Półcienie...

 

  "Don't Cry"- Jurrvh

                Chciałbym napisać, że kładły się cienie. Albo, że pęczniały błękitem. Albo coś o witrażowym świetle, albo o zapachu popołudnia. Ale tak wcale nie było. Szedłem drogą, która nie miała chodnika. Musiałem wchodzić na trawę, by nie musieć patrzyć na usta kierowców, które układały się w dobrze mi znane słowa. Ale to tylko droga lokalna, obciążona ponad miarę przez samochody, które przypominają czołgi. Muskularne SUV-y suną mocą swoich setek koni przez wąską drogę, by wlać się w główny nurt dwupasmówki. Też bez chodnika, a za to z wieloma światłami, wysepkami i rozjazdami. Jeżdżę tędy codziennie do pracy, więc patrzę zza okien samochodu, jak ostatnie drzewa jeszcze nie wycięte pochylają się nad drogą, a z boku wychylają ukradkiem ogródki działkowe przyklejone do siebie. Czasami na parkingach stoją od rana samochody więc wiem, że zbliża się jakiś sezon. Nie wiem, może jabłka, gruszki, śliwki, marchewka. Albo po prostu, brak snu. Może dziarska emerytura ze swoim kawałkiem ziemi i swoim niebem i okruchem słońca? Szedłem tu wiosną, kiedy kwitły śliwy. Znalazłem czas i chęć, by iść w tę stronę, mając dość ospałych wertepów przedmieść. A teraz? Teraz jest teraz. A to, co było – nie jest. A to, co  będzie - to będzie. Przepakowałem plecak, zabrałem wodę i zmieniłem aparat. Przebrałem spodnie i włożyłem to, w czym czuję się dobrze – starą koszulę z podwiniętymi rękawami. I poszedłem, bo od kilku dni męczył mnie rozmazany na siatkówce obraz fioletowych kwiatków rosnących gdzieś pod płotem od strony ogródków. Obiecywałem sobie każdego ranka, że właśnie dziś zatrzymam się i zrobię choć kilka zdjęć, ale nie wychodziło. Dopiero teraz. Dopiero teraz udało mi się wyrwać i brnąć w spalinach i słońcu chylącym się ku zachodowi. Mogłem jechać rowerem, ale wolałem per pedes apostolorum. Czy aby na pewno na ich wzór? Wątpliwe, choć może coś w tym jest, kiedy idzie się krok za krokiem, a słowa jak ziarnka piasku przesypują się w głowie. Myśli, których szelest tłumią samochody. O ile łatwiej byłoby siąść na łące i usłyszeć ptaki. O ile łatwiej byłoby znów usłyszeć świerszcze modlące się do popołudniowego skwaru. O ile łatwiej byłoby iść aleją pełną półcieni z porządnym sklepieniem z gałęzi. A tu? Powroty z pracy zmęczonych wrześniem. Nabuzowanych nastolatków, jak świerszczyki, z opuszczonymi szybami z młóceniem sieczki nędznego hip-hopu. Oni i ja, ja i oni. Jak to dziwnie musi wyglądać, kiedy idę ścieżyną, a obok jadą auta. Niby w autach ludzie, ale jacyś odpersonalizowani. Swoista pustynia podporządkowana powrotom. Interesom, zmęczeniu. Cienie drzew kładą się na drogę i wiem, że zdjęć może wcale nie być. Wyrzucam sobie, że mogłem wcześniej, mogłem rano, mogłem kiedy indziej, ale teraz jest teraz. I wreszcie są, z daleka widzę ich fiolet i wejście do ogrodu. Dziwne, że kwitną właśnie teraz, bo wrzesień, to nie ich pora. Może sąsiedztwo drogi? Może zapylenie, ciepło samochodów, zmiany klimatyczne, wczesna zima? Nie wiem. Czasami boję się tej niewiedzy. Tego, że stanę jak ostatni ciołek na środku pustego pola i nie będę wiedział, gdzie iść. Braknie mi woli i chęci, braknie mi sił. Braknie mi miejsc, gdzie będę mógł uciec. Braknie mi milczenia. Gdybym napisał o tym wiersz, zmieściłbym go w sześciu strofach. Słowa już się składają, ale nie chce mi się ich dyktować potędze schowanej w kieszeni – smartfonowi. Bo przecież wyrwałem się. I tak już to teraz będzie wyglądało – „wyrwanie się”, życie od razu do razu. Od pstryku do pstryku. Może jeszcze przed snem, zamiast pacierza kilka obrazów wyniesionych cudem z wiru dnia. Kilka słów ocalałych dla siebie. A marcinki przekwitają. Pełno wśród nich suszu. Ani to późne lato, ani jesień, która każe kwiatom zwijać płatki marszcząc wszystko, zwija w kulkę. Półcienie grają na płatkach. Gdzieniegdzie jest słońce jeszcze, ale i błękit cienia napływa wielkimi falami. Zaraz zaleje wszystko. Ogarnie kruchymi, widmowymi palcami. Ranki będą coraz dłuższe i późniejsze. Z niepokojem będę patrzył na zegary w nadziei, że któryś się spieszy. O godzinę, dwie, trzy. Może lepiej o tym nie myśleć, może lepiej wcale nie myśleć. Tak bardzo chciałbym napisać, że kładły się cienie. Tak bardzo chciałbym napisać, że późne lato zamienia moje oczy w złoto. Że marzy mi się białe, słodkie wino zostawione w kieliszku, w którym przegląda się słońce. Na stole leżą śliwki i gruszki pełne miąższu letnich popołudni. One są dobre, by zapomnieć. Ale nie mogę. Po prostu nie mogę… 


























 

Komentarze

  1. Pięknie opisujesz emocje! Rzadko tu komentuję, ale mam wrażenie, że zawsze piszę to samo. Pomyślałam, że nie może być inaczej. Nie mogę odnosić się do treści, bo ona jest Twoja. Bardzo Twoja. A ja nie chcę zaburzać klimatu jej wymowy...
    Zawsze jednak mogę napisać, że bardzo mi się podoba Twoje pisanie. Tak.
    Pozdrowienia zostawiam, Pola
    P.S. Te śliczne kwiateńki to astry zwane potocznie Marcinkami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uśmiechnąłem się Polu, bo faktycznie, nieczęsto zostawiasz swoje słowa. A szkoda. Dziękuję Ci bardzo serdecznie, że pochyliłaś się nad tym tekstem - przyznaję, że emocjonalnym. Ale jak inaczej wyrazić to, co w człowieku? Nie wydaje mi się, byś pisała zawsze tak samo. Zawsze w tekstach dostrzegam nuty indywidualizmu - układy słów, ich brzmienia. Więc jeśli nawet znaczeniowo coś jest do siebie podobne, to dla mnie inne.
      Absolutnie nic nie zaburzysz komentarzem. Co się napisało, już się nie odpisze, więc muszę być odpowiedzialny za swoje słowa :))
      Głęboko kłonię głowę dziękując i ciesząc się tam, w środku, że podoba Ci się moje pisanie!
      Tak, wiem, ze to Marcinki i to właściwie protoplaści astrów. Tych ogrodowych oczywiście. I jeszcze ciekawostka, często diabeł/diablik w demonologii ludowej występował pod imieniem Marcinka. Taka diabelska zagadka :))
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i życzę Ci Polu dużo słońca i ciepła.
      I jeszcze raz dziękuję :))

      Usuń
    2. Właśnie to wyrażanie tego, co w człowieku jest najprawdziwsze i dla czytelnika najwartościowsze.
      A odnośnie Twojej odpowiedzi, chcę podkreślić, jak ujmująco analizujesz słowa. Z niebywałą wręcz przenikliwą umiejętnością wyczuwania przekazu. Taką mistrzowską umiejętnością... To cudowne jest...
      A w swoich tekstach tak budujesz klimat, przekaz, tak prowadzisz czytelnika, że zapomina o rzeczywistości. "Wciągasz" umiejętnie w swoją opowieść... Talent, zdecydowanie przewyższający niepisany status wspaniałego Polonisty... Tak, wspaniałego. Nie zaledwie profesjonalnego mistrza...
      I napisałam wielką literą, podkreślając podziw i szacunek oraz zadowolenie, że gdzieś tacy, jak Ty ludzie uczą innych. Bo ja, będąc uczennicą, chciałabym była spotkać takiego właśnie nauczyciela :) Ale to już chyba pisałam :) :)
      Pozdrawiam i życzę samego dobrego!

      Usuń
    3. Polu, długo nie odpisywałem, bo musiałem dać sobie czas na odpowiedź. A że byłem na szkolnej wycieczce, to kiepsko mi szło nawet ze snem. Cóż, wycieczki mają swoje prawa, a wycieczki szkolne w szczególności. Ale tak zupełnie serio, to bardzo Cię przepraszam za zwlekanie z odpowiedzią. Staram się szybko reagować, ale czasami nie jestem w stanie.
      A teraz ad rem:
      Zamyśliłem się nad tym, co napisałaś. Bo napisałaś pięknie. Czytam zdanie po zdaniu i wstydzę się. Komplementujesz mnie ponad miarę, a ja się wstydzę. Więc znów wracam do Twojego komentarza i się wstydzę. Może dlatego, że wolę być dla siebie surowy w ocenie, niż słodzić ponad miarę. Upadek z takiego konia bywa dotkliwy i długo boli.
      Bardzo cieszę się, że to, co piszę podoba Ci się, że potrafię wciągnąć Cię w orbitę zdań i galaktykę wyobrażeń. To bardzo, bardzo duży komplement i boję się, że mogę go nie udźwignąć.
      A z drugiej strony Polu, gdyby nie Twoja chęć przeczytania tekstu, Twoja wrażliwość i zapewne estetyka, to mógłbym sobie pisać i pisać, a nic by z tego nie wynikało. Zatem, to właściwie nie mnie należą się te komplementy, a Tobie.
      Pięknie użyłaś formy "chciałabym była". Rzadkością jest, by ktoś tej formy używał. I w dodatku poprawnie.
      Polu, dziękuję Ci raz jeszcze, z serca, za dobre słowa. Bo choć wstydzę się, to i uśmiecham. A to bardzo, bardzo dużo biorąc pod uwagę różne czynniki.
      Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dobrej, słonecznej i ciepłej soboty. Wszak mamy jeszcze wrzesień, więc czemu nie :)))

      Usuń
  2. Witku, cieszę się że znalazłeś chwilę na zdjęcia. I na to, żeby się podzielić swoimi przemyśleniami. Dopóki Cię ciągnie do tego, żeby wyjść i iść, żeby robić zdjęcia, to dobrze. Jeżeli kiedyś staniesz i nie będziesz wiedział gdzie iść, jeżeli Ci braknie sił... To znając Ciebie i tak się podniesiesz jak feniks. Ty wiesz, że nawet najgorszy czas można przetrwać i że nic nie trwa wiecznie.
    A kwiaty urzekają fioletem, który pięknie kontastuje z żółtym środkiem. Takie fioletowe słońca :) Podziwiam Twoją zdolność dostrzegania takich cudów natury w tej krainie płynącej betonem i spalinami. I bardzo mi się podoba ostatnie zdjęcie, przypomina mi moją drogę że szkoły do domu w dzieciństwie. Drzewa, rosnące po obu stronach drogi chyliły się ku niej tworząc tunel, który oddzielał miasto od przedmieść. Wiosną się zielenił, a jesienią przebierał się w kolorowe fatałaszki, mieniące się w promieniach miękkiego światła słonecznego. Zimą pojawiała się na gałęziach warstwa iskrzącego się lukru, jak na dachu piernikowej chatki Baby Jagi. A potem niestety jedną stronę drzew wycięli, robiąc miejsce dla samochodów parkujących tam właśnie działkowiczów. A po drugiej stronie pozostawiono co drugie drzewo, bo przecież musiał być wybrukowany, szeroki chodnik... I w ten sposób tunel między moim i nie moim światem pozostał tylko gdzieś w czeluściach pamięci.
    Wiesz, chyba właśnie mnie zainspirowałeś do wyjścia na spacer w poszukiwaniu takiego cuda. Może to pobudzi mnie do życia, bo przyznam że też czuję się przytłoczona. Dobrze, że dziś już dobiega końca... Życzę Ci dobrej energii i jak najwięcej spokojnych i dobrych chwil dla siebie. Macham do Ciebie z uśmiechem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko nie feniks, bo feniks się spala, a ja nie mam zamiaru :))) No dobra, uśmiałem się, a to co piszesz Elu jest bardzo pocieszające. Ja wiem, Ty tak masz i lubisz. A ja się drapię w głowę ze zdziwieniem, jak to się stało, ze zniknął gdzieś mój cały czas. Nie jeść, nie spać tylko cały czas coś robić. Ech, żegnajcie dni, kiedy na zwolnionych obrotach leniwie płynęły myśli...
      Takie aleje kocham. Kocham miłością jedną, jedyną raz i na zawsze. Niewiele teraz już jest takich alej, ale czasami, jak jadę gdzieś samochodem albo pociągiem, to widzę. Nigdy jednak nie dane mi jest zatrzymać się i zrobić zdjęcie. Ta moja jest króciutka. Zaledwie mgnienie, ale i tak lubię jej zielone światło. Chciałbym kiedyś móc napisać, ze szedłem zieloną aleją, która ciągnęła się wzdłuż drogi. I właściwie tylko tyle. A może aż tyle patrząc na nasz skromny czas, którym dysponujemy.
      Macham do Ciebie Elu i dziękuję Ci za dobre, ciepłe słowa i uśmiech., Bo wiem, że się uśmiechasz :)))

      Usuń

  3. Trudno tak, trudno bardzo z wielkiej wolności, z szumu wejść…w co ? Nie umiem tego nazwać. Ciarki mi chodzą po plecach jak czytam o kolejnych „cudownych pomysłach” naszych decydentów. I dobrze, że Marcinki zwabiły Cię fioletem, że była droga, choć nie złotem usłana, ale zawsze droga. Każdy krok i każde naciśnięcie migawki teraz złotem jest, więc zbieraj Witku te nawet niewielkie kruszyny. Warto i dla siebie egoistycznie, dla równowagi i na końcu dla nas zaglądających tu z ogromną przyjemnością. Wiem, jak to jest widzieć światło tylko przez szybę. Zobacz zdjęcia fal, błękitu przecież masz na dysku, można spojrzeć, można westchnąć i zwyczajnie zatęsknić. Ale nie, nie są pocieszeniem. Wiem. Wiem też, że się ułoży, że minie i kiedyś uśmiechać się będziesz do tych ciężkich dni. Z radością, że minęły, a na młodych zapatrzysz się z dumą, że dali radę, że dałeś radę Ty.
    Uwielbiam te skromne kwiatki i masz rację, że to jeszcze nie ich pora. Za wcześnie. Może czują, że już chłodne dni przed nami, a zima wyjątkowo trudna. „Może lepiej o tym nie myśleć, może lepiej wcale nie myśleć. „ Po prostu.
    Witku nie braknie miejsc, nie braknie woli i chęci. Nie może. Wiem.
    Śliczne zdjęcia w tak różnych tonacjach fioletu. Od liliowego ciepła po głęboki szafir. A droga spokojna jeszcze z zielonymi drzewami. Jeszcze, bo już za chwilę nabiorą jesiennych barw.
    Ps. Nie lubię chodzić poboczem drogi. Zawsze mam jakąś wewnętrzną obawę, że któryś z pędzących aut zawadzi o mnie.
    Pozdrawiam Cię Witku i macham mocno, najmocniej jak umiem z ciepłymi, dobrymi pozdrowieniami z wysokiej oddali:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Elu. Trudno tak. I właściwie dlatego zacząłem już wcześniej, znając siebie swój stosunek do braku wolności, jeździć do pracy. Przywykłem i w sumie zrobiłem dobrze. Ale na taki huragan nie byłem przygotowany. Naprawdę wielki huragan. Mam w głowie cytat z jednej, fajnej książki: "Czy aby w tym domu mieszka jeszcze ktoś zdrowy?". Pytanie chyba retoryczne. Niby wiem, ze trzeba dać rade, ale chyba z wiekiem zbyt trudno przejść mi nad pewnymi rzeczami. Zupełnie jakby moje doświadczenie podpowiadało mi, że coś tu jednak jest "nie tak". Pocieszasz mnie dobrymi słowami, ale ja wiem, że to będzie trudny rok. Bodaj chyba najtrudniejszy w mojej karierze. Zbyt wiele złożyło się czynników, by taki jednak nie był. A morze? Nie mogę patrzyć na zdjęcia morza, bo za bardzo tęsknię. Za bardzo mi żal. Bo wymyślam sposoby, by jednak wszystko rzucić i jechać (nie, nie w Bieszczady). Nawet teraz wydaje mi się to niezłym pomysłem. A to już źle :)))
      Marcinki, te o dobrej porze będą i tak. Te są tylko zapowiedzią. I niech takimi zostaną. Oby udało nam się wstrzelić w okno czasowe i zrobić kilka zdjęć takich, które lubimy - ze słońcem, ze złotem, z ciepłym światłem. Pozostaje tylko czekać.
      Elu, Ty wiesz.. Bardzo, bardzo Ci dziękuję. Odmachuję ze swojej wieży , na której jest już środa. Oby była dla Ciebie dobra i spokojna!!

      Usuń
  4. Marsz skrajem ulicy jakież to typowe zajęcie latarnika. Słońce świeci, a on wędruje, wypatruje i obiecuje sobie, że zapomni, choć nie zapomni. Jak wróci do swojej latarni zapisze, nowe zdjęcia wsadzi do szuflady między inne swoje skarby. Jutro znów wyruszy walczyć z wiatrakami. Te wiatraki to umysły dzieci, które nie chcą się nauczyć tego, czego muszą się uczyć. One mają swoje wędrówki, swoje myśli, swoje pragnienia i swój brak czasu, całkiem inny od braku czasu latarnika. Po latach część z nich powie, chciałbym zapomnieć, że mi to wtłoczono do głowy, że kazano mi się tego nauczyć, ale nijak nie potrafię tego wymazać.
    Ech, taka historyjka przyszła mi do głowy. Widać Twoje słowa inspirują do snucia własnych opowieści.
    Zdjęcia piękne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podoba mi się Twoja opowieść Aniu :)) To opowieść o zapominaniu. I niech tak zostanie. Każdy ma swoje problemy, każdy ma też swoje demony. Czy jest to szkoła, jako instytucja, czy administracja rodem z Kafki, wszystko jedno. I tak czasu brakuje. Cieszę się, że zdjęcia Ci się podobają :)) teraz każdy promień słońca i każda wolna chwila się liczą. Cóż, jesień chyba. Ta upiorna i ta kolorowa. Oby czasu nam starczyło na jedną i drugą :)
      Pozdrawiam Cię ciepło i serdecznie :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty