Majtkowe drzewo...

 

               Trochę na przekór, jakby śmiejąc się z samego siebie nadałem tę nazwę. I zostało. A przecież było zupełnie inaczej. Bo widzisz, tak to już jest, że czasem trzeba śmiechu maską przykryć prawdę. Albo marzenie. Albo pragnienie, które urosło, ale nie w sercu. Tam rzadko coś rośnie oprócz bicia i tłoczenia krwi. Te wszystkie nasze światy rosną w głowie. Ale może łatwiej mówić o sercu, by nie wyszło, że jesteśmy głupi. Albo sensualni, albo niedorzeczni w „takich czasach”. Jak więc było? Prosto. Bo przecież z prostych spraw rodzą się pragnienia. A drzewo stało w kolorze różu na tle nieba i słońca. Nie była to biel, która rani oczy, nie była to biel czysta i niewinna. Już raczej biel zmieszana z krwią i półkroplą błękitu, co było wyjątkowe w tamtym czasie. I cisza. Gałęzie drzew szły prosto w górę, ale też zwijały się, jak loki przypominając cudowne rysunki piórkiem japońskich mistrzów sakury. Czy tak się to wszystko rodzi? Nie wiem, już dzisiaj nie wiem, czy ten słodki smak oczekiwania był tym, czego wtedy chciałem. Pewnie chciałem dotyku skóry. Innej skóry, której gładkość wywoła dreszcz. Może zaplątany płatek we włosach, albo i wargi nabrzmiałe czerwienią, o których czytałem w niepoważnej książce, która z miłości zrobiła świątynię grafomaństwa. Czy tego chciałem? Na pewno chciałem zobaczyć, jak tańczy słońce między płatkami, by cień padał na włosy i twarz. Byłby to zapewne efekt ruchu. Taka dynamizacja, a jednocześnie oczekiwanie. Coś się dzieje, a nic się nie dzieje, a mój wzrok ściągałby koszulkę, pod którą sutki prężyły się ocierając o materiał. Tak sobie wyobrażałem, ze podchodzę i dotykam włosów. Długich włosów, które zostawią smak przyzwolenia, wolności i tajemnicy. Dotykam policzka, by opuszkiem sprawdzić miękkość warg. Wiesz, że wtedy jeszcze się nie całowałem? Ale chciałem i tak właśnie myślałem, że powinno być. Jakbym sprawdzał, czy ta stojąca pod różowym drzewem jest rzeczywista. Bo być może jest na świecie magia, która sprawiła, że ktoś się zjawił, pozwolił się dotykać. Ktoś stał i czekał. Ktoś patrzył na mnie, albo miał zamknięte oczy, by lepiej czuć. Pamiętam, że myślałem wtedy o delcie nóg, o pośladkach i plecach z wyspami kręgosłupa, po których chciałbym przeciągnąć dłonią. O palcach, które również mnie dotkną. Więc dlatego „majtkowe drzewo”, a pewnie i od koloru, choć teraz pewnie o taki trudno. A może zbyt dziewczęcy? Naiwny? Teraz czerń, tylko czerń, jakby fantazja kończyła się, zanim się zaczęła. Jakby czarna koronka ściągnięta z pogrzebowej woalki stała się fetyszem. Dawniej robiono ją jeszcze ręcznie. Teraz to maszynowy ścieg raniący ciało przy dłuższym chodzeniu. Może nie trzeba w tym chodzić, a tylko wyglądać i ściągać? Mało ważne. Ważne, że w tym roku udało mi się zrobić zdjęcia „majtkowego drzewa”. Taki mój przesąd, wiesz? Takie moje pierwsze, wiosenne wyzwanie i taki mój zachwyt pierwotny i pierwotne wspomnienie. Majtkowe, po prostu… 


































 

Komentarze

  1. Uśmiechnęłam się, wiesz? :) Tytuł wpisu jest świetny i bardzo pasuje do zdjęć. Różowo, pastelowo, dokładnie majtkowo :)
    Mnie też zauroczyły kwitnące drzewa, kontrastujące z nagimi gałęziami innych drzew, na których - wydaje mi się - powinno być więcej zieleni. Ale dzięki temu ukwiecone korony tak bardzo wybijają się na pierwszy plan i cieszą oczy. Szczególnie w miejskim betonowo - asfaltowym krajobrazie są czymś wyjątkowym i zachwycającym.
    A sam wpis jest bardzo intymny i zmysłowy. Piękny...
    Oby kolory ze zdjęć przełożyły się na Twój sposób patrzenia na świat. Różowe okulary wiosną. Czemu nie? :)
    Macham do Ciebie i uśmiecham się gdzieś zza tych ukwieconych drzew. Ty wiesz skąd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro się uśmiechnęłaś, to dobrze. I to właśnie lubię - nie śmiech, ale uśmiech. na dłuższą metę jest lepszy. Lubię właśnie ten kolor pastelowy, bo choć jest najmniej naturalny w przyrodzie, to jest po prostu miły.
      Zawsze w okolicach marca, jego drugiej połowy, coś już jest. jakieś pierwociny zielenią się na krzakach, a bywa i tak, że o tej porze są już liście. A tu jakoś tak niespiesznie ta wiosna idzie w tym roku. Co prawda z daleka widać zieloną mgiełkę na drzewach, ale z bliska, to jeszcze nie to. I faktycznie, te białe (zazwyczaj) drzewa odcinają się od szarości i czerni gałęzi. Żyją, a więc to jest piękne.
      Chciałbym tak patrzeć na świat, ale sama wiesz, że się tak nie da. Różowe okulary są fajne, ale na chwilę. A potem wzrok się męczy, jak to przy okularach z kolorem i trzeba je zwyczajnie ściągnąć. A i człowiek czuje się nieco sponiewierany wykorzystaniem tego, że tak ładnie patrzy na świat. Zazwyczaj przez innych ludzi. Wiem, niezbyt ładnie napisałem, ale to prawda. Zatem krakowskim targiem - włożyć na chwilę dla siebie, dla tych, dla których warto. A potem schować w kieszeń i pilnować, by nie włożyć :)))
      Również macham do Ciebie przez deszcz i chmury, ale z uśmiechem :)))
      Tak, wiem skąd :D

      Usuń
  2. Zabawna nazwa, ale owszem, kolor majtkowy. Ciekawe, że takie
    przynosi Tobie skojarzenia, wspomnienia dawnej miłości
    i oczekiwania. Z czym mnie się kojarzy? Kolor drzew zawsze dobrze
    mi się kojarzy. Nadchodzi czas, gdy pojadę nad morze i wreszcie
    odpocznę od budynków, ulic, szarości miejskich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wspomnienie dawnej miłości przynosi inne obrazy i skojarzenia. Ale nazwę wymyśliłem, by się uśmiechnąć. Bo i uśmiech w tym przypadku jest ważny.
      Tak, kolor drzew dobrze się kojarzy - są po prostu piękne i powoli zaczynają być zielone. Na pewno docenisz to nad morzem i odetchniesz pełną piersią, czego Ci z całego serca życzę :))
      Pozdrawiam Cię zatem na ostatniej prostej w stronę morza :)))

      Usuń
  3. Czytając tytuł Witku trudno się nie uśmiechnąć, a przecież o to chodzi, by nie zapomnieć się uśmiechać, choć same zdjęcia i cały ten czas kwitnienia to dla mnie marzenie, takie jak ze snu, pełne subtelności i słodyczy. Takie właśnie jest Twoje piękne wspomnienie. Dobrze, że są takie wspomnienia i dobrze, że mamy marzenia, ale przyszło nam żyć w mniej romantycznych czasach, gdzie coraz bardziej zaciera się dobro zmieszane z brutalną rzeczywistością, ale i ogromną chęcią życia i normalności. Niełatwo się w tym wszystkim odnaleźć. Dlatego dziękuję Ci z całego serca za to niezwykłe miejsce w sieci, gdzie zawsze mogę się zatrzymać, popatrzeć na świat z czułej perspektywy i nie zapomnieć o tej bajkowej stronie życia.
    Podoba mi się pochwała delikatności kolorowych staniczków i majteczek, choć koronkowa czerń i czerwień zawsze znajdzie amatorów. Niezmiennie.
    W dyngusowy poranek macham do Ciebie wiosennie i życzę Ci Witku pięknego, słonecznego dnia z uśmiechem:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałem się Elu, czy moje wpisy są potrzebne. Czy to, o czym piszę nie staje się totalną bzdurą wobec tego, co w polityce, w życiu, na wojnie. Bo wychodzi na to, że jestem jakby w bańce, w wieży z kości słoniowej - daleki od tego, co istotne. Myślałem o zamknięciu bloga - wielu pisarzy przestawało pisać w czasach wojny. Ja wiem, dalekie reminiscencje i pisarzem nie jestem, ale mechanizm jest podobny. Tylko zadałem sobie też pytanie o to, czy idea bloga, miejsca które zmienia trochę perspektywę, optykę, czy najogólniej - tematykę, nie jest jednak jakimś wyjściem. Oddechem, uśmiechem, może zamyśleniem o sprawach, które być może nie są takie istotne, ale są również treścią życia. Tak, samemu mi trudno czasami pozbierać to wszystko patrząc na swoją pensję, brak czasu, kontakty z ludźmi, czy wydarzenia polityczne. I jak każdy zniechęcam się. I dlatego powiedziałem sobie, że to miejsce jest ważne, bo dzięki niemu ocalam w jakiś sposób to, co dla mnie istotne. Jakąś swoją część, która nie poddaje się temu wszystkiemu, co dzieje się na ekranach smartfonów, monitorów czy telewizorów. I tak samo chciałbym, by ten, kto wejdzie nie zarzucał mi "efektu bańki", a po prostu, jeśli już czytać nie chce, albo nuży go taka pisanina, pooglądał zdjęcia - i tyle. Milczenie w takim przypadku zrozumiem, ale i zrozumiem słowa konstruktywnej krytyki (z naciskiem na konstruktywnej).
      Dlatego bardzo się cieszę, że doceniasz miejsce i to, co piszę. Doceniasz pracę. A ja bardzo się cieszę, że się uśmiechasz i komentujesz. Mimo, że może to być dalekie od życia, to jednak jest to chwila oddechu, albo po prostu rozrywki :))
      Tak, wiem. O kolorach, gustach i tego, co się nosi nie powinienem pisać. Ale jakoś tak samo mi się nasunęło - być może w reakcji na tę wiosnę, która nie umie się jakoś rozkręcić porządnie. A że majtkowo? A dlaczego nie? To przecież też część naszego życia. I wcale nie mniej ważna, skoro ludzie skłonni są poważne pieniądze inwestować w bieliznę :)))
      Pozdrawiam Cię serdecznie i macham z daleka :)))

      Usuń
  4. Wiem, że tak potocznie niektórzy nazywają ten kolor, ale…jak żyję, nie widziałam majtek w takim odcieniu.
    Lubię myśleć, że to jest drzewo pudrówkowe i rosną na nim tylko i wyłącznie różowe pudrowki, czyli wiadomo- najsmaczniejsze.
    Kilka gałązek wstawiłam do wazoniku w domu i mam to pudrówkowe złudzenie na co dzień.
    Ma Pan ten zwariowany, ruski obiektyw, który wykręca te zdjęcia, aż się w głowie kręci, najbardziej odczuwam to właśnie na kwiatach wiśni. Vertigo, tak nazywam w swojej głowie te pańskie zdjęcia ;)

    Spokojnego wieczoru:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam, już w zeszłym roku lub dwa lata temu pogroziłaś mi palcem o ten "majtkowy kolor". Trochę się śmieję, bo ja sam chyba też nie widziałem współcześnie. Natomiast będąc dzieckiem, bielizna w tym kolorze była, o ile była. Pewnie sprowadzana z Chin, co było synonimem wygrania na loterii. Oczywiście męska bielizna była biała. I w sumie dobrze, że to już historia.
      Natomiast jak widzisz postarałem się nie tylko o uśmiech czy irytację, ale o przeniesienie tego koloru w czas, kiedy może tak niewinny nie byłem, ale na pewno naiwny. Taki wiek, gdzie ani dziecko, ani mężczyzna. Gdzie odruchy, pragnienia zaczynają się krystalizować, tak samo, jak popęd. Człowiek zaczyna odkrywać siebie, swoją seksualność, swoje możliwości, ale i odkrywać co rusz nowe, nieznane lądy. Trochę to właśnie przypomina tę różową mgiełkę. Pudrową. Nie mówię, że jej nie lubię, bo lubię. Czego dowodem są zdjęcia. I sentyment. Może uda mi się coś o tym napisać ale na poważnie.
      Właśnie, a propos zdjęć, tu Cię zaskoczę, bo mój ruski obiektyw jeszcze w tym roku nie pracował. Nawet w zeszłym tygodniu żałowałem, że go nie mam ze sobą, ale myślałem o innych zdjęciach. Innego rodzaju. Zatem ten efekt vertigo, jak pięknie go nazwałaś jest zupełnie niezamierzony. Ogromnie spodobała mi się ta nazwa :)) W nomenklaturze funkcjonuje jako swirl bokeh, co w sumie figę z makiem znaczy, bo to zlepka dwóch języków.
      Dawniej przynosiłem do domu właśnie takie gałęzie kwitnące. Uśmiecham się, bo przypomniałaś.

      Dobrego wieczoru i dla Ciebie. Macham w Twoim kierunku pozdrawiając Cię serdecznie :))

      Usuń
    2. O proszę. Ja nie pamiętam, ale wierzę że to mogłam być ja i moje kolorowe aferki. W końcu kilka razy rozprawiałam o wyższości zielonego, nad niebieskim, więc z pudrowym różem mogło być podobnie, bo czemu by i z tego nie zrobić problemu;)
      Nie jestem wielką fanką tego okresu życia, który Pan opisuje. Nieograniczone możliwości, za to ograniczone zasoby nas samych. Cieszę się, że dojrzałam i mam ten czas już za sobą. U mnie musiała to być jakaś drażniąca niebieska mgiełka, absolutnie nie cudownie różowa.
      Ale wtopa. No taki ze mnie wybitny specjalista fotografii;) byłam pewna, że to ten ruski zaginacz przestrzeni.
      Cieszę się, że chociaż nazwa dobrze siadła;)

      Spokojnego wieczoru:)

      Usuń
    3. Uśmiecham się, co przy dzisiejszej migrenie jest wyczynem. Ale nie mogę inaczej :)))
      "Kolorowe aferki" - kolejny kapitalny zwrot warty zapamiętania :) Piszę żartobliwie, bo i ani się nie najeżyłem o kolory, czy to błękitny czy różowy. Ale pamiętam dobrze Twój róż pudrowy i wiesz, nawet szukałem cukierków pudrowych w tym kolorze chcąc zrobić ich zdjęcia. Kiedyś to na pewno zrobię, bo wydaje mi się pyszne!
      To też prawda z nieograniczonymi możliwościami i ograniczonymi własnymi zasobami. Zgadzam się w całej rozciągłości. I zgadzam się z tym, że lepiej jest teraz. Zdecydowanie siebie bardziej lubię :))
      A co do obiektywu, to wcale Ci się nie dziwię, że się pomyliłaś. I tak jestem pełen podziwu dla Ciebie, że zapamiętałaś ten ruski zaginacz przestrzeni (kolejna świetna nazwa) Te stare szkła przez swoje niedoskonałości są inne. I tę inność można czasem wykorzystać. Niekoniecznie jest to fajne, ale właśnie inne od tych perfekcyjnych szkieł za kilka tysięcy wyrwanych sobie.
      A nazwa siadła znakomicie. Masz kapitalny okres na określenia rzeczy ich innym imieniem. I nie powiem - wcale trafnym. Przepraszam, ze taka trochę kulawa odpowiedź, ale przy migrenie, to ani złożyć coś logicznego, ani twórczo zaszaleć. Ano, życie...
      Spokojnej nocy dla Ciebie :))
      PS. Macham do Ciebie dziękując za uśmiech :))

      Usuń
  5. Świetnie wyszedł Ci ten "majtkowy wpis" :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo, bardzo!! Uśmiecham się :))
      I pozdrawiam oczywiście!!

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty