Ulica perfumiarzy...
Słońce chyliło się ku zachodowi. Przez okienko w pracowni starego perfumiarza wpadał blask. Rozlał się po podłodze, starym stole nie sięgając przeciwległej ściany. A on sam siedział zgarbiony przy stole. Przeglądał stare receptury, porządkował próbki. Nigdy nikomu tego nie mówił, ale lubił swoją pracę. Lubił też tak siedzieć. Myśleć o świecie za oknem, o wielkich damach, które w szumie sukien przyjdą po ekstrakt zapachu. O panach, którzy nieco wstydliwie będą kupowali pachnące eliksiry i wody dla swoich żon czy kochanek. Czasem dla siebie. Zawsze z porozumiewawczym uśmiechem, zmrużeniem oczu. Każdy chce się podobać. Dla każdego uczucie w buteleczce, pudrze, maści, kremie.
Potem wyszedł na ulicę. Ulicę perfumiarzy, jak mówili z szacunkiem w mieście. Z dala od rybnych targów, ulicy rzeźników czy smolarzy. To była cicha uliczka. Słońce o barwie miodu złociło dachy. Stary perfumiarz odwrócił się, by popatrzeć na swój dom. Podobał mu się. Zwłaszcza okno, na którym stała róża w pięknej donicy. Uśmiechnął się do swoich myśli. Odwrócił się, by pójść do starego Jakuba na kropelkę calvadosu. A może nawet anyżówki? Słońce zachodziło złocąc pył na drodze...
Niczym Mały Książę ;)
OdpowiedzUsuńMyślałem...i jakoś tak samo wyszło ;)
OdpowiedzUsuńAż mi wstyd, że z tą różą we włosach paraduję...
OdpowiedzUsuńTo tylko kwiat, a chodzi o ideę, więc niezamierzone.
OdpowiedzUsuń