(bez) Wytchnienia...


Herbata była jeszcze za gorąca. Mogła sparzyć usta, jak zbyt namiętny pocałunek. Smużka pary unosiła się znad kubka tworząc w świetle esy-floresy, zakrzywione ścieżki w nicość. Pachniało lekko cytryną, miodem i nocą. Bzy za oknem kwitły i ich zapach wdzierał się do pokoju. Dom spał skrzypiąc nieposłuszną klepką i jedynie czas przelewał się przez zegary. Siedziałem w oknie posłuszny własnym sprawom kotłującym się w głowie, a parapet był wymarzonym miejscem do siedzenia dziś. Właśnie dziś. Bo kiedy serce pragnie ostygnąć na wietrze, to nie można iść spać. Księżyc chlusta srebrem w okno, do pokoju wlewa się kaskadą biel, a świeczka złoto barwi skórę...nie, nie można spać. Wiesz, zastanawia mnie to, dlaczego widzę piękno w zwyczajności. Przecież to zgrane chwyty - parapet, księżyc, świeczka. Ach, i herbata stygnąca na stole. Przecież to takie zwyczajne. Nie ma w tym magii, nie ma w tym poezji, jest zwyczajność. Może dzieje się tak, bo to nie rzeczywistość na nas, a my na rzeczywistość patrzymy? I dziwimy się bezustannie obrazom, słowom, gestom. Zwyczajności, która jest niezwykła. Zupełnie tak, jak teraz, kiedy pogodzony z czasem i zapatrzony w mrok siedziałem na parapecie. Jak ona powiedziała? Wilku? Może miała rację, może moje czuwanie jest podobne do czuwania wilka> I wtedy usłyszałem szelest na skraju niesłyszalnego. Usłyszałem go przez czas sączący się przez mechanizm zegarów. Odwróciłem głowę.
-Podasz mi herbatę?
Wstałem odruchowo i podszedłem do stołu. Herbata była ciepła, pachniała, a od okna ciągnął zapach bzu. Poczułem zawrót głowy. Odwróciłem się z kubkiem w dłoni i zobaczyłem, że siedzi otulona w cień. Ale tak, to była ona, która wyciągnęła dłonie po kubek. Te dłonie, w których wnętrzu zanurzyć chciałem usta...
- Dawno tu jesteś?
- Tak sobie. Podasz mi tę herbatę? I usiądź proszę, nie stój tak. Podniosła kubek do ust i piła, a ja patrzyłem jak urzeczony na grę światła we włosach, cień, który kładł się na usta. Te usta....
- Słodka, ale twoja. Miałam na nią ochotę, wiesz? Siądź przy mnie.
Siadłem, ale czułem tylko zapach bzu i cierpkość herbaty złamanej cytryną i miodem. Patrzyła na mnie, a ja chciałem w tej chwili po prostu umrzeć. Zabrać jej obraz tam, gdzie nie ma już nic, tylko wspomnienia, które przelewają się przez człowieka i czas, który stanął w miejscu. Wyciągnęła dłoń i dotknęła moich ust. Chwilę wodziła palcem po wargach.
- Tyle słów, usłyszałem szept - tyle słów i tyle milczenia. Zamknąłem oczy. Czułem bez. Słodki i ulotny zapach bzu.
Kiedy je otworzyłem szarzało. Niechętny świt wlewał się do pokoju, a po świetle księżyca zostało tylko wspomnienie. Zdrętwiałem na tej kanapie, pomyślałem i dźwignąłem się z trzaskiem kości. W pokoju pachniało rosą i nocnymi bzami. Patrzyłem, jak wstaje świt, jak chmury nabrzmiałe deszczem ciągną po niebie. Zaraz zacznie padać, pomyślałem. Z ziemi podniosłem kubek po herbacie i odniosłem do kuchni. Zaczął się dzień. Zwykły dzień. A magia we mnie krzyczała niespokojnym głosem. Głosem niepojętym...

Komentarze

Popularne posty