Tajemnica...

 


             Najpierw jest czekanie. Dużo, dużo czekania, ale to normalne, nienormalne, niepotrzebne skreślić. Bo przecież zawsze się na coś czeka. Na pierwszy łyk kawy, pierwsze zachłyśnięcie się papierosem, pierwsze dotknięcie słońca. Jesteśmy czekaniem, czy tego chcemy, czy nie.  Tam, w środku oczywiście. Ale można to zobaczyć też w nerwowych ruchach, w słowach wypowiadanych, w gestach. Tak, w gestach, których nie umiemy ukryć. No więc najpierw było nerwowo. Tak nerwowo, że środek zwijał się w ciężkie supły, które tarły o siebie powodując mimowolny skurcz na twarzy. Niektórzy mylą go zawsze z uśmiechem. A potem jest dreptanie. Przynieść to, nie, lepiej tamto. To się nie przyda, a to może nie teraz. A w tamtym jakoś dziwnie. A to przynosi pecha. Więc dreptanie, stanie w miejscu, mówienie do siebie i piskozgrzyt zamków. A potem noc z budzeniem się, sprawdzaniem godziny i w końcu stukot. Nie, nie, jeszcze nie. Jeszcze jest podróż wstępna, jeśli mieszka się w mieścinie z gównianą stacyjką, która miała być wyjątkowo dużym węzłem kolejowym, ale Niemcy przegrały wojnę. Więc jest zapach snu, przetrawionego alkoholu, zeszłotygodniowych przepoconych ubrań i ciemność za oknem. A potem jest stukot, który wlecze się w człowieku ileś godzin. Cały jest stukotem. Niby herbata, kanapka i kawa, ale to wciąż stukot, który wdziera się w uszy, serce i mózg. A jeszcze później zimno uderza w człowieka, kiedy z nagrzanego przedziału wychodzi na stację. Staję. Stoję, poprawiam kurtkę, coś tam robię mimowolnie, by nie wyglądało, jakbym zdurniał do reszty, ale staję i chłonę to miejsce. Zwykłe i brudne, jak zawsze. Bo przecież kolejowy brud głęboko wchodzi w pory dworca. Potem przykrywa go patyna zwyczajności. I człowiek przywyka. A potem staje dziwnie mały nad brzegiem morza i nie wierzy, że to już. Te wszystkie węzły, które zapętliły się nagle zaczynają się odwęźlać. Powoli, bardzo powoli, ale czuć to w bólu szyi, pleców, czasem nóg. Czasem mija po wieczornym prysznicu, który ma spłukać stukot, zmęczenie i Bóg wie co jeszcze. I jest obca pościel, która dopiero przesiąknie zapachem naszego snu. A wiesz, co jest dalej? Patrzenie na zegarek, siadanie na łóżku – już? Nie, jeszcze. Znów sen przerywany i pytanie – już? Nie, jeszcze. I potem znów. A za oknem ciągle ciemność zsiada się na dobre. Już? Może trochę jaśniej? Zdawało mi siękurwazdawało. Która godzina, japierdolezawcześnie. Więc leżę i słucham szeptu tego obcego domu. Tego, co na zewnątrz, tego, co we mnie – Panie Boże ratuj. I kiedy atrament zrobi się akceptowalny, czuję pod nogami zmarznięty piach. I potem są kilometry, a tak naprawdę sprawdzanie, co się zmieniło. Czy wszystko zostało tak, jak w ulotnej pamięci, czy trzeba zapamiętać od nowa. I oczywiście nie ma słońca. Dobra i mgła na początek. Ale to tylko pierwszy dzień, w którym dopiero przecieram oczy. Obudziłem się i nie obudziłem. Jestem i mnie nie ma. Jak w śnie, który nie jest snem. A może tamto, to sen, a to tutaj, to prawdziwe? Mam się uszczypnąć, jak mała dziewczynka? Może lepiej ugryźć w tyłek. Może lepiej nic nie robić tyko iść. Bo te pierwsze kroki są ważne, wiesz? Najważniejsze. Nie to, co potem, nie to, co przedtem, ale właśnie teraz. Mówisz, że zabobon? Że zawsze coś takiego wymyślę, że głowamałajezudrogi. Może, może masz rację.  Na razie jest mgła, która mnie bawi. Bo z daleka wszystko majaczy, a kiedy podchodzę, to czernieje pozbawione kolorów. Zupełnie jakbym widział czystą formę, z której uciekły kolory, uczucia, blask. Jakby świat mówił – taki jestem i co mi zrobisz? Nic. Po prostu jestem i idę. Sprawdzam, poprawiam plecak, piję wodę. Pod nogami czuję zmrożony piach. W powietrzu czuję wilgoć i otacza mnie szum, który zaczyna ginąć we mgle. W wielkiej tajemnicy…





















 

Komentarze

  1. Jezusmaria. Ale Panu zazdroszczę. Jeszcze we wtorek, może nawet w środę miałam ogromną nadzieję, że w weekend pojadę nad morze, a najbardziej to miałam nadzieję, że ktoś mnie tam zabierze, że wszystko stanie się tak poza mną, a ja po prostu będę tam, nie tu. Oczywiście nic z tych moich fantazji nie wyszło.

    Mam inne doświadczenia z pakowaniem się. Bo wie Pan jestem mistrzynią świata w pakowaniu. Kto tak dobrze jak ja…? No nikt tak dobrze jak ja. Szybko, sprawnie, z sensem i bez emocji. Żadnych nerwowych ruchów, żadnego dreptania, niepewności. Cyk i gotowe.
    Po przeczytaniu pańskiego tekstu mam wrażenie, że w jakimś sporym napięciu Pan podróżuje i przebywa w tych pierwszych chwilach po dotarciu na miejsce. A zanim Pan przywyknie i osadzi się to trzeba pewnie będzie już wracać.

    Piękne zdjęcia.
    Tak pomyślałam oglądając je, że gdybym na jeden dzień mogła żyć innym życiem to chciałabym być marynarzem na wyprawie z Amundsenem czy Beringiem i bujać się po zimnym morzu we mgle.
    ;)

    Dużo wypoczynku i spokoju!

    OdpowiedzUsuń
  2. Doskonale Cię rozumiem. Tę chęć wyjazdu i niemal przeczucie, że tak się stanie. Wiesz, dla mnie ten wyjazd był trochę nieoczekiwany. Miałem nie jechać, ale zdałem sobie sprawę z tego, że jednak warto. I choć dni są do siebie podobne, a zmieniają się tylko trasy, którymi chodzę (choć one też są ograniczone), to jednak zmiana miejsca dobrze robi. Zmienia się perspektywa patrzenia na wiele spraw.
    A z pakowaniem, to wierzę Ci bez mrugnięcia okiem. Sam niestety muszę robić listę i skreślam to, co już zabrane. Tym razem jednak poplątały się sprawy zawodowe wchodząc mi mocno w paradę. Tak mocno, że nawet podróż pociągiem, którą zawsze uważałem za fajną, tym razem odbierałem jako męczącą konieczność. Stąd i też te "węzły", które pojawiają się w tekście, a odnoszą się głównie do pracy.
    Uśmiechnąłem się do tego marynarza, który podróżuje z Beringiem albo Amundsenem. Ale coś w tym jest :))
    A mgła faktycznie dziwne rzeczy nad morzem i na morzu wyprawia. Zwłaszcza ze wzrokiem. A skoro jesteśmy przy pogodzie, to podobno (przekazy miejscowych, więc lekko przesadzone) lał deszcz równo dwa tygodnie. Więc choć jest szaro, buro i nie na temat, to jednak ten szum w jakiś sposób rekompensuje brak słońca. Może jeszcze zabłyśnie.
    Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję. I ogromnie się cieszę, że napisałaś :))
    Bardzo, bardzo pozdrawiam i macham z daleka !!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiem Witku, że to nie clou, ale bardzo mi się podoba początek. Uzmysłowiłeś mi właśnie, że rzeczywiście ciągle na coś, na kogoś czekamy, ja czekam. I nawet nie było by w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że zbyt dużo tego czekania. Bo czekanie to nasza wyobraźnia tak naprawdę. Czekamy i snujemy podświadomie różne teorie do najprostszych nawet czynności właśnie jak kawa. Z pianką czy bez, bo cukier odpada. Może zbyt dużo pragniemy? To moje pytanie. Może bardziej powinnyśmy przyjąć to, co jest. Tak po prostu cieszyć się z kolejnego łyka nad ranem. Chciałabym to umieć… Cieszę się Witku razem z Tobą i trochę zazdroszczę, bo uwielbiam takie surowe klimaty, a tak właśnie jest nad morzem teraz. Mgła i morze to naprawdę nieskończona tajemnica w której głębię można iść i iść. Odpoczywaj, wędruj przed siebie. Pozwól tym wiatrom się ponieść, byle nie za daleko ;-), niech wywieją co smutne i złe. Szary błękit to piękny odcień niebieskiego, ale pewnie i będzie lazur i granat. Tego Ci życzę :)))
    Ps. Świetnie opisałeś zniecierpliwienie i wiem, że to dobre czekanie, a zdjęcia zachwycają.
    Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz Elu, myślę, ze to taka cecha typowo ludzka - czekanie. Przy takim temacie, nie mogłem sobie odmówić nawiązania do tego, co w nas. Mówię "nas", choć pewnie zawsze trafiają się wyjatki. Nie wiem, czy nazwać to sztuką, którą człowiek w sobie wypracował, czy wewnętrznym spokojem, który po stoicku każe podchodzić do wielu spraw. Ja tego nie umiem. I wiesz, chyba bym nie chciał, bo coś wewnętrznie czuję, ze troszeczkę, tyci-tyci, przestałbym być sobą. Ale, jak zawsze mówię za siebie. Na pewno jest to dla człowieka zdrowsze, zgadzam się :))
      Elu, tego wyjazdu miało nie być. Wszystko wskazywało na to, że jednak nie pojadę. A jednak udało się, choć w nieco nerwowej (niezasłużenie) atmosferze. Dziś wieje. Ale wieje tak, że ustać nie można. Po cichutku liczyłem na słońce. No ale trzeba tańczyć tak, jak grają, więc pałętam się ze sprzętem na plecach i głową pełną różnych myśli.
      Nie jest tak drogo, jak w Zakopanem, ale widać sporą różnicę między latem, a zimą. Oczywiście na niekorzyść naszych kieszeni. A żyć trzeba!! :P
      Popatrz, co to za wyjazd - drogo, brak pogody, krótki dzień... No naprawdę, mogłem gdzie indziej jechać. Ale czy wywiało by mnie tak, jak nad morzem? Raczej nie :)))
      Pozdrawiam Cię bardzo, bardzo serdecznie !! :)))

      Usuń
  4. Bardzo życiowo napisałeś o tym czekaniu, Witku. Dokładnie tak jest. A niecierpliwość daje się we znaki. Chylę czoła przed tymi, którzy potrafią czekać cierpliwie i spokojnie.

    A na Twoje zdjęcia patrzę i poznaję miejsce. Byłam tam jakiś czas temu, z sentymentu. I bywałam w dzieciństwie, jeździłam co roku z rodzicami i siostrą. Hotel, który się znajduje blisko głównego wejścia na plażę był kiedyś ośrodkiem wczasowym dla górników i ich rodzin. Mam kilka miłych wspomnień z tego miejsca, jednak w mojej pamięci plaże zawsze były pełne ludzi i parawanów. Na Twoich zdjęciach już nieraz widziałam piękne, puste zimowe plaże. W końcu udało mi się zobaczyć na żywo Bałtyk zimą. I muszę przyznać, że jest zachwycający... Wypoczywaj spokojnie i jak najdłużej chłoń dobrą energię. Macham do Ciebie, już niestety z drogi do domu, ale jak zawsze z uśmiechem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację. Jest tutaj ten hotel. Prowadzi go NAT. Z tego, co wiem, to ma jeszcze kilka innych hoteli w różnych miejscowościach. Ot, kopalnie się pozbyły swoich "dodatków", które budowały w ramach gigantomanii i kompleksowości. I z tego co widzę, to nawet rozwijają się wcale prężnie. Mimo, że już nie są dofinansowane z grupy kapitałowej górniczej.
      W każdym razie, ja nie jestem w tym hotelu. Z różnych powodów, o których nie chcę pisać, wybieram raczej mniejsze miejsca. Że tak powiem - ciche. Nie, że nie lubię ludzi. Po prostu wiem, że muszę mieć ciszę. Może dlatego zima wydaje się nad morzem taka egzotyczna, bo jest naprawdę bardzo, bardzo cicho. Odwrotnie proporcjonalnie, niż latem. Choć o 4 rano przed wschodem, też jest cicho... :))) Dobra, żartuję sobie.
      Zobaczyłaś Bałtyk zimą i wiesz co? Wcale nie dziwię się Twojej reakcji. Bo ja nad Bałtyk pierwszy raz pojechałem z musu. I wracam tutaj, bo chcę. Czyli musi być w tym jakaś magia - inaczej bym nie wrócił :)))
      Macham do Ciebie również i bardzo serdecznie Cię pozdrawiam - wietrznie i chmurnie, ale z uśmiechem!!

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty