Ranny szept...




  

Tobie.

       To dziwne, bo przecież nikogo nie ma w pobliżu, a jednak idę na palcach jakbym podchodził do śpiącego psa. Jakbym nie chciał płoszyć jego snu. Nawet chciałbym zakaszleć. Spłoszyć to, co sam stworzyłem. Bo przecież stworzyłem. Z mojego oddechu, który paruje, unosi się nade mną, z moich kroków dudniących po suchej trawie, z naciśnięcia migawki. Cisza, tylko gdzieś ptaki śpiewają obudzone słońcem. Wiatr kołysze trawami miękko, delikatnie, jakby kochanek obudzony w środku nocy palcem wodził po nagiej skórze kochanki badając jej sprężystość, zachwycając się jej ciepłem, barwą, swoim zdziwieniem. Kruche źdźbła niosą na sobie budowle mrozu. Katedry bieli.  Czyste, a w porannym słońcu pomarańczowe. Tylko tam gdzie cień, ściele się błękit. Tak bardzo chciałbym, żebyś była teraz tutaj. Wyciągnąłbym rękę i powiedział: spójrz na tę trawkę – na jej delikatność i fakturę. Zobacz jak słońce przemyka po jej powierzchni, jak maluje barwy i prześwietla martwą już przecież. Spójrz na tę uśpioną gałąź starego drzewa, które pamięta czasy, kiedy stał tu stary dom. Wyciąga swe pokręcone dłonie nie w niebo, ale na ukos, jakby chciało powiedzieć, że latem będzie tu cień. Spójrz w końcu na powietrze. Zobacz, jak powoli nasyca się światłem. Jest błękitne, potem żółte, a potem mleczne. Tak, kocham, kiedy patrzysz na świat moimi oczami. Ale tego nie powiem. Bo się wstydzę tych chwil, które tak naprawdę intymnością są bliższe nagiego ciała, niż zwykłego oglądania zdjęć. Tak, wiele rzeczy Ci nie mówiłem, bo chowałem słowa na kiedyś, na taką właśnie okazję. Albo na inne, równie ważne. A może przejął mnie strach, że uciekniesz? Wiesz, cudownie jest stanąć na środku pola w ciszy i właśnie tak sobie myśleć. Czuć, jak zimno kąsa ciało, jak krew szybko biegnie w człowieku i myśleć, prowadzić z Tobą w głowie dialog, monolog, Bóg wie co… Znów patrzysz na mnie tak, że niebo wiruje. A kiedy popatrzysz na zdjęcia chciałbym, żebyś się uśmiechnęła mówiąc – tak, byłam z Tobą wtedy głuptasie….
 
     Kto otarł się o cień, będzie go nosił w sobie. Udało mi się uciec. Uciec z cienia. Z przeraźliwego nieistnienia, z pustki, z własnych myśli i obaw. Prawdę mówiła ta, która mnie uwiodła szeptem, że stracę to wszystko, że będę musiał pozbierać swój świat, jak stłuczoną szklaną kulę. Czuję się stary, starością samotnego kruka. Czuję się niepotrzebny, bo i słów dla mnie zabrakło. Dawno. Nie, nie teraz. Ale przecież jestem. Wciąż stoję na tym pustym polu, na łące i szeptam do nieba, do drzew, do trawy. One nie rozumieją. To tylko dziwne sprawy ludzkie. Ale mogę. Mogę to robić. Znów szeptać. Może usłyszysz. 
Wpis ma numer 199. Sporo. Dziękuję wszystkim za wsparcie. I przy blogu i w życiu. Zwłaszcza w życiu. Nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy.


Komentarze

  1. Te zdjęcia tak przypominają jesień.. :)
    Najpiękniejszą porę roku.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż, minus szesnaście było, kiedy leżałem na ziemi. Ale masz rację, jesień i jeszcze to słońce. Teraz śnieg zaczął padać, więc pewnie inaczej by to wyszło. Ale na razie pożegnam się z leżeniem na ziemi :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty