Przejście wzbronione...

 

            Zanim zaczął się mój powrót było to, czego nigdy nie mówię. Ale należy to do mojego świata, więc jest moje i jest zawsze. Prawie zawsze. Tamtej nocy prawie nie spałem. Walizka leżała szczerząc swoje na wpół otwarte wieko, ubranie leżało przygotowane na krześle, a ja odbębniłem swoje wszystkie rytuały wieczorne. Każdy je ma, więc dlaczego nie ja? Wziąłem gorący prysznic i pogasiłem światła. Zapalona świeczka rzucała tylko swój blask na tapety w pokoju, który stał się moją przystanią. Patrzyłem na pustą ulicę w nadziei, że znów zobaczę lisa, który zwinnie zeskoczy z wydm, jakby był żywą kroplą, i będzie przyglądał się światłom po drugiej stronie ulicy, by zastrzyc uszami i płynnym ruchem z powrotem zniknąć między piaskiem wydm. Dlaczego wtedy nie zrobiłem zdjęcia? Miałem przecież aparat pod ręką. Mógłbym pokazać coś, co jest niezwykłe, zamiast upartych widoków nieba i rozchybotanej wody. Nie chciałem. On miał być tylko dla moich oczu i dla mojego uśmiechu. Zwinnie własił się w małomiasteczkowy krajobraz i równie miękko zniknął. I tylko ja widziałem jego puszysty ogon, którym owinął nogi, kiedy przyczajony patrzył. Więc stałem przy szybie w nadziei, że znów go zobaczę, ale nie zobaczyłem. Słuchałem, jak przytłumiony dźwięk morza uderza w szybę. Było mi żal, ale żal mi jest zawsze miejsc, w których byłem. Wreszcie poszedłem spać dmuchając w świeczkę, jakbym gasił dzień, choć dzień dawno odszedł. Wszedłem do łóżka, jak zawsze – prawą nogą, bo jestem przesądny. Sen przypływał i odpływał, ale wiedziałem, ze tak będzie. Zawsze tak jest. Dopiero ze skórą sparzoną gorącą wodą i oddającą ciepło pościeli mogłem leżeć dotknięty adrenaliną i porządkowaniem dni. Segregowaniem. Wstawałem kilka razy i piłem wodę, jakby to miało przyspieszyć świt, którego wcale nie chciałem. A kiedy ten już nastał, poszedłem po prowiant na drogę, choć to był tylko pretekst – chciałem zapamiętać te miejsca, które zachwycały mnie tylko tym, że były. Morze szumiało, ale nie było wzburzone. Jego gniew opadł, a ja szedłem piaskiem o granatowej barwie w stronę wschodzącego słońca. Wiesz, to tak, jakby wszystko wołało we mnie: „ jest tak, jak zawsze, kolejny dzień, kolejne godziny, nic się nie zmienia, a do wyjazdu jeszcze kilka dni”. Ale to tylko złuda, która dawała ulgę tylko na chwilę. Akurat tyle, by się uśmiechnąć do własnej głupoty. Nad cmentarnymi drzewami wisiał księżyc, a w powietrzu czułem zapach mrozu, i kiedy zszedłem z wydm, poczułem pod butami trzaskającą trawę. Wiosna? Nie wiosna? Za plecami szumiało morze dalekim, przytłumionym szeptem, a w powietrzu unosił się krzyk żurawi, które już przyleciały. I wiesz, kiedy wracałem z torbą wypełnioną moją gwarancją, że w pociągu nie umrę z głodu, zobaczyłem żeglujące po niebie ptaki lecące kluczem. Zawsze je widzę ostatniego dnia, jakby to miejsce zdecydowało się wyciągnąć do mnie dłoń w pożegnaniu. Wracałem do mojego pokoju, w którym czekała walizka z wywalonym jęzorem źle spakowanego rękawa koszuli. Szedłem, a słońce oświetlało kościół i moją twarz. Nie musiałem się już spieszyć – dokonało się. Kiedy jadłem śniadanie, przeczytałem informację o wojnie. Kiedy czekałem na lisa, gdzieś tam daleko padły strzały. Kiedy ubierałem się, ktoś tracił życie. Nie wiem kto, ale czy to ważne? Życie jest życiem, niezależnie od tego, do kogo należy. We wszystkich serwisach coraz dziwniejsze tytuły, coraz dziwniejsze słowa, a ja szedłem przed chwilą przez cmentarz, na którym leżały zetlałe resztki tych, dla których ta ziemia była domem. Mówili po polsku i niemiecku wiedząc, że historia splotła ich losy. Patrzyłem na nazwiska wykute szwabachą i te w moim języku, porównując daty ich śmierci, które były takie same. Wiesz, może to dziwne, ale lubię drogę przez ten mały cmentarz, bo jest miejscem pojednania jednych i drugich. Na przekór krzyczącym słowom gazet i dyktatorów, na przekór wielkim słowom o ojczyźnie i krwi. Myślałem, że jestem tak blisko i tak daleko historii XX wieku, w którym dane mi było się urodzić. Wiosna nad morzem obudziła przebiśniegi, które tu rosły. Może to i makabryczne, ale i prawdziwe. Symboliczne, a jak wiesz, lubię takie symbole. Te przebiśniegi w lesie  na wydmach nie były tak piękne, jak te na cmentarzu. Były tylko oznaką nadchodzącej wiosny, której się nie spieszy. Tu oznaczały coś jeszcze. Może to dziwnie zabrzmi i widzę już, jak mrużysz oczy, ale ja wojnę znam. Jej obraz znalazłem w wierszach, opowiadaniach i wspomnieniach. Smród ciała palonego w pożarze, zapach muru, w który uderzyła bomba, kwaśną plamę krwi w ceglanym pyle. Wszystko to, co między słowami stało się miejscem, które musiałem sobie wyobrazić, by poczuć tych, o których musiałem mówić na lekcjach. I widziałem w oczach uczniów niezrozumienie, bo przecież wojna była dawno, dawno temu. Jak w baśniach, prawda?: „Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami…” Wychodzili z lekcji zawsze pokorniejsi o słowa tych, którzy nie przeżyli. Cisi, ale i pełni niezrozumienia. Bo prawda dociera do człowieka z wiekiem. Czasem nigdy, bo zostaje przytłumiona. Jaka zresztą wojna, przecież wojny już nie będzie. Nie będzie…

Wiesz, wczoraj słuchałem rozmowy ludzi, o tym, co ich przeraża w tej wojnie. Ludzie. Ludzie w piwnicach z niepewnym snem i życiem zawieszonym na włosku. Niepewni czegokolwiek, napełnieni płaczem, strachem i chęcią działania. Nie umiałem w pierwszej chwili powiedzieć, co mnie przeraża. A potem dotarł do mnie obraz zniszczonego miasta. Pustych okien, jak rozpękłej gotyckiej katedry straszącej wybitymi oknami. Miasto popiołów i ciszy. Miasto, które było domem, a w którym zamieszkał tylko wiatr. Nie sądziłem, jak wielu innych, że te wszystkie wiersze znów kiedyś będą aktualne. Nie wiem tylko, czy wyrosną na tym gruzie przebiśniegi. Może słoneczniki?

A może krokusy? Wiesz, te fioletowe, najmniej szlachetne, ale bliskie krwioobiegu…?  






















 

Komentarze

  1. Od ponad tygodnia dźwięczą mi w głowie słowa Szymborskiej:
    "Czemu ty się, zła godzino,
    z niepotrzebnym mieszasz lękiem?
    Jesteś - a więc musisz minąć.
    Miniesz - a więc to jest piękne."
    Ja też nie mogłam ostatnio spać i byłam rozbita. Przenikliwe zimno minionego tygodnia nie pomagało. W dalszym ciągu daleko mi do Zen, ale jak zapewne już wiesz - staram się szukać światła, z nadzieją patrzeć na świat. Wierzę, że jeszcze będą przebiśniegi, krokusy, kwitnące jabłonie i pewnie czerwone maki... Po zimie przychodzi wiosna, prędzej czy później, ale zawsze. Twoje zdjęcia są na to najlepszym dowodem. A te z Krainy Błękitu i wschodem słońca przekazują wyjątkowo dobrą energię, która jest tak bardzo potrzebna. Dziękuję, że się nimi dzielisz :))
    Dziś, będąc na spacerze też widziałam białe i żółte krokusy, które wychyliły śmiało swoje łebki i rozpanoszyły się beztrosko, pstrząc nieśmiały i szarozielony jeszcze trawnik. Małe i niepozorne, a jednak cieszą. Oznaka wiosny, życia budzącego się z zimowych gruzów. Pomimo wszystko, jak źle by nie było, prędzej czy później przyjdzie lepszy czas. Przytulam z niedaleka :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten wiersz Szymborskiej jest absolutnie doskonały, bo daje nadzieję. Niestety, do Szymborskiej mam jeszcze kawałek, bo robię literaturę wojenną z maturzystami i dominują klimaty...sama wiesz jakie. Ale przypomniałaś, więc się uśmiechnąłem :))
      Tak, masz rację - ten świat kolorów i zapachów wybuchnie. W końcu mamy początek marca, więc wszystko jeszcze uśpione, choć w lutym byłem pewien, że to kwestia tygodnia i zazieleni się. Mój błąd i złośliwość pogody :D
      Tak to już jest, że jesteśmy (chcąc nie chcąc) elementem przyrody i podlegamy nie dość, ze jej prawom, to też jej cyklom. A że wszystko się poprzestawiało, to i my, nasz wewnętrzny zegar, głupiejemy. Przynajmniej głupieję ja idąc miastem i szukając nabrzmiałych pąków, a na rękach rękawiczki i zimowe buty na nogach. Patrzę teraz w okno i śnieg prószy. Nie powiem, poniedziałek rano - jakaż mogłaby być pogoda? Pytanie retoryczne. Te zdjęcia, to jak kartka wyrwana z innego czasu, innego życia. Ja wiem, inny klimat, ale kiedy na nie patrzę, to mam wrażenie nierealności, innego czasu, innego życia. Tym bardziej, ze było to kilkanaście dni temu.
      Lepszy czas będzie, jestem pewien. Tyle, że czekanie, jak zwykle, wydaje się być takie długie i zwodnicze czasami.
      Ale słońce wyjdzie i wtedy każdy spacer, każdy krok stanie się wyprawą i znów, na nowo i jak co roku odkrywaniem :))
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i na przekór pogodzie i poniedziałkowi wysyłam dobre słowo i uśmiech :)))

      Usuń
  2. Trudno mi jakoś zebrać myśli. Ciągle błądzą gdzieś na przekór mnie w odległe miejsca i światy. Mój komentarz więc pewnie też gdzieś się zgubi. A może powinnam po prostu milczeć ? Żadne słowa chyba nie oddadzą przygnębienia, obaw, ale też nadziei. Każdy z nas ją przecież ma, bo przecież to nie może tak być, że to wszystko zniknie, jak szum fal zostawiony gdzieś w dali, jak krajobraz zza szyb w naszej podróży. Nie może.
    A fale szumią i ptaki przemierzają swoje odlegle wyznaczone szlaki, a przebiśniegi wcale nie wychlają się spod śniegu, a krokus chwali się nowym kielichem pełnym rosy wczesnego poranka. Widzę to wszystko na Twoich fotografiach przepełnionych jeszcze spokojem i błękitem. Pięknym dniem.
    Chcę wierzyć, że gdy wiosna już tak naprawdę przyturla się ze swoją zielenią, bielą, różem i błękitem będziemy mogli ze spokojem nacieszyć się tym widokiem i wciągać pełną piersią te wszystkie niesamowite wonie i aromaty unoszące się w powietrzu. Tak będzie.
    Dziękuję Witku za tę chwilę, tak bardzo intymną, za piękną opowieść z rudą kitą. Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie. Wiosennie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Elu, kiedy czytam Twoje słowa, to ten mój cały wpis jakoś tak staje się mało ważny. Nieistotny. Napisałaś to, co czujesz w tak piękny sposób, że czytam już któryś raz Twoje słowa i kiwam głową, bo się z nimi zgadzam.
      Nadzieja - kiedyś Jan Pietrzak, dawny bard i kabareciarz, w jednej ze swoich piosenek napisał "Matką głupich cię nazwali nadziejo. Ludzie podli, ludzie mali, nadziejo., Choć się z ciebie natrząsają, głośno śmieją, ty nas nigdy nie opuszczaj - nadziejo" Samego Pietrzaka nie lubię, bo lubić nie muszę, ale piosenka ma uczciwy i dobry tekst, który się broni. A zwłaszcza, ze kiedy była śpiewana, potrzeba nam było nadziei.
      Też chciałbym wierzyć, że ten "pijany sen wariata śniony nieprzytomnie" się skończy i że wiosnę wiosną zobaczę. To już chyba mamy Elu we krwi, ze "wiosna" dla wielu pokoleń staje się parabolą, której sens można odczytać, jako dążenie do wolności. A Lechoń, wówczas szesnastolatek napisał "niechaj wiosną nie Polskę, a wiosnę zobaczę". Coś w tym jest. I obyśmy właśnie wiosnę zobaczyli z urokliwym światłem, dmuchawcem, niebem i tym wszystkim, co komu w duszy gra. I nie musieli myśleć o wolności itd. Jak na razie wlecze się to wszystko, jak ogon za diabłem. I głupi śnieg sypał popołudniem - skandal!
      Ruda kita była śliczna. Lis był młody, a jego kolor raczej wpadał w jasny rudy. Czarne łapki przebierały chyłkiem po płytach chodnika. Takiej gracji dawno nie widziałem. Co tu kryć, masz rację, wpis trochę intymny, ale nie tą intymnością, której można się wstydzić, ale tą, której się nie pokazuje, bo nie zawsze i nie wszystko należy pisać. Więc czemu tak? Z kronikarskiego obowiązku trochę, a trochę dlatego, że jest to istotne. Dla mnie, dla myśli, które krążą we mnie.
      Bardzo, bardzo dziękuję Ci Elu za ten komentarz. wiem, ze trudno Ci się pisało, bo to nie są dla nikogo sprawy ani łatwe, ani proste. A zwłaszcza połączenie wiosny i tego, co się dzieje w świecie. Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo ciepło, serdecznie i wysyłam Ci uśmiech i podziękowania. Dobra, niech uśmiech będzie zielony, skoro zdecydowałaś, ze wiosna już jest :)))

      Usuń
  3. Kilka miesięcy temu przeczytałam książkę Moniki Śliwińskiej „Panny z wesela”. Coś co mnie najbardziej poruszyło to była tułaczka Anny Tetmajerowej po całym świecie. Myślę o tym od dawna, a w ostatnim czasie jeszcze bardziej intensywnie. To się teraz dzieje. Te kilka miesięcy temu nie przypuszczałabym nawet…
    Jest taka książka „Migranci” Issy Watanabe, jest to książka obrazkowa, niby dla dzieci, ale łamie dorosłe serca. Jeśli Pan nie zna to szczerze polecam.
    Jest jeszcze ta uwielbiana przez wszystkie dzieciaki- przedszkolaki „Rękawiczka”, ukraińska bajka ludowa o tym, że jeśli się chce to miejsca wystarczy dla wszystkich, absolutnie wszystkich…jak bardzo na czasie teraz, a co nie przyszłoby mi do głowy gdy czytałam ją po raz pierwszy.
    Przepraszam za taki komentarz kompletnie z dupy, ale trudno mi pojąć to co się dzieje. Zdjęcia jak zawsze oddające więcej niż tysiące słów- dobra robota:)

    Spokojnego wieczoru:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niczemu się nie dziwię i dobrze, że wymieniasz te tytuły. Na pewno sięgnę. Jestem trochę w kropce, bo nie wiem, co mam napisać, bo przechodzą prze mnie tak różne myśli - od tych absurdalnych, po te katastroficzne,żze trudno mi zdefiniować coś ciekawego. Dziś rozmawiałem z kolegą z pracy. Starym, doświadczonym nauczycielem polskiego, który w jakimś sensie był dla mnie trochę wzorem, a w każdym razie zawsze podziwiałem i podziwiam jego wiedzę i sądy. Powiedział takie zdanie, które być może było przypadkowe, ale zgadzam się z nim i utożsamiam - "Nigdy nie sądziłem, że ucząc będę mógł tego dotknąć. Modliłem się o to, żeby to nie była prawda, a jednak codziennie rano okazuje się prawdziwe. Nie snem, a prawdą"
      Wiesz, zastanawiałem się nawet, czy nie zamilknąć obdarzając ten temat ciszą, bo cisza, to też szacunek dla tych wszystkich ludzi. Cóż ja w końcu tu, na blogu sobie bzdurzę? I czym to moje bzdurzenie jest wobec tego, co się teraz dzieje? Ale nie mogłem zostawić tego wszystkiego "ot tak", bo jestem tego wszystkiego świadomy przez tyle historii i tyle słów, które przeczytałem.
      Dziękuję Ci. Dziękuję, że podesłałaś dobre książki. I dziękuję, że popatrzyłaś na te zdjęcia po swojemu.

      Spokojnego i dla Ciebie i zielonych, dobrych snów:)))

      Usuń
  4. Wojna jak choroba była, jest i będzie. Słyszymy teraz o tej w okolicy.
    Nic o tych dalszych, a przecież też istnieją. Ciągle w radiu i telewizji
    czymś nas straszą, bo straszenie się sprzedaje. Musimy, takie mam
    wrażenie, sami zadbać o swój spokój, wyłączyć media, żyć dalej,
    robić swoje, nie ulegać narracji, jaka od dawna panuje w środkach
    przekazu, być dobrej myśli. I tego Tobie życzę - dobrej myśli
    i dystansu do informacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że z opóźnieniem odpowiadam, ale chciałem sobie dać trochę czasu na sensowną odpowiedź. O ile oczywiście można mówić o sensie w takich chwilach.
      Tak, masz rację, ze wojna i chyba cała kategoria "zła", to choroba. Od razu odwołam się do "Dżumy" Camusa, bo chyba najczytelniejsza analogię właśnie w tej powieści zrobił. I zgadzam się również z Tobą, że wojny były i zapewne będą, bo człowiek jest drapieżnikiem w każdym wymiarze - psychicznym również. O tych dalszych wojnach nie słyszymy, bo nas nie dotykają, więc w jakiś sposób przechodzą bez echa, choć nie umniejsza to ich tragedii. Zło, tak w ogóle dobrze się sprzedaje. Dobrze się sprzedaje oszustwo, złodziejstwo, kłamstwo, chciwość. Czasami tylko są w innym opakowaniu.
      Czy należy odciąć się od mediów? Nie wiem. Nie wiem, czy jest to dobra decyzja dla mnie. Na pewno więcej spokoju byłoby, ale czy nie czułbym się trochę jak dziecko, które zamyka oczy uważając, że go nie ma, że zniknęło? Pewnie zależy to wszystko od człowieka i od tego, czy sytuacja go w jakiś sposób dotyczy, czy nie. Wiesz, kiedy zacząłem dorastać, szmat czasu temu, zacząłem zbierać ułamki historii rodzinnej. Niewielkie, bo dozowano mi tę wiedzę wiedząc, ze jest ona zbyt drastyczna dla nastoletniego chłopaka. Dlaczego drastyczna? Otóż jest takie miasto Czerniowce. Jest tam prężnie działająca polonia, która wywodzi się jeszcze z czasów XVII wieku. Dawne ziemie polskie itd. Mój dziadek tam się urodził, choć będąc chłopakiem został wywieziony z rodzicami na Syberię. Wrócił stamtąd po kilku latach (nie był skory do opowieści, ale coś zdołałem wyciągnąć) - jego ojca, czyli mojego pradziadka trzymano trzy dni w lodowatej wodzie, by podpisał jakiś papier o zmianę obywatelstwa. Odmówił. Sam dziadek został powołany na wojnę w Finlandii i uciekł z radzieckiego wojska przedostając się do polskich oddziałów. Był w Berlinie, ale zawsze opowiadał o sowieckim wojsku i ich "dziełach" w skrajnie negatywny sposób. jakaś daleka część rodziny (siostra dziadka) została w Czerniowcach. Jako student pojechałem w to miejsce, by zobaczyć jak tam jest. Bo mitologizowanie dziadka to jedno, a zobaczyć, to drugie. Poznałem kilkoro z dalekiej, dalekiej rodziny - bardzo już rozwodnione pochodzenie. Przedziwni ludzie mówiący po ukraińsku, polsku, rumuńsku i rosyjsku. I niemiecku, bo i Niemcy również tam mieszkali. Przedziwna mieszanina nacji. Może zastanawiasz się, po co to piszę - fakt, przynudzam, ale mam wrażenie, ze gdybym nie wykonał gestu pomocy, gdybym odciął się od wiadomości, gdybym nie słuchał, to w jakiś sposób zanegowałbym swój wysiłek, by poznać tę historię rodzinną. Że nic mnie z tymi ludźmi nie łączy? Niewiele łączy, prawda. Ale przysyłają wiadomości, dziękują za pomoc. Gdybym nawet wszystko wyłączył, to i tak przyjdzie i walnie mnie w głowę. Zatem wolę wiedzieć.
      Ale to, by być dobrej myśli chowam, jako złotą myśl, bo właśnie to jest ważne. I to ludzi ocala. Dziękuję Ci serdecznie za komentarz i życzę Ci dobrej, słonecznej wiosny i szybkiego pojawienia się zieleni. Od razu będzie lepiej dla wszystkich :)))
      Pozdrawiam Cię serdecznie!!

      Usuń
  5. Codziennie tu zaglądam od jakiegoś czasu. Zaglądam, żeby popatrzeć na zdjęcia pełne spokoju. Na budzący się dzień, budzącą się wiosnę, spokojne morze. Przypomnieć sobie ten czas beztroski. Minęły 3 tygodnie, a mam wrażenie, jakby to było w poprzednim życiu. Jakby to co dzieje się dzisiaj było snem, z którego za chwilę się obudzę i będzie znów jak dawniej. Nic już nie będzie jak dawniej.
    Dziękuję, że tworzysz to miejsce. Daje mi oddech, spokojne myśli do których się uśmiecham. Zdjęcia wciąż zachwycają. Pozdrawiam serdecznie 🤍

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mnie jest przyjemnie, że znajdujesz czas i ochotę, by wejść, czytać i oglądać. Bo jaki też miałoby sens to miejsce bez tych, którzy wchodzą i czują się w nim dobrze?
      Tak, masz rację. To taka wewnętrzna cezura, która oddziela to co było od tego, co jest. Myślałem, że pandemia będzie taką cezurą - myliłem się. jest nią coś, czego nikt się nie spodziewał. Ale trzeba sobie z tym poradzić, jak z wieloma rzeczami, które nas testują. Cieszę się, ze się uśmiechasz. To ważne, by było coś do czego można się uśmiechnąć. Dziękuję Ci, Dziękuję i jeszcze raz dziękuję. I pozdrawiam całkiem już wiosennie :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty