Stara jabłoń


Uwielbiam drzewa, a szczególną atencją darzę te stare. Może dlatego, że wychowałem się wśród nich, a może dlatego, że po prostu są. Takie dęby, które jedni uważają za nieprzystępne i aroganckie, mnie się wydają onieśmielone swoją siłą i dlatego milczące. Lubię gładzić ich korę i siedzieć w ich cieniu. Nie przeszkadzają gadulstwem jak jarzębiny i głupawym śmiechem jak wierzby. Brzozy, to po prostu dziewczyny, które śpiewają w niebo. Ale to przecież nic, są jeszcze jabłonie. Tak, jabłonie, które nie pną się wysoko w górę. Są raczej niewysokie, chyba. że pozwolić im rosnąć ponad miarę wtedy bujnieją. Lubię jabłonie za ich przyjazny charakter. Kiedy dotykam kory jabłoni wiem, że jest jabłonią. Poznaję szorstką skórę drzewa, jego siłę i wrażliwość. Jabłoń tworzy naturalne miejsca do siedzenia, gdzie mogę w szumie liści być. Tak po prostu. Są jabłonie w moim życiu, które były mi bliskie. O, choćby ta u dziadków, która była samolotem, statkiem i niewiedzieć czym jeszcze. Jabłek dobrych nie miała, ale za to świetne gałęzie, które przyjmowały mnie z radością. Inna jabłoń u pradziadka, to była jabłoń, która miała cudowne owoce. Już zawsze będę wspominał ich smak i radość, jaką dawało mi łażenie po drzewie i zrywanie owoców utoczonych z miedzi. Och, tych jabłoni było naprawdę wiele. Ale ostatnia jabłoń pojawiła się w moim życiu późno. Jest stara i dzika. A choć zachowała swój kształt szczepu jabłonnego, to rośnie dziwnie. I tym mnie ujęła. Jest krzywa. Tak po prostu krzywa i wyrasta wprost z betonu, albo jak ktoś się przypatrzy, z muru. Pewnie sądzono, że drzewko obumrze i zostawiono lichy badyl. A jabłoń po prostu posłuszna swoim genom zmieniła kierunek. I wyrosła. Jest stara, stareńka. Ale ją lubię. Przechodzę koło niej i głaskam korę. Była tutaj prawdopodobnie już dawno. Wiele widziała. A może czuła, bo przecież drzewa bardziej czują, niż widzą. Czuła zapewne, jak padają między dwojgiem ludzi słowa, które są ważne. Widziała faceta, który nieco zgarbiony stoi i nie wie, co ma zrobić z dłońmi. Jest wysoki, a dłonie ma duże, o smukłych palcach. Ona rzuca głową, a włosy się rozsypują. Patrzy zielonym spojrzeniem podobnym do liści jabłoni. On...on po prostu słucha. Chciałby ją chwycić za ręce, przytulić głowę do swojego barku. Zanurzyć twarz w zapach włosów. Ale nic z tego. Mija chwila, która dla jabłoni jest mgnieniem. Znów zostaje sama, by służyć ptakom za kryjówkę. Mijają miesiące, które dla starego drzewa nie mają znaczenia. Znów, o tej samej porze przychodzi ten człowiek. Staje pod koroną drzewa i patrzy na kwiaty. Dotyka kory i mówi słowa, których jabłoń nie rozumie, ale czuje, że on nie zrobi jej krzywdy. Dlatego obsypuje go swoimi płatkami wierząc, że zrozumie. Człowiek odchodzi, a jabłoń wie, że znów kiedyś przyjdzie. Czy to będzie dzień, tydzień czy miesiąc - bez znaczenia. Po prostu, bez znaczenia. A wiatr gna po dawnemu stada lewiatanów po błękicie...

Komentarze

  1. piękne!...wiesz że ludzie to drzewa...wiesz...- ja jestem jabłonią... no to proszę Witka, juz się nic nie oddzywam brak słów na te wspólne myśli...

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepsze Małgosiu, że to prawda, sama prawda i do końca prawda. Następny post na pewno będzie inny. Daję sobie głowę uciąć :)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty