Bagno


Poszedłem tam, gdzie nie powinienem. Bo przecież zawsze idzie się tam, gdzie pójść się nie powinno. Zamiast do nieba, to droga skręca w piekło, zamiast w lewo, skraca się w prawo. Zamiast snu, jest suche czuwanie, zamiast rozmowy, jest milczenie. Ktoś mógłby powiedzieć, że złe ścieżki. Nie, nie ma złych ścieżek, są tylko niewłaściwe decyzje, których często nie jesteśmy w stanie cofnąć. Tak jak słów wypowiadanych w gniewie. Więc i ja skręciłem w bagienną ścieżkę, która uwiodła mnie odciskiem racicy sarny. Pomyślałem potem, że to może nie był odcisk sarny, a znak diabła. Mgła przelewała się przez wysokie trzciny, a te stały nieruchome. Stałem urzeczony. Ciszą, mgłą i głosami ptaków. Coś się przelewało w bagnie, jakby ziemia oddychała, coś szeleściło w oddali, a słońce wstawało zza oparu mgły i nagich jeszcze drzew. A niebo już krzyczało błękitem. Dobrze było tak stać patrząc na ten cud. Zwykły, bo codzienny, ale ofiarowany mi w tej właśnie godzinie. Nie mogłem nie patrzeć, nie mogłem się nie uśmiechać. Nie mógłbym przejść obojętnie. Bo tylko ignorancja jest, jak w życiu, delikatnym powiedzeniem - "odpieprz się". I jak w życiu bywa, często mści się na człowieku. Mgła rozwiewała się powoli. Robił się zwykły dzień pełny słońca i radości ptasiej. I wtedy wpadłem w bagno, które mlasnęło z zachwytem. Oblepiło mi nogi nie chcąc wypuścić. "Chciwe draństwo", pomyślałem i zachciało mi się śmiać. Powoli czołgałem się po ziemi przeklinając wszystkie bagna i swoją głupotę. Oblepiony mazią stawiałem chlupoczące kroki i nic mi się nie wydawało już piękne. Ani resztki mgły, ani trzciny, ani głosy nawoływań ptaków. Prałem spodnie w jeziorze licząc na to, że nikt tu nie przyjdzie. Tylko łabędź wdzięcznie podpłynął sądząc, że dam mu coś. Byłem tak zły, że prawie dostał moimi pranymi spodniami. I wtedy to zobaczyłem. I wtedy to zrozumiałem. Tę całą urodę życia z jego wzniosłością i głupotą, z jego nieoczekiwaniem i skomplikowaniem. I zmęczony siadłem na zeszłorocznej trawie. Siedziałem tak, jak wtedy z Tobą. W tym samym miejscu. Nie lubię zbiegów okoliczności, bo wtedy wydaje mi się, że coś dzieje się nieprzypadkowo, a odczytać taki znak jest znacznie trudniej, niż wyprać spodnie w jeziorze opędzając się od ciekawskiego łabędzia. Ale mimo wszystko siedziałem w tym miejscu dalej przypominając sobie ten czas, który przepłynął przeze mnie zostawiając dobre obrazy odciśnięte w mózgu. A może raczej w sercu... Dziwne myśli jak na kogoś siedzącego bez spodni. Dziwne myśli jak na sobotę rano. Buty chlupotały przy każdym kroku, a spodnie przylepiały się do nóg, ale to była zaledwie niedogodność, z którą należało się pogodzić. Bo przecież przyszedłem na zdjęcia. Bo przecież przyszedłem zobaczyć świt na bagnie i czarcie kopytko na ścieżce. Bo przecież przyszedłem, żeby spotkać tamten czas, który wcale nie skarlał i nie spłowiał, jak dzieje się ze wspomnieniami. Rosa stała na łąkach, a ja nie czułem, jak moczy mi nogi. Wracałem.   

Komentarze

Popularne posty