Ubrudzony błękitem...

 

             Nawet nie wiesz, jak trudno siedzieć w czterech ścianach zwątpienia. W czterech ścianach przesiąkniętych powtarzaniem regułek. W czterech ścianach, które pamiętają twarze, które tu kiedyś siedziały. Bo układ sali może się zmienić, może się zmienić kolor ścian, ale sama sala się nie zmieni – wciąż będzie tą samą salą, w której codziennie kropla po kropli sączą się bardzo ważne wiadomości. Niezbędne. Fundamentalne. A potem przychodzi sobota i niedziela, sala cichnie. Może na ścianie zegar pokazuje godzinę, może nawet jego wskazówki cicho przesuwają się tworząc złudę godzin. Wszystko zastyga. I ja zastygam słysząc tylko swój oddech. Wdech i wydech, wdech i wydech. Czasami odwracam kartkę papieru, pisze coś bezgłośnie na marginesie. A potem odkładam na stos podobnych sobie arkuszy i sięgam po nowy, by znów rozpocząć mozolną wędrówkę przez tekst. I tak upływają minuty i godziny, a ja czasem wstaję, by nie zapomnieć, że jednak nie jestem maszyną. Piję wodę, patrzę przez okno. Tylko chwili mi trzeba, bo wzrok nie może przyzwyczaić się do tego, co widzi za oknem. Wzrok musi wiedzieć, że musi wędrować przez nieposłuszne węzełki czyjegoś pisma. Przez myśli, które czasami są składne, a czasami rozsypane z nerwów, z niedbalstwa. Z setek godzin seriali, których nazwy nic mi nie mówią. Odkładam długopis i patrzę w przestrzeń, która jest poza ścianami. To dziwne, wiesz? Bo patrzę na ścianę, ale widzę jakby przez nią inny świat. Błękitne niebo, ciemniejsze o ton lub dwa morze, a czasami góry na horyzoncie, albo chmury niosące wilgoć i kłębiące się w fantastyczne kształty. A potem wracam, jakbym wracał z dalekiej podróży, zdziwiony miejscem i czasem, gdzie jestem. Przez okno słyszę głosy dzieci i radosne szczekanie psów. Słyszę ptaki, które siadają na drzewach ufne, że pod ich ochroną mogą snuć swoje gwizdane opowieści. A w klasie pachnie papierem. Stosem papierów, który piętrzy się na biurku. Chociaż nie, to trochę inaczej. Na początku jest zaduch i zastane powietrze. Takie, które oczekuje ruchu, dziania się. Senne i odpoczywające po całym tygodniu. Potem czuję swój zapach. Korzenny, który ukochałem. Ale stos papieru, który przyniosłem szybko zaczyna dominować. I ściany nasycają się nim, a nie mną. Ja minę, jak zawsze, a one będą pamiętały ten zapach. Nie, nie taki, jak książka z księgarni, której zapach zniewala. Nie taki, jakie mają stare książki na półce – domowy i stary, ale jednak swojski, ciepły. To zapach papieru zadrukowanego zbyt szybko. Zbyt szybko wypełnionego pismem. Brutalny i jasny. I ja wśród tego wszystkiego usiłuję być, choć często znikam. Wędruję między światami ścian, krajobrazów w wyobraźni i tego, co za oknem. Muszę tak, by nie oszaleć. Dla innych takim ratunkiem jest rozmowa z innym człowiekiem, a dla mnie liście lipy na tle błękitu. Tak, tego błękitu mi brakuje. Pod sobą mam podłogę w standardowym burym kolorze, nad sobą sufit. Wszystko płaskie. Wszystko nieistotne. Wszystko dla kilku groszy i poczucia, że jednak robię coś ważnego mając swoją funkcję egzaminatora. Nie, nie – to wszystko nie jest ważne. Ważny jest błękit, kiedy wychodzę zaczerpnąć powietrza. Poczuć na skórze promień słońca. Siąść na skleconej z palet ławce pod płotem, by gapić się ponad budynkiem w niebo. Co widzę, pytasz? Nic. W takich chwilach nic nie widzę. Tylko niebo szerokie, tylko głębokość, w której chciałbym brodzić po kolana, po szyję. Ubrudzić się błękitem i tym wielkim milczeniem, zamiast suwać wzrokiem po hałaśliwych węzełkach czyichś myśli, albo zbierać pracowicie rozsypane słowa. A potem wracam przez puste korytarze, które powtarzają moje ciche kroki. Otwieram salę mając w oczach tylko błękit. Oczy muszą przywyknąć znów do liter. Muszę znów rozumieć, co młody człowiek chce mi powiedzieć między wierszami. I muszę starać się go zrozumieć. A błękitu nieba nie muszę rozumieć. On jest. A ja jestem tu, w czterech ścianach przesyconych hałasem tygodnia, a teraz cichych, prawie domowych. Przesyconych zapachem papieru. Stos arkuszy rośnie powoli. Zbyt powoli. Brakuje mi błękitu. Brakuje mi niezapominajek rosnących w błękitnym cieniu. Brakuje mi snu, który nie będzie błękitny. Może kiedyś…


































 


Komentarze

  1. Kiedyś wróci błękit. On cały czas jest i czeka💙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak. Pewnie masz rację. Możliwe, że wszystko jest kwestią czasu, choć błękitem czasu lepiej nie mierzyć :)). Dziękuję serdecznie i bardzo, bardzo pozdrawiam :))

      Usuń
  2. Gdzie błękit, tam i Ty. A gdzie Ty, tam i błękit. Potrafisz go znaleźć wszędzie. A może to on znajduje Ciebie? Jest w tym jakaś siła przyciągania :) Ważne, że on zawsze gdzieś istnieje i można do niego wracać, jeżeli nie fizycznie to chociaż myślami. A mnie, po Twojej muzycznej i fotograficznej inspiracji myśli pokierowały tutaj: https://m.youtube.com/watch?v=imGaOIm5HOk
    Jakoś mi tak nawet pasuje do dzisiejszej pogody, chociaż wolę tą słoneczną. Wtedy też pojawia się ten niesamowity błękit, którego Ci życzę jak najwięcej 💙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O kolorach już kiedyś na blogu dyskutowałem i uśmiecham się na wspomnienie tego :)) Tak naprawdę Elu błękit pojawił się stosunkowo późno w moim życiu. Prawda jest taka, że moim ulubionym kolorem był żółty lekko wpadający w pomarańcz. Taki ciepły, domowy :)) Byłem dzieckiem i wszystkie żółte kredki były do cna wymalowane. Potem kolory się wymieszały i właściwie nie miałem ulubionego. Na styku liceum pojawił się zielony, ale szybko odszedł. Na krótko srebrny, który czasami się pojawia, ale zawsze z intencją tęsknoty. Dopiero gdzieś w okolicach drugiego lub trzeciego roku mojej pracy zjawił się błękitny i został. Synonim ucieczki, wolności, głębi, niezależności. Zresztą sama wiesz, że błękitowi blisko do pasteli, które uwielbiam za ich nieoczywistość i ulotność. Jeśli chodzi o muzykę, to tutaj jest tyle do wklejenia, że głowa mała, bo i pojawia się i fortepian (dziękuję!!) i srebrny, błękitny blues. Konotacje przeogromne. No i późniejsza, dużo późniejsza muzyka elektroniczna, jako pochodna błękitnego marzenia. Dlatego nie wiem, co wkleić. Może to, co akurat w głośnikach? Dziękuję Ci Elu serdecznie i macham do Ciebie z błękitnego końca Tychów :)))
      https://www.youtube.com/watch?v=8cg4l4cAvTQ

      Usuń
  3. Może warto zmienić pracę? Wtedy zobaczysz błękit w całej pełni.
    W końcu to co robisz i tak świata nie zbawi. Bardziej przypomina
    zajęcie Syzyfa. Czy warto być Syzyfem? Pewnie powiesz, że warto, bo tak mają latarnicy. Świecą latarnią na morzu, po którym nikt nie pływa i nikomu latarnia nie jest potrzebna. Im jest potrzebna. Tacy są latarnicy. Wybacz, że takie gorzkie słowa mam dla Ciebie. Czy ja nie lubię Syzyfów i latarników? Lubię, ale czasem nie potrafię ich zrozumieć.
    Piękne zdjęcia. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Aniu, po prostu jestem zmęczony. Sprawdzam matury czego robić nie muszę, ale zwyczajnie chcę zarobić. Odbywa się to w piątek, sobotę i niedzielę - dwa weekendy. To bardzo męczące choć dla samego zawodu dobre, bo praktyka jest bezcenna. To ostatni taki maj, bo w przyszłym roku zmienia się matura, której sprawdzać nie będę, bo nie chcę. Jak zresztą większość nauczycieli. Kto będzie sprawdzał? Może zakonnice albo strażacy? Kto wie? :)) Tak, latarnicy są niepotrzebni, stwierdzam to z przykrością. Ja jednak trochę jeszcze poczekam dla samego poczekania i popatrzenia, co się będzie działo. I nie powiem, że nie będę miał satysfakcji, jak pewien miłośnik biblijnych opowieści nigdzie nie dostanie pracy :))) A póki co trzeba sobie błękit odpuścić jeszcze. Gorzkie słowa są potrzebne Aniu i dziękuję Ci za nie. Cukierkowe słowa nigdy nie miały dla mnie uroku przygody i prawdy. Ciesze się, ze niezapominajki Ci się spodobały :)) Macham do Ciebie gdziekolwiek jesteś :)))

      Usuń
  4. Czy jakiś wpis nie miał już tego tytułu?
    Pierwsze zdanie, a ja już zdążyłam pomyśleć „Taaa nie wiem. Sam nie wiesz!” ;)
    Czasami poraża mnie ten kontrast tych moich ścian zwątpienia i wydarzeń, o których te ściany słyszały, a życia toczącego się za oknem, które mam zawsze otwarte. Z tej strony słychać właśnie ptaki, głosy, śmiech dzieci, gwar życia i ulicy, złudzenie że wszystko jest trwałe i w porządku, a z drugiej takie historie, że i mnie się czasem żyć odechciewa. Jak to może istnieć obok siebie?
    Często myślę, że mi to niepotrzebne, że już mam dość, że jestem zmęczona tym co słyszę i czego się ode mnie oczekuje, zauważam, że czekam tylko, żeby już wyjść, wszystko puścić w niepamięć i iść w las, że obojętnieję na te ludzkie problemy, traumy i tragedie, ale…”wszystko dla kilku groszy i poczucia, że jednak robię coś ważnego…”.
    Praca mnie zdecydowanie nie uszlachetnia.
    Nie miałabym serca do pańskiej roboty. Umiejętności oczywiście też, ale chyba nie potrafiłabym kogoś oblać, a jeszcze to szarpanie się z próbą odczytania co tam jest w ogóle napisane i podążanie za strumieniem czyjeś świadomości…oj nie.
    Nie wiem jakie były tematy maturalne, ale słyszałam że maturzyści powoływali się na „365 dni”, a sama autorka tego przepraszała polonistów w mediach społecznościowych. Szczerze Panu nie zazdroszczę i współczuję.
    Bardzo podoba mi się opis zapachu papieru. To jest bardzo dobry opis, bo poczułam ten zapach:)

    Dobrego wieczoru:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Awiesz, ze nie wiem? Tych wpisów się zrobiło dużo. Może użyłem takiego sformułowania, a może faktycznie, już taki wpis był. Ale jakoś tak chciałem tym razem, by tytuł tak brzmiał. Nie miałem ani nastroju ani siły zmagać się z tytułem, który jest zresztą czystym przypadkiem zawsze.
      Tak, masz rację - może nie wiem. I piszę to bez złośliwości, ale pisze też o sobie, o swoich doświadczeniach. Ty masz swoje, które zdecydowałaś się wyrazić. I dziękuję Ci, że napisałaś. Bo to trudne doświadczenia, bardzo, bardzo trudne. I chyba jeszcze trudniejsze sformułowanie tego w tekst, by inny człowiek mógł przeczytać. Nie porównuję, bo i nie mam co porównywać. Ale sam opis jest taki, ze mam wrażenie, jakbym sam do siebie napisał: "Często myślę, że mi to niepotrzebne, że już mam dość, że jestem zmęczona tym co słyszę i czego się ode mnie oczekuje, zauważam, że czekam tylko, żeby już wyjść, wszystko puścić w niepamięć i iść w las, że obojętnieję na te ludzkie problemy, traumy i tragedie"
      Za to ja podziwiam Twoją pracę. I umiejętności, przed którymi chylę głowę. Jest to fascynujące, ale też i straszne, bo wchodzisz w obszar terra incognita. A ja? ja grzebię się w historii literatury i tyle. Też nie mam serca kogoś oblać, ale kiedy czytam cholerne kocopały, to niestety muszę. Każdego mi żal, ale minimum wiedzy musi być. Minimum. Na szczęście tej wielkiej pisarki nie było w żadnej pracy, więc wydaje mi się, ze to zabieg reklamowy - po prostu. Natomiast przeraża mnie, jak człowiek mający 19 lat i mający wypowiedzieć się o szczęściu w relacjach ludzkich może napisać o "Opowieści wigilijnej", albo (zgroza) o "Królu Lwie". Żeby choć napisał, ze to zabieg antropomorficzny, ze to postacie antropomorfizujące, to jeszcze z tego by można coś zrobić, ale jak czytam o Timonie i Pumbie i hakuna-matata, to naprawdę ręce opadają. Naprawdę zrobił sobie ktoś z matury przedszkole. Ja wiem, może się ta opowieść podobać. Ba, sam w kinie na tym byłem swego czasu. Ale jednak matura, to matura. Choćby z przedmiotu, którego się nie lubi.
      Masz rację, czasami pismo to bariera trudna do przejścia. Czasami biorę laptop i przepisuję wypracowanie, by móc zrozumieć sens, bo zdążę zapomnieć to, co przeczytałem usiłując odcyfrować pismo. Ze strumieniem świadomości jest jak ze słuchaniem. Wyobrażam sobie, że ktoś do mnie mówi - pomaga.
      Dziękuję Ci, uśmiechnąłem się o tym papierze. Naglik się cieszy, a jego wewnętrzne dziecko fika koziołka - dobrze, ze tego nie widać.
      Dziękuję Ci za Twój komentarz. Trudny. I wiem za co dziękuję.
      Dobrego dla Ciebie i macham, bo jak inaczej?? :))))

      Usuń
    2. Wie Pan co… tak myślę, że „Opowieść Wigilijna” w kontekście szczęścia w relacjach międzyludzkich jest bardzo ciekawym, ale trudnym wyborem. Rozumiem, że akurat ten maturzysta poległ na swoim pomyśle, ale jestem pewna, że gdyby to umiejętnie poprowadzić to można to wybronić i to sensownie i z dobrym efektem.
      Ciężko chyba zbudować maturę z języka polskiego na „Królu Lwie”? To byłoby nawet zabawne, gdyby nie było smutne. Dzieciaki nie czytają?
      Z drugiej strony, jak teraz jesteśmy przy maturach to przypomniało mi się, jak kilka lat po maturze z wielkim, ale naprawdę OGROMNYM zdziwieniem odkryłam, że to co zawsze uważałam za „Bogurodzicę” było… (proszę się trzymać) „Rotą” Marii Konopnickiej. Boże, ale obciach. No, ale ja nie uważałam na polskim to i wyszło jak wyszło, czyli głupio. Dobrze, że zdałam;)
      Przepisywanie wypracowania na laptopa, żeby załapać sens…ale koszmar. Mam nadzieje, że dobrze chociaż za to płacą, bo brzmi jak okrutne męki.

      Spokojnego wieczoru:)

      Usuń
    3. Tak, masz całkowitą rację. Można cuda pokazać. Nawet taką krótką opowiastką da się zrobić cuda, ale trzeba to umieć i wiedzieć, czego się oczekuje od tekstu, który się przywołuje. Niestety - brakuje pomysłu i wiedzy. Bo streszczenie z reguły jest tak kulawe, jakby ktoś oglądał film Disneya. I tylko na tym poprzestał.
      Nie da się zbudować matury na "Królu Lwie". Ja zacząłem się śmiać, a potem wstałem od matury, zamknąłem salę i wyszedłem by ochłonąć. Smutne, że ktoś nie zna JAKIEJKOLWIEK innej książki, by ją przywołać. Tak, masz rację - nie czytają. Mnie nawet nie zależy na tym, by te nieszczęsne lektury były przytaczane. Ale sama wiesz, że jest tyle dobrych pozycji, które budują świat, światopogląd, słownictwo, że głowa mała. Tu jest pustka. I najgorsze, że jest to powód do dumy, że się nie czyta. Dla mnie to tak, jakby chwalić się wykastrowaniem. Dla mnie - piszę tylko o sobie. Ale sama czytasz dużo, więc chyba trochę mnie rozumiesz i znasz mechanizm czytelniczy, który rozwija, już nie pomnę, jakie struktury mózgowe.
      Wiesz co? Bardzo się nie pomyliłaś :D No dobra, bardzo, ale jedno hymn i drugie hymn. Jedno ma wezwanie do Boga, drugie też (pośrednie). Ostatecznie sama zweryfikowałaś swoją pomyłkę, więc ta autokorekta świadczy dużo o wrażliwości i refleksji zamiast machania ręką, że to wszystko jedno i po co to komu.
      Akurat o Twoją maturę i maturę Twojej klasy się nie bałem, bo pisaliście z sensem. Robiliście to, co musieliście, a ja miałem świadomość tego, że nie jesteście klasą z nachyleniem polonistyczno-humanistycznym, więc i nie przesadzałem. No dobra, raz czy dwa przesadziłem. Przeczytałem fragment książki Janoscha (Eckert) "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny" i powiedziałem o bohaterze "Granicy", że to był zerwikiecka. Użyłem nawet takiego sformułowania, które wywołało oburzenie. Ale tylko po to, by był jakiś kontekst i by nie traktować zupełnie serio tych postaci (ułomnych zresztą).
      Tak, czasami trzeba sobie pomóc właśnie w ten sposób przy nieczytelnym piśmie. Nieczęsto, ale i tak bywa. A jak płacą? Dwie godziny temu dostałem z serwisu samochodowego wycenę przeglądu - akurat starczy to, co zarobiłem. Nic nie mów, proszę, bo wystarczająco jestem zdołowany.
      Dobrego i miłego dla Ciebie :)))

      Usuń
  5. Jak tak czytam Witku opis tej niedzieli przypomina mi się styczeń kilka lat temu, gdy zaskoczona ilością dokumentów cały miesiąc praktycznie spędziłam w pracy. Byłam tam po dziesięć godzin dziennie, w soboty, niedziele. Nie myślałam tylko jak robot klepałam w komputer. Kiedyś przyszłam wyjątkowo wcześniej na godzinę siódmą. Sala była ogromna, bo to wtedy był open space. Cisza, słyszę tylko swój oddech i nagle gdzieś przerażający, głuchy dźwięk dzwonu jak w starym kościele. Przestraszyłam się bardzo. Później okazało się, że to ktoś zostawił telefon w szufladzie, a miał ustawiony taki alarm na budzenie. Zdążyłam ze wszystkim...w ostatnim dniu przed terminem. Jedno wiem, że ten czas na pewno zostanie w mojej pamięci, bo już nigdy więcej nie miałam aż takiego ogromu pracy w krótkim bardzo czasie. Podziwiam więc takie maratony, tym bardziej, że czytanie cudzych myśli bywa kłopotliwe nie tylko ze względu na bazgroły na kartce, ale również na trudność wejścia w cudze, niejednokrotnie nieskładne myśli. A przecież, choć matura już nie jest aż tak nobilitowanym jak dawniej egzaminem, ale zależy od niej przeszłość młodego człowieka. Chylę czoło Witku i cieszę się, że już za Tobą :))
    „Tylko niebo szerokie, tylko głębokość, w której chciałbym brodzić po kolana, po szyję. Ubrudzić się błękitem i tym wielkim milczeniem,” Bardzo, bardzo.
    Dobrze, że trafiłeś Witku na te kwiatki z bajki. Mogły na chwilę Tobie błękitu radość sprawić i nie mniejszą mnie ( nie tylko) oglądającej zatrzymane w kadrze.
    Pozdrawiam Cię Witku bardzo ciepło po wielkiej popołudniowej burzy. Dobrze, że zawsze kiedyś w końcu możemy liczyć na światło i słońce :)))
    Jeszcze trochę błękitu do przypomnienia i posłuchania:
    https://youtu.be/bix1tb6rVeU

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację Elu, że takie doświadczenia pamięta się długo. Niby nic wielkiego przecież, bo i siedzę często nocą i sprawdzam. Często też poświęcam niedzielę, by sprawdzić coś, bo mam czas. No właśnie - mam czas. Bardzo nie lubię pracować pod presją. Umiem i się sprawdzam, ale nasza praca nie jest pracą na taśmie w fabryce. I często ponosi się za to konsekwencje.
      Tak, matury sprawdzone i cieszę się, że są tylko wspomnieniem. Jeszcze tylko wystawienie ocen, co też jest jakimś wysiłkiem i seria posiedzeń, by umocować to prawnie. A potem? Potem znów praca, ale już bez tego nieznośnego dyktatu czasu i nadzieja, że będą wschody i cisza na łąkach o bezwstydnej, rannej porze. Wiem, że rozumiesz i uśmiechasz się teraz.
      Przepraszam, że odpowiadam na Twój komentarz teraz, ale pokomplikowało się wiele spraw i lepiej bym nie odpowiadał, bo na co Ci byle jaka odpowiedź :))))
      Macham do Ciebie z deszczowych Tychów, w ten cudowny, piątkowy i senny dzień :))))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty