Kurs...

 


Scott Buckley - Undertow

            Głupi jestem, oj głupi. Trzeba tak sobie mówić od czasu do czasu. Jest w tym i nutka przygany i nutka pobłażania. Jest i miłość własna i nienawiść, jaką żywimy do siebie i swoich wyborów. I na nic podręczniki pozytywnego myślenia, które jak jeden mąż zabraniają mówienia w ten sposób. Żaden z nich mnie nie przekonał, więc ich nie czytam wiedząc, że skoro nic się nie zmieniło do tej pory, to już się nie zmieni. I może ma się nie zmienić i jestem głupi. Głupi głupiec. Głupi głupiec, który się szkoli. A jak wygląda szkolenie? Pewnie inaczej, niż w firmie, która przynosi zyski. Pewnie inaczej, niż w wynajętych, klimatyzowanych salach, gdzie kursanty dostają bruliony opatrzone dyskretnym, acz dobrze skomponowanym logo, a później lunch, lub późną kolację, by myśli mogły delikatnie osiąść i odpocząć. A ja mam szkołę. Wiesz, jakie są szkoły. Labirynty korytarzy, zapach środków czystości i butwienia. Czasem potu i oddechów setek ludzi, których właśnie nie ma. Idzie się korytarzem, a echo odbija się od ścian. A potem jest dużo mówienia, dyskusji, dopowiadania. Uwag i wniosków, notowania w swoich zeszycikach skrzętnie przyniesionych. Może z łaski kserówka się trafi. Kawa? Jak sobie przyniesiesz. Herbata – zapomnij. I trzeba się właściwie cieszyć, że dostało się na ten kurs, którego edycję zamykają do niewiadomokiedy. Po ośmiu godzinach odechciewa się cokolwiek, więc mały hotel z anonimowym łóżkiem jest wyjściem, by przytulić skołataną głowę i swój strach. Swoje obawy. Może i coś pominąłem, ale czy naprawdę chcesz wiedzieć, co sobie myślę idąc ulicą? Masakra, miazga, skurwysyństwo. W skrócie MMS. Nawet dobrze się tak idzie przez ciemne miasto, kiedy powtarzam MMS. Jest w tym melodia i poetyka ciemnej strony. Bo widzisz, nie powiedziałem jednego, że zrobiłem sobie na złość i uparłem się zrobić zdjęcia. Czy można mieć jeszcze ochotę na zdjęcia po MMS? Nie, nie można, ale ja miałem. Wiesz, to taki ośli upór, na który nic nie mogę poradzić. Chciałem też poczuć obcą ziemię pod stopami. Chciałem poczuć się anonimowo w wielkim mieście zwanym małym Wiedniem, które przecina rzeka Biała. Ciach – jestem po jednej stronie, ciach i jestem po drugiej. Po siedzeniu na dupie osiem godzin takie skakanie jest wskazane. Ba, jest pożyteczne. A serio? Tak naprawdę serio? Nie chciałem zostać w hotelowym pokoju z wątłym telewizorem i z lampką świecącą w oczy. Z myślami, które zamiast łagodnie osiąść, będą tańczyć na zmęczonych zwojach. Więc wyszedłem. Więc wyszliśmy z Małą na ramieniu, z dziurą w kieszeni i skrzętnie skrywaną delikatnością. W milczeniu, bo gwar nocnego miasta nie wymagał słów. I co dalej? Nic, bo co miałoby być – szedłem i szedłem. Podnosiłem aparat kiedy trzeba, kiedy widziałem kadr, albo miałem głupi pomysł. Tu buda Reksia, tam latarnie oświetlające park, a tu znów odbicia w wodzie, które mnie uwiodły. A znów kilka westchnień dalej dom, który nie wyprze się, że mieszkali w nim starozakonni. I stara, stareńka ulica, którą mądrzy urzędnicy kazali oświetlić, by nóż w ciemnym zaułku wreszcie błyskał, jak trzeba. I ludzie. Wiesz, ulicami szli ludzie. Nikt im nie mówił o derywatach, błędach językowych, nie kazał liczyć przecinków i słów. Nikt nie kazał zastanawiać się nad losem Hioba, Marsjasza i nawiązywać do Mickiewicza. Siedzieli w knajpach, jechali samochodami i szli paląc papierosy na zimnie. Światło wykrawało ich z mroku, jak ze starej kreskówki. A postacie z kreskówek ożywały na ulicach. I potem zrobiło się późno, choć nie tak późno, jak powinno. Zostawiłem za sobą nieodwiedzone knajpy i duszne ciepło ludzkich głosów. Zanurzyłem się w drogę powrotną wiedząc, że czeka na mnie prysznic i zmęczenie. A im dalej szedłem, tym zaułki stawały się ciemniejsze, bardziej milczące. Cieszyłem się, że moje kroki nie dzwonią, a przemykam się chodnikiem na cichych, gumowych podeszwach zimowych butów. Czy sobie coś myślałem? Owszem, ale czy to ważne? Czy ważne jest to, co się myśli, kiedy idzie się miastem, które połknęła noc? Rano będzie inaczej – myślałem i kiedy otworzyłem oczy miasto miało wygląd tajemniczy. To znaczy, myślało, że ma tajemniczy wygląd, ale za długo chodzę po świecie, by nie rozpoznać rannego, niedzielnego rozmemłania. Cisza i pustka na ulicach. Mgła krąży nad miastem, choć bardziej jest podobna do smogu, niż do prawdziwej mgły, która dopiero nadejdzie. A potem wybuchło słońce oświetlając bloki, ulice i ludzi. A ja musiałem chyłkiem wyjść ze szkolenia, by zanurzyć rękę w promieniu. I wiesz, na styku wielkiego miasta, wielkiej płyty malowanej pastelowo zobaczyłem domek. Taki, wiesz, z kreskówki. Unosił się nad nim dym, a w ogrodzie stało drzewo. Stałem patrząc zachłannie, na daleki krajobraz gór i kształt gałęzi na ich tle. A potem wróciłem do dusznej sali, by klocki w mojej głowie ktoś mógł uznać za poukładane. A potem jeszcze była stacja na Dworcu Głównym w Bielsku-Białej i pociąg, który tnie noc. I to by była niezła historia, gdybym za kilka dni znów nie jechał w tamtą stronę, by znów cierpliwie układać układankę z napisem MATURA. Nie wiem tylko, czy znajdę w sobie siłę i upór, by znów wyjść w ciemność rozbieloną sztucznym światłem miasta…












































 

Komentarze

  1. I czegóż to uczysz się gdzieś daleko poza swoim miastem? Takie chciałoby się zadać pytanie. Nieprzyzwoicie ciekawskie. Czy warto się tego uczyć? To drugie z tej samej serii. I jak to wszystko Mała wytrzymuje? Czy nie krzyczy Ci do ucha, mam dosyć i po Ci to? Wróćmy szybko do naszej latarni, tak woła. Ty tylko wychodzisz na chwilę na miasto. Uspokajasz ją zdjęciami. Świat wokół oddycha Waszym rytmem, choć daleko mu do rytmu latarni.
    Jak zwykle piękne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, to kurs uzupełniający dla egzaminatorów maturalnych. Dawniej maturę sprawdzał zazwyczaj nauczyciel, który uczył w klasie maturalnej. Wyniki takiej matury były zazwyczaj dyskusyjne i trzeba było zdawać egzaminy wstępne na uczelnię. Później wprowadzono zewnętrzny egzamin, który miał być przepustką na studia. Miał być również respektowany przez uczelnie na niemal całym świecie. To duża rzecz, o której zazwyczaj wiedzą ci, którzy chcą studiować w Anglii, Niemczech, Danii, czy Portugalii. Droga oczywiście jest otwarta do innych krajów. Nauczyciel, który zaczyna mieć świadomość tego, co robi, zazwyczaj zostaje skierowany na taki kurs, lub sam czuje, że chciałby w nim uczestniczyć. Taki kurs wiele zmienia i bardzo pomaga w pracy z różnych powodów. Nie chcę Cię zanudzać szczegółami, więc powiem tylko tyle, że raz na jakiś czas zmieniają się wymagania dotyczące matury. Jej sposobu zdawania, arkuszy, typu zadań itd. I moim zadaniem, jako egzaminatora, jest (jeśli nadal to czuje) uzupełnienie wiedzy. Inaczej "aktualizacja". Nie wszyscy nauczyciele są egzaminatorami i nie wszyscy nimi chcą być. To pewien wybór, ale i dodatkowa praca w maju (zapewne domyślasz się, ze płatna, co trochę pomaga w zaplanowaniu jakiegoś wyjazdu) Niektórzy uważają, że to elitarne grono "Siłaczek i Siłaczy", którzy podejmują się sprawdzania. Ja zaś sądzę, ze jeśli się chce być dobrym nauczycielem, to samemu trzeba przejść kurs pierwotny i inne kursy doszkalające, by mieć pojęcie o maturze i móc zmierzyć się z nią i pomóc zmierzyć się uczniom. Fakt, to bardzo w pracy pomaga. Po prostu ma się świadomość, co się robi i jak. Stąd ten kurs. Czy warto? Warto. Tylko czasem cena, którą przychodzi zapłacić nie w monetach, a w obciążeniu jest duża. Bardzo, bardzo duża.
      A Mała? Mała wie, że ja muszę. Pewnie jak się jest bytem o nieokreślonej formie materii i niematerii, to łatwiej o cierpliwość :)))
      Tak, masz rację - daleko miastu od rytmu latarni. Do jej ciszy i ciepłego, nie sztucznego światła. Ale sama wiesz, że jak się traktuje poważnie to, co się robi, to czasem trzeba opuścić latarnię, ogród, czy skorupę. Niezależnie, jak nazwiemy nasze Miejsce. Szkoda tylko, że w czasie, kiedy jestem bardzo, bardzo dociążony i prywatnymi sprawami i zawodowymi. Ale czego innego można się spodziewać po życiu? I tu trzeba się uśmiechnąć, bo to moja delikatna ironia :))
      Cieszę się, że zdjęcia Ci się podobają. Bardzo, bardzo się cieszę :))
      I bardzo Ci dziękuję. I od razu przepraszam, ze tyle tego tłumaczenia, ale serio potraktowałem Twoje pytania.
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie i życzę Ci dużo ciepła :))

      Usuń
  2. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nie nazywa siebie głupim... Bo tak czasem jest, że robimy coś na przekór sobie. Wmawiamy sobie że może lepiej zrobić niż nie zrobić, że może warto spróbować, że coś dobrego z tego wyjdzie, a nawet jak nie wyjdzie to jakoś to minie. Że co nie zabije to wzmocni. A czasem jakby jednak bardziej zabijało.
    Witku, wierzę że podejmując taką decyzję miałeś dobre intencje. Szkoda, że takim decyzjom towarzyszy potem rozczarowanie i MMS. Chociaż może coś dobrego z tego wyjdzie, chociażby dodatkowe finanse za dodatkową robotę... chociaż wiem, tu też MMS. No ale chociaż zdjęcia zrobiłeś piękne, bo miasto samo w sobie ma urokliwe zaułki. Uwielbiam żaby na niedawno odrestaurowanej kamienicy, kawiarnię z wielkimi pluszowymi miśkami (może tam jeszcze są), magiczny zaułek na ulicy Schodowej, arkady przy rynku. Na pewno znasz te miejsca. Dawno mnie tam nie było, chętnie zobaczyłabym je w Twoim obiektywie jeżeli jeszcze będziesz miał okazję pochodzić po mieście. Bo to z pewnością jest jakaś dobra strona tego wyjazdu. A dobrych rzeczy trzeba szukać, żeby nie zwariować. I jak najwięcej takowych, Witku :) Wierzę, że jest ich sporo i uśmiechają się do Ciebie :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz Elu, jest dużo racji w tym, co piszesz. Wiedziałem, że chcę tych zdjęć. Wiedziałem, że MUSZĘ zrobić ten kurs. Nie byłem jednak przygotowany wewnętrznie na to, co zastałem. Rygoryzm językowy czasami mnie zadziwia. A także ocena będąca jego wynikiem. Ale o tym nie chcę pisać, bo jeszcze to trawię moimi żarnami umysłu. MMS to już raczej mój wniosek, co przygotowano dla młodych ludzi i dla egzaminatorów. Horror, to małe miki.
      Jeśli chodzi o samo miasto, to ubolewam, ale mogę je tylko pokazać w świetle nocnym. Co prawda zyskuje nowy wymiar, nieco tajemniczy, ale też i traci się pewne rzeczy, które są widoczne w świetle dziennym. Tu akurat chodziło mi o taką właśnie konwencję, ale czy odwiedzających bloga będzie stać na drugą porcję tego samego? Przekonamy się za tydzień. Zobaczymy, czy i mnie będzie stać na to, by iść do Starego Bielska i zanurzyć się w jego modernistyczną atmosferę.
      Wiesz, miasto nie jest mi zupełnie nieznane, bo jako dzieciak często z rodzicami jeździłem do Bielska. Ale tamto Bielsko różni się od tego, które jest teraz. Widzi się szerzej, więcej i czuje się też szerszą perspektywę miasta. Ano, jak to w życiu bywa - zobaczymy, może uda się odwiedzić te miejsca, o których piszesz. Choć po tym MMS, to sama wiesz, jak się chodzi - w głowie tylko prysznic i sen. A może śnieg spadnie? To by było coś.
      Z dobrych rzeczy jest Reksio :))))) Absolutny hit mojego dzieciństwa, gdzie człowiek umiał patrzyć nie przez pryzmat życia, ale prosto, bez kontekstów i dopowiedzeń.
      Elu, bardzo, bardzo Ci dziękuję, ze napisałaś. I ciesze się, ze pokazujesz mi potencjalne miejsca, gdzie mógłbym zatrzymać się na kadr. Dużo ciepła dla Ciebie i dużo, dużo spokoju :))))

      Usuń
  3. Witku z nutką bardzo trafiłeś w mój nastrój ciemnodeszczowojesienny z wiatrem, ale tym, co otula, a nie targa i pochyla. To chyba taki rodzaj terapii po odmóżdżających zajęciach. Tak samo jak zdjęcia. Co ciekawe Mała cichutko siedziała sobie. Pewnie też z głową pełną MMS albo usnęła ze znużenia nadmiarem mądrości. Przyznam jednak, że to dla niej nietypowe. Dorośleje. Ja lubię spacer takim miastem cichym, pustym, z latarniami. Mam wrażenie, że usypia powoli i pozwala odpocząć poplątanym myślom. Piękne klimatyczne zdjęcia, ale najbardziej ucieszył mnie Reksio. Przywołał dzieciństwo i uśmiech. Pamiętam. jak stemplował taśmę :)) Ile to już lat? Lepiej nie myśleć. A góry w oddali wywołują tęsknotę. Za ciszą i bliskością chmur.
    W sumie to dobrze, że jedziesz znów…może znów będą tak ładne zdjęcia.
    Trzeba w końcu znaleźć plusy z tych godzin siedzenia Witku. Pozdrawiam Cię bardzo bardzo serdecznie cichutkim kapaniem deszczu i zapachem pomarańczy:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Że trafiłem, to dobrze. Ale z Małą, to to zupełnie inna historia. Żadne doroślenie i zmiana. Mała jest, jaka była. Ale przyznam się, ze nie miałem siły na napisanie tego wszystkiego, o czym się kłóciliśmy, czy o czym rozmawialiśmy. Wiesz sama, jak to jest, że po przekroczeniu pewnego progu zmęczenia, zwyczajnie człowiek włącza inny rodzaj myślenia, albo ogranicza pewne rzeczy, by chronić to, co ważne. Nie inaczej jest tutaj.
      Chciałem zrobić właśnie takie ciche miasto i nawet liczyłem na śnieg. Śnieg był, ale wysoko w górach bielił się gdzieś daleko, a w mieście było pełno ludzi. Wcale się zresztą nie dziwię, bo Stare Bielsko jest bardzo ładne. I słusznie nazwane małym Wiedniem. Nawet czuć podobną atmosferę. Przyznam Ci się tak po cichu, że gdyby nie Reksio, to nie poszedłbym do śródmieścia. To był jedyny element, który mnie napędził do działania. Nie wiem, jak będzie teraz, więc może w sumie dobrze, że jakieś zdjęcia mam, bo...może być różne. A może padnę na łóżko i ze zdjęć nici?
      Jakoś mi ciężko. Jakoś mi trudno. Myślałem, że listopad mnie pokona, a właściwie nie był aż taki zły. Teraz jest dużo gorzej. Zwłaszcza z czasem. Wiesz, obserwuję ludzi, którzy się cieszą, robią zakupy, stoją obserwując, jak stawiają kolejne miasta wielkie choinki na rynkach, a ja to rejestruję zaledwie w przelocie. Smutne trochę.
      Ale, jak mawiał wielki myśliciel, byle do przodu, by zostawić za sobą to, co nas ogranicza. Czego Ci życzę zaraz obok ciepła i światła :))
      Macham do Ciebie Elu :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty