Zapatrzenia...

 

            Moje okno pochodzi ze starych czasów. Jest wykonane z drewna i podwójne, czyli weneckie. Nieczęsto go zamykam, bo lubię, jak wieje. Lubię też wieczorem patrzyć, jak zachodzi słońce. W pokoju na stole stoi świeczka, którą zapalam, kiedy zmierzch się zbliża, a potem wyglądam oknem i patrzę na zachód słońca. Nie zawsze. Czasami idę plażą daleko, daleko, by obserwować jak słońce chowa się w morzu. Nie wiem dlaczego. Po prostu tak jest i tyle. Teorii mam kilka. Prymitywna natura człowieka, chęć świętowania, czyli karnawalizacja, uczestnictwo w czymś tam cyklicznym. To wszystko prawda. Ale czasami chcę zostać w pokoju, a jednak w jakiś sposób obserwować świat z weneckiego, podwójnego okna o szybkach, które są źle odlane. Krzywe. Ale to nic, bo moje okno i tak zazwyczaj jest otwarte. I co dalej? Dalej patrzę na chmury próbując się domyślić pogody jutrzejszego dnia, choć jest to trudne. Patrzę, jak zanika światło, jak łuna powoli gaśnie. Oczy zaczynają odpoczywać od światła i spływa na mnie noc. A potem wchodzi we mnie, w mój środek. Dmuchnięciem gaszę świeczkę i pokój pogrąża się w ciemności. Słyszę tylko morze. Ludzi też, którzy upatrzyli sobie nocną porę na bieganie po zimnym piasku i śpiewanie odpustowych piosenek. Ale tak musi być, przywykłem. Wybiórczo tego nie słyszę, tylko fale rozbijające się o brzeg mojego snu. I pewnie zapytasz, co dalej. Dalej jest tak, jak powinno być. Wstaję przed czwartą i robię kawę, kanapki i biorę sprzęt, koc i wodę. Zamykam pokój i idę zawsze w stronę wschodu, bo dobrze mi się idzie właśnie tak. Jest jeszcze ciemnawo. Szarości kryją plażę i las na wydmach. Nikogo. Cisza oczekiwania. A ja sobie idę w tym niby blasku niby ciemności i dobrze mi. Czy daleko? Tak, daleko. Kiedyś liczyłem, który to falochron, ale teraz wykręcam się niepamięcią. Wiem dobrze, kiedy położyć koc pod wydmą i nalać kubek kawy. I  patrzyć, jak światło zaczyna narastać. Jak budzą się chmury podświetlone czerwienią. Jak wszystko cichnie. Ptaki w namorzynowym lesie rozśpiewane świtem milkną i też czekają, aż kula słońca wychyli się zza horyzontu. Wtedy wiem, że żyję, wiesz? Że patrzę na coś tak pięknego i tak ulotnego, że nie można tego zapamiętać, bo człowiek by oszalał. Chwytam więc aparat i robię zdjęcia. Tak, wiem, ciągle te same, a jednocześnie inne. Patrzę, jak zamglone chmurami słońce przebija się tnąc je swoją obłością. I nie wiem, czy to chmury świecą, czy ono. Czerwień jest wszędzie; kładzie się na niebo, na fale, na plażę. A potem pomarańczowieje, staje się złote, by zrobić się ciepłe. A potem już jest nagle normalne, białe. Biała gwiazda, na którą nie da się patrzyć, bo w oczach zaczną tańczyć czarne koła ślepoty. Piasek jest jeszcze zimny po nocy. Nie nagrzał się od tych pierwszych  promieni słońca i od ciał ludzkich. W powietrzu krążą gołębie podróżne, albatrosy i rozwrzeszczane mewy. Siadam zmęczony na kocu. Bo zmęczyłem się światłem. Zmęczyłem się blaskiem. Kolorem i chłonięciem tego, by starczyło na długo. Bardzo długo. Mam teraz kilka godzin spokoju. Wędrówki słońca po niebie, przelotów ptasich, szumu fal. Może ktoś przebiegnie brzegiem morza albo przemaszeruje z kijkami. Ale to nie przeszkadza. Wioski i miasteczka jeszcze śpią. A jeśli nie, to na pewno nie ma ich na plażach. Chwytam w dłoń garść piasku i przesypuję. Jest jeszcze zimny. Lubię czuć na opuszkach palców ziarna piasku. Lubię czuć, jak przesypują mi się posłuszne sile grawitacji. Podobnie jak moje myśli, które spadają o tej godzinie gdzieś w niebyt. Tak to tłumaczę, że robię miejsce na ciszę i na szum morza, by mogły we mnie zamieszkać jak najdłużej. Choć na kilka godzin. Dopijam kawę, czasem herbatę, jem kanapkę i znów dziwię się, że minęła tylko godzina, a świat wygląda inaczej. Słońce wygląda inaczej, pachnie nawet inaczej. Gdzieś na zachodzie rodzą się chmury, ale minie kilka godzin zanim dotrą gonione wiatrem. Nie, nie przeglądam zdjęć. Nie, nie myślę o wspaniałości świata, wielkości Boga, nieudolnych politykach, marnej pensji, cenach z kosmosu. Nie teraz. Teraz jestem. Po prostu jestem. Zapatrzony. Tyle wystarczy…  

























 

Komentarze

  1. Zdjęcia przecudne i nie dziwię się zapatrzeniu💙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci serdecznie. mam nadzieję, że i reszta będzie Ci się podobała :))

      Usuń
  2. Piękne to zapatrzenie i jak przystało na Latarnika o dziwnej porze, wtedy gdy reszta ludzi śpi. Jest chociaż spokój, słychać ciszę, wszystko ma lepszą barwę. Później zrobi się tłoczno. Morze w sierpniu jest chyba pełne ludzi. Nie wiem. Wolę morze w czerwcu i na szczęście nie ogranicza mnie termin wakacji.
    Spokojnych ostatnich dni urlopu życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, morze w sierpniu jest pełne ludzi. Choć wiem, że bywają miejsca, gdzie nie ma ludzi. Zazwyczaj obok rezerwatów, czy z niewielką infrastrukturą. Niby pięć kilometrów do morza, to nie jest dużo, ale dla kogoś bez samochodu czy roweru, jest to jakaś bariera. Nie mówiąc o dzieciach, które potrafią po stu metrach zrobić taką komedię i horror, że głowa mała. Mówię na podstawie obserwacji. Więc jedno woleć. A najlepiej jechać w czerwcu i mieć wszystko w nosie. Marzy mi się, ze kiedyś wybiorę się we wrześniu, a konkretniej, w połowie. Może być nawet październik. Co prawda z pogodą trzeba trafić, ale za to widowisko na niebie gwarantowane. No i pustki na plaży.
      Jakoś po tym urlopie mentalnie nie potrafię się przystosować. Dobrze, że jeszcze mam trochę urlopu by "dojrzeć". Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i przesyłam uśmiech i dobre myśli :)))

      Usuń
  3. To jest bardzo cenny czas, kiedy można sobie pozwolić na zapatrzenie, na kawę czy herbatę wypitą bez pośpiechu. I tak po prostu być. Przepiękne zdjęcia zrobiłeś. Mnie niestety w tym roku nie udało się odwiedzić Bałtyku, więc oglądam Twoje wspomnienia z zachwytem i nostalgią. Wypoczywaj Witku, niech ten czas bez pośpiechu (chociaż już nie nad morzem) trwa jak najdłużej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację. Dla mnie bezcenny. Najlepsza pora dnia. I jeszcze jeśli mam kawę i śliwkę w czekoladzie, to znikam, rozpuszczam się. Tak czasami wychodzi. Kilka lat temu nie pojechałem nad morze. Złożyło się na to kilka czynników i moja naiwność. Skończyłem w Bieszczadach na dziesięć dni. To był trudny wyjazd-ucieczka.
      Elu, dużo dobrych myśli dla Ciebie, spokoju i wypoczynku. Ja już sprawdziłem, czy budynek (sama wiesz jaki) stoi. Stoi. Zatem spokoju chyba już nie będzie...
      Macham do Ciebie w ten parny i duszny wieczór, ale z uśmiechem, więc zawsze coś :)))

      Usuń
  4. Na takie zdjęcia czekałam. Cudowności 🧡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tylko naciskam guzik i sprawia mi to cholerną radość, jeśli się spodoba to, co na zdjęciu. Dziękuję Ci serdecznie ::))))

      Usuń
  5. „ A ja sobie idę w tym niby blasku niby ciemności i dobrze mi”. „Wtedy wiem, że żyję” I o to chodzi, by czuć na opuszkach palców ziarna piasku i już wiedzieć, że ta właśnie chwila jest tą, która chce się zatrzymać w myślach, w sercu, by starczyło na dłużej, na czas niepogody, rozterek i złych dni, bo one przychodzą czy chcemy czy nie. Kiedy przyjdzie szarość listopada i ciemne, krótkie dni można zamknąć oczy i zobaczyć znów blask słońca odbijający się w szumie fal. Są też zdjęcia, które zostaną na dysku komputera. Można do nich wrócić i przypomną zapach, ciepło i kolory morza. Jak zawsze piękne pełne spokoju i zapatrzenia w zachwycie.
    Wiem Witku już minął ten czas ekstazy i już pogubiły się nieco wszystkie te wytchnienia. Wiem i dlatego mimo wszystko życzę Ci dobrych ostatnich dni „wolności”. Jeśli tylko możesz korzystaj z każdej chwili, by jak najwięcej nabrać powietrza, by unosiło najwyżej jak się da bez względu na wszystko.
    Pozdrowienia z deszczowej , ale nadal bardzo gorącej Łodzi :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak Elu, zostają nam zdjęcia i to, co w nas. Bo przecież opalenizna zblaknie, a potem zniknie. Nawet te kilka ziarenek piasku przywleczonych przypadkiem w butach, też wypadną, albo sami je wytrzepiemy. Zostanie listopad. Taki polski listopad, który niemal na równi z marcem są dla mnie niedobrymi miesiącami. No dobrze, luty-marzec. Zostanie pewna rutyna i wspomnienia gdzieś tam głęboko w sobie. No i zdjęcia. Te zdjęcia, które dla nas (robiących) mają szczególne znaczenie. Niemal jak obrazy dla malarza. Przynajmniej ja traktuję niektóre zo swoich zdjęć, ale Ty zapewne też masz takie swoje.
      Trudny czas - codziennie dowiaduję się czegoś nowego, codziennie dawkuję sobie informację. Lepiej teraz, niż później. Przynajmniej wiem, z czym się zmierzyć. Jakie zadania mnie czekają. Aż do czasu, kolejnego wolnego. Paradoks, prawda? Człowiek żyje od urlopu do urlopu. Ale chyba nie mógłby żyć takim życiem. Trochę to jak teoria socjologiczna, która fajnie w "Matrixie" pokazano.
      Pozdrawiam Cię ze środka dziwnej pogody, bo jakieś słońce było, ale deszcze znów idą. I znów wraca 30 stopni. Niedobrze.
      Miłego wieczoru Elu :)))
      PS. I dziękuję Ci bardzo, bardzo :)))

      Usuń
  6. Co roku robię zdjęcia zachodu nad Bałtykiem i już je tylko trzymam w komputerze, bo tak sobie myślę, że przecież wszyscy mają takie same zdjęcia, a nawet ładniejsze. Mój zachód zawsze jakoś tak blado wychodzi. Teraz już wiem, że powinnam wybrać się rano, na wschód. Niestety byłoby to możliwe, ale pod warunkiem, że po powrocie mogłabym znów położyć się do ciepłego łóżka i udawać, że to jeszcze noc, że ja wcale nie łaziłam bosko po zimnym piasku, ale to też niemożliwe, bo nikt mi nie zostawi ciepłego łóżka, pościelą i będą wołać śniadanie, i trzeba będzie ten cały bajzel zabierać na plażę, a po dwóch godzinach już myśleć o obiedzie, a potem o kolacji i znów trzeba się będzie wybrać na zachód, bo jak to nie iść nad morzem na zachód słońca... No i może kiedyś wybiorę się sama i odwrócę sobie dobę i pójdę na wschód słońca, a potem wlezę znów z powrotem do tej pościeli i tak - tego bym właśnie chciała ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie o tyle prościej, że oprócz mnie, nikt o śniadanie nie woła. A nawet gdyby wołał, to właśnie te ranne zdjęcia traktuję bardzo serio i nie ma siły, bym zrezygnował. Ale to też długo trwało, zanim zmusiłem się do wschodów. Każdych. Boli to wstawanie. Oj, boli. Niby ze mnie taki skowroneczek, ale czasami klnę w żywy kamień :)) Chociaż nie powiem, lubię sobie pod nosem pokląć :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty