Zmierzlok, zmierżoniec...

 

               Mam wrażenie, że jestem pod wodą. Nie, nie tonę. Po prostu jestem.  I wiesz, nawet nie wiem, jak się w niej znalazłem. Jechałem sobie ścieżką przez pole i spieszyłem się. Taki jestem, przecież wiesz, nienawidzę się spóźniać. Nie, nikt nie wyznaczył mi ani dnia, ani godziny. Nikt nie odmierzył pracowicie moich ziaren sekund, ale i tak czułem, że się spóźnię. Że się spóźniłem – byłem. I w tym myśleniu o spóźnieniu wpadłem w sam środek głębiny. Las falował, liście opadały z drzew, a światło było łaskawe. I ześlij nam łaskę promienia wędrującego ziemskim gościńcem. I ześlij nam kawałek nieba i oddech przy łapaniu tchu w wiecznej wędrówce. Tak pomyślałem, jak Boga kocham. I pomyślałem sobie, że katedra kruszeje. Że zaraz będzie widać niebo, a to znaczy, że dusze i oddechy zwierząt i ludzi pofruną gdzieś tam w niedopowiedzenie. Naprawdę bym się spóźnił na to wydarzenie, kiedy wiatr rozwieje mury. Na razie jeszcze się trzyma, ale kilka dni sprawi, że będzie topniała, aż któregoś dnia pójdę ścieżką rudą od liści mając nad głową szarą rzekę wśród szarego nieba. Powinienem zwiesić nos na kwintę, że nie błękit, ale może nic nie powiem tym razem. Czasami lepiej nic nie mówić. Karmić się ciszą i szelestem, jak ja teraz. Albo kolorami. Albo krokami. Albo powietrzem, które przypomina wodę. Albo byciem. Wiesz, tyle razy o tym mówiłem, ale w takich chwilach chylę się ku banałowi. Nie znajduję słów, buduję dziwne konstrukcje, które walą się za byle dotknięciem. I znów wracam do banału, że dobrze jest być. Tu, teraz, w tej chwili. Może w następnej też. Nie przypominać gwiazdy, która spada. Nie przypominać czarnej dziury, którą wybije swoim impetem waląc się z całą swoją rozpaczą w ziemię. Chciałem tak, wiesz? Chciałem. Ale nie udało się przebić do tkanki, gdzie wszystko pochłonie ciemność. Nie udało mi się rozpuścić. Może za dużo we mnie było niepokoju? Albo za dużo chęci, by tak się stało i ciemność mnie wypluła brudząc tak, że nie zmyją tego najlepsze wonne mydła ze wschodu, ani powab południa. Nie zetrze tego północ z chropowatą miazgą kamiennych plaż, ani nie zakryje tego wachlarz z zachodu. Jestem, sumą, wynikiem tego, co było i tego, co jest. I jestem czekaniem na to, co nadejdzie. W buncie, w uśmiechu, w ciepłej skórze i w zimnym powietrzu. W zapachu słońca i falowaniu traw. W betonie i kurzu ulic. Tak sobie plotę, nie męczy cię to? Mnie czasami tak, ale nic na to nie poradzę. Moja prababka mówiła na mnie w takich chwilach zmierżoniec. Moja babka mówiła po śląsku – zmierzlok. Jak dziwnie, że sobie je teraz przypomniałem. Uśmiecham się, bo jedna szłaby zmęczonym krokiem i widziała tylko cel. Druga zgubiłaby się tutaj. Zabłądziła między drzewami i kolumnami światła zwracając uwagę na każdy liść i każdy szelest. Jedna umiała się podpisać ruskimi bukwami, druga umiała napisać swoje nazwisko szwabachą. Matka i córka.  Po jednej mam upór, po drugiej pieprzoną wrażliwość. A dzień tak szybko mija. Słońce dale prześwietla resztkę liści buków. Nawet tej drobinki, która przebija się pracowicie ku słońcu. Skąpym. Niedoważonym. A jutro będzie mgła, czuję to. I będę marudził. Ale to dobrze, wiesz? Boi kiedy się marudzi, to tak naprawdę mówi się o swoich pragnieniach. O swojej wizji świata, jakby powiedział poeta. O korzeniach, które zanurzone są w nas, w czarnej ziemi pragnień i przeczuć. W chaosie ziemi zmieszanej z marzeniami i opadłymi z nas dniami i godzinami. Zanim dokopię się do prawdy o sobie samym, trzeba wyjść z tego lasu. Prawie się spóźniłem na wielkie opadanie liści. Wiele straciłem, ale mam w sobie to, co chciałem zobaczyć. O czym chciałem przemilczeć…  































 

 

Komentarze

  1. Czytając Witku Twoje wspomnienia pomyślałam o swoich prababkach, babkach. Prababki żadnej nie znałam, niezbyt dużo o nich wiem. Babcia od strony mamy zmarła nagle i młodo. Nie zdążyłam poznać ani zapamiętać. O babci Anieli z Mazur już kiedyś pisałam, ale nie to jest najważniejsze. Zamyśliłam się nad przypadkiem jaki rządzi naszym życiem. Gdyby nie złe traktowanie, całkowite ograbienie rodziny z wszystkiego, co było, co nadawało się do jedzenia przez Rosjan, i postanowienie moich dziadków, że jednak przesiedlą się do Polski zostawiając tam wszystko co mieli, być może i ja byłabym dziś Ukrainką spod Lwowa.
    Zmierżoniec, zmierzlok – trudne w wymowie słowa, ale jest w nich coś uroczego, co sprawia, że się uśmiecham wyobrażając sobie ich szorstkie brzmienie, bo niektóre słowa warte są wsłuchania nie tylko treści i myśli w nich zamkniętych, ale właśnie ich melodii, rytmu.
    Nie mogę się napatrzyć na Twoją jesień Witku. Tyle tu słońca i radości wyrwanej dla siebie chwili. Smucą tylko te ułożone sterty drewna, ale przecież idzie zima i czymś trzeba ogrzać się przy kominku. Jest też i nadzieja. Mały buk w jesiennych promieniach. Piękne zdjęcie.
    „Czasami lepiej nic nie mówić. Karmić się ciszą i szelestem, jak ja teraz. Albo kolorami. Albo krokami. Albo powietrzem, które przypomina wodę. Albo byciem.” - zachwycam się Witku prostotą i pięknem każdego zdania.
    Tak, już niedługo wiatr zdmuchnie te ostatnie kolory i zostaną wyciągnięte jak w modlitwie nagie, długie ramiona drzew. Dlatego, jeśli jeszcze choć na chwilę aura i czas pozwoli, wchłaniajmy światłość, kolory, ciepło i uśmiech, tak aby nam ich wewnątrz nas nigdy nie zabrakło. Pozdrawiam Witku bardzo, bardzo serdecznie:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Losy rodzin bywają bardziej poplątane, niż autorom tureckich nowel się śniło. No dobra, przesadzam. Ale coś w tym jest, że jeden przypadek, jedna chwila i jesteśmy w tym miejscu i w tym czasie. I pozostaje nam jedynie jedno - owo słowo "gdyby", jako przeszłość możliwa, ale niedokonana. Zamyśliłem się, bo w mojej rodzinie doświadczenie z Sowietami jest spore i nienajciekawsze. Pradziadka wożono w klatce po wsiach pokazując, jak wygląda kułak. Dziadek poszedł na wojnę w Finlandii, skąd uciekł do polskiego wojska. Jedno jest pewne, że gdy zaczyna się "wielka historia", wtedy ginie najwięcej ludzi. Tak mi przyszły te słowa babki i prababki na myśl, bo dawno ich nie słyszałem. Ani w gwarze krakowskiej, ani śląskiej. Co wcale nie oznacza, że się zmieniłem i nie przestałem marudzić (być zmierzłym). Może nie ma nikogo, kto mógłby mi od serca tak powiedzieć. A same słowa przypomniały mi się za sprawą światła. Wiesz, takiego leniwego i "podwodnego", które pamiętam ze swojego dzieciństwa. Śmieszne, ale jak człowiek może pamiętać takie coś, a nie pamięta, co robił dwa tygodnie temu, prawda? A jednak.
    Cieszę się Elu, ze te zdania Ci się podobają. Fakt, wielopoziomowy tekst, ale tak się właśnie dzieje, kiedy zbyt wiele myśli rusza na podbój mojej głowy. Trudno to wszystko związać, spleść. Zatem i gratulacje dla Ciebie, że wyłuszczyłaś z tego tekstu coś dla siebie. Dziękuję :))
    Elu, moje pozdrowienia rzucam w ciemne niebo, bo wiem, ze szybciej odnajdą droge do Ciebie. No i macham z uśmiechem :)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj ja w tym roku tak się spóźniłam, że nie mam żadnych zdjęć jesiennych i już tego niestety nie nadrobię. Całe szczęście, że mogę jeszcze u Ciebie. Zmierzlok to mi się z jakiś zwierzem kojarzy i naprawdę myślałam po tytule, że jak tu wejdę, to co najmniej jakieś dziwne osobniki ujrzę na zdjęciach. Zmierżońca znam z dzieciństwa jako zmierzońca i przyznam, że sama siebie tak nazywałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popatrz, co rejon, to lekko modyfikowana nazwa. Jak ładnie ludzie dostosowują słowa do swoich warunków :)
      Wiesz, większość tych zdjęć, to zdjęcia z okolicy. Ale nie tam, gdzie mieszkam, a gdzie pracuję. Smutne to, ze prawie nie stać mnie na to, by po pracy sięgnąć po aparat, ale takie mamy czas. Powiedzieć "zły", to być szaleńczo delikatnym.
      I widzisz, marudzę, jestem zmierzły :D Czyli w sumie babka i prababka miały rację. Ja sam siebie też tak nazywam i dobrze mi z tym :)
      Pozdrawiam Cię serdecznie i macham z daleka :)))

      Usuń
  4. "Jestem, sumą, wynikiem tego, co było i tego, co jest. I jestem czekaniem na to, co nadejdzie. W buncie, w uśmiechu, w ciepłej skórze i w zimnym powietrzu. W zapachu słońca i falowaniu traw. W betonie i kurzu ulic..." Niezmiennie zachwycają mnie Twoje porównania. I lubię wspomnienia z dzieciństwa, gdy opowiadasz o rodzinie. Takie sentymentalne rzeczy mnie rozczulają. A ostatnie opadanie na szczęście chyba jeszcze nie miało miejsca. Jesień w tym roku nam się przedłużyła i pozwala jeszcze cieszyć wzrok. Pamiętam, jak wraz z końcem października wszystkie drzewa już były nagie i trochę się obawiam nagłego i mocnego uderzenia ciemnej strony jesieni. Ale na razie jeszcze cieszę się tym, co jest, tymi kolorowymi okruchami. A później będę oglądać wspomnienia barw i miękkiego światła na Twoich zdjęciach :) Witku, dobrego czasu w ten dłuższy weekend. Niech trwa, jak dobra aura - jak najdłużej :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sentymentalny ze mnie facet. Wiem, kobiety raczej tego nie lubią. Bo co to za chłop, który wspomina. Ale dla mnie, to historia. Nie, nie taka historia z podręczników, a historia, którą warto opowiedzieć. Która może jakiegoś wielkiego sensu nie ma, niczego potężnego nie uczy, nie jest jakimś odbiciem rzeczywistości. Ale historie lubią być opowiadane, słuchane. Tak było we wspólnotach pierwotnych i jest nadal, choć dziś w ukryciu raczej lub pod innymi imionami. Dlatego dziękuję Ci za Twoje słowa :)))
      A opadanie? Ech...dzisiaj pojechałem daleko, daleko, by zrobić zdjęcia. Tak sobie wymyśliłem wczoraj, ze będzie mgła i słońce. Była tylko mgła. I gołe już drzewa. Dokonało się. Musimy jakoś Elu przeczołgać się przez ten listopad zwany "poniedziałkiem" roku. Macham do Ciebie bardzo, bardzo serdecznie z nie tak daleka wcale :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty