyżowaniem ulic, a blokami. Kiedyś może zdjęcia wstawię. A najlepsze jest to, że zawsze mam ochotę pod nim siąść, bo wydaje się oazą w takim industrialnym miejscu.
    A tak już bardzo serio nawiązując do wpisu, to bardzo lubię te chwile, kiedy "wyciąga się" coś niezwykłego ze zwykłych rzeczy - suchych badyli, gałęzi, krzywego drzewa itd. I to nie świadczy o tym że nie ma co fotografować, tylko że trzeba wykorzystać to, co się ma i odnaleźć w niej tę cząstkę, która jest ładna. Sama pewnie to znasz, kiedy stajesz w jakimś miejscu. Na pozór nic się nie da zrobić, a po jakimś czasie przychodzą pomysły na kadr, na temat. No i chyba na tym polega bycie amatorem fotografii, który z niczego potrafi wyczarować jakąś przestrzeń. Ileż to razy jestem w jakimś zakazanym miejscu, które pod wpływem światła zmienia się.
    Dzisiaj już padać nie powinno, więc życzę Ci dobrego światła i spokojnej, uśmiechniętej niedzieli :)))
    I dziękuję Ci bardzo za komentarz, uśmiechnąłem się :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz szczęście, że takie piękne drzewo rośnie dosłownie na wyciągnięcie ręki. A z drogą do pracy nie raz tak miałam, że światło, że zachwyt, że musiałam. Dobrze, że aparat zawsze jest w torebce :)
      Spokoju Witku i więcej takich wynajętych chwil (zapamiętałam) w następnym tygodniu :)

      Usuń
    2. A wiesz, to naprawdę szczęście, że jednak coś ładnego rośnie. Chociaż pewnie będą tacy, którzy zdecydowaliby się pęknąć ze śmiechu słysząc, ze drzewo jest ładne :))) I dla Ciebie dobrego, miłego tygodnia - bez spięć i tylko z uśmiechem i dobrym światłem :) Dziękuję Ci serdecznie :)))

      Usuń
  3. Niesamowita opowieść jak zawsze.
    Pięknie.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oo, dziękuje bardzo !! Miło mi się zrobiło. Również serdecznie Cię pozdrawiam :)))

      Usuń
  4. Mnie też dziś zachwyciła zwyczajność. Jadąc w innym kierunku niż zazwyczaj spotkałam miejsce pełne maków, rumianków i innych cudowności. Wszystko przy rozkopanej drodze, w rowach, nasypach, między pasami jezdni. Pierwszy raz cieszyłam się stojąc w tym korku;) Potem wjechałam do miasta, gdzie trawniki przycięte od linijki, a nasadzenia aksamitek i kwitnącej szałwi choć staranne, to wydają się nudne. Przewidywalne. I tak jest jak piszesz, że zwyczajność może zachwycić. I tak pomyślałam, że czasem nie trzeba wszystkiego na siłę układać, prostować i planować, tylko wręcz przeciwnie. Rozkopać i zobaczyć czy coś dobrego wyrośnie:))
    Spokojnej nocy 🤍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam szczęścia do maków w tym roku. Wiem, o którym fragmencie drogi mówisz. Nawet myślałem, czy nie warto zatrzymać się pod Lidlem i przejść kawałek w stronę mostu. Ale ja wiem, jak zareagują pracujący na kogoś z aparatem? Pewnie jak zawsze i tyle mojego :P W każdym razie widok jest faktycznie urokliwy i niezwykły. I to właśnie o czymś takim mówię, jak słusznie zauważasz.
      Nie wiem dlaczego, ale utarło się od czasów oświecenia urządzanie ogrodów w desenie geometryczne. Ogród francuski. Okropność. Już prędzej angielski, jeśli już. A z tym ostatnim, to racja !!!
      Dobrego, miłego :)))

      Usuń
    2. Od Lidla niekoniecznie, ale z pewnością jadąc w przeciwnym kierunku można zatrzymać się przed kładką rowerową i tam bezpiecznie podejść. No i daleko od robotników. Choć samo miejsce straszne, to czego Ty nie zrobisz dla zdjęć:))) A maki są tylko chwilkę.

      Usuń
    3. To prawda, dla zdjęć dużo, dużo. Ale wiesz co? opowiem Ci pewną historię. Otóż jechałem kiedyś samochodem. Niespiesznie, było piękne światło i postanowiłem się zatrzymać. Widok był tak genialny, że grzechem byłoby zdjęcia nie zrobić. Oczywiście stanąłem i zacząłem "pstrykać". Ale nic mi nie wychodziło. Niby warunki idealne, światło leniwe i takie łagodne, niby widok cudowny. Ale to wszystko nie było to. Potem w domu zastanawiałem się dlaczego znów na coś kręcę nosem i że jestem nieźle trzepnięty, bo znów mi coś nie pasuje. I pojechałem te 80 kilometrów raz jeszcze. I zn ów było światło itd. I zn ów nic nie wyszło. Ale już wiedziałem, co jest nie tak - jadąc, podświadomie widziałem kadry, układałem sobie je w głowie. I widziałem wszystko z perspektywy samochodu. Kiedy wysiadłem, ta magia jazdy, muzyki gdzieś znikła. To już nie było to. Dlatego wiem, że nie pojadę zrobić tych maków. Bo choć obojgu nam spodobał się ten obraz, to jest on przeznaczony do jazdy samochodem. Zresztą mam pecha do maków, ale to już zupełnie inna opowieść. Może i śmieszna, ale się potwierdza. Ale bardzo, bardzo dziękuję Ci, bo zacząłem się zastanawiać nad kładką dla rowerów (Jezu, gdzie to jest??) No i wiesz co w tym wszystkim najlepsze? Że zwróciłaś na to samo uwagę, a więc też widzisz niezwykłości w zwyczajności :)))

      Usuń
  5. Prawie same jadalne zielska uchwyciłeś. I to takie niebywale słodkie, jak na przykład akacja i koniczyna. Ale nie potrafię rozszyfrować, co to za żółty kwiat, wygląda jakby miało się coś z niego wykluć. Bardzo ładna ta gra kolorów z zielenią i niebieskim. I pomyśleć, że to wszystko rośnie przy krawężniku. Słodko, soczyście, ciepło i świetliście, prawdziwa uczta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafiłaś z tym słodkim :)) Ale wiesz, nie pomyślałem o tym wcześniej. Bo że jadalne, to wiem, bo przecież dzieckiem byłem "normalnym", czyli takim, które dzieliło rośliny na te, których nie dało się zjeść i zjeść się dało :)) A jeśli brudne, to o koszulkę albo o spodnie się wycierało i nikt się nie przejmował chodzeniem do domu, żeby umyć, wytrzeć i na talerzyk położyć. No ale ja tu o bzdurach, a Ty konkretne pytanie zadałaś. Ten żółty kwiat z pomarańczowym paskiem, to kwiat tulipanowca. Pięknie pachnie, a jeszcze bardziej wabi do siebie owady. Kwitnie kilka dni tylko, więc udało mi się go w tym roku sfotografować. Choć kwiaty ma już wymęczone, to jeszcze zachowały formę. Później płatki opadają i zostaje sam środek, który przybiera kształt ogórka. Nie sprawdzałem, czy jeść można, ale pewnie nie. W końcu to drzewo, więc wolę nie eksperymentować. Ze światłem mi się udało, bo rano jest najfajniejsze. Zaskoczyłaś mnie tym słodkim, przyznaję. I uśmiecham się teraz jak głupek do klawiatury :))) Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i cieniście dla ochłody :))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty