Wietrzne drogi...


A przecież mógłbym przejść szlak nieskończenie szybciej. To nic, że dyszałem jak zziajany pies przecież. Nogi niosły wciąż dalej i dalej, a po pewnym etapie zmęczenia nie chce się już patrzeć na boki. Co tam przestrzeń między wijącą się ścieżką - byle dalej i dalej przed siebie. Ale przecież nie mogłem. Nie mogłem sobie tego zrobić. Nie po to robiłem rano dwie bułki smarując suto serkiem topionym, nie po to taszczyłem zimny napój imitujący jabłko i miętę i tonę szkła do aparatu. Nie po to kląłem i pociłem się, żeby obraz mignął mi przed oczami zostawiając rozmazane smugi i gorzki smak zwycięstwa nad samym sobą. Był przecież wiatr, który czesał trawy na zielonych połoninach, był przecież wiatr, który targał mi włosy i obłoki o wyciągnięcie ręki nade mną. Żeby poczuć ten wiatr musiałem wejść na tę pieprzoną górę pocąc się i złorzecząc. Niech więc zawieje i niech wieje porządnie. Zapłaciłem za niego przecież porządnym przekleństwem, potem i trucizną wyciekającą ze mnie gdzieś po drodze. Napisać, że stanąłem tam, pośród zielonych wzgórz, to nie całkiem prawda. Bo czołgałem się do tego szczytu, błagałem o jego widok. A kiedy w końcu rzężenie moich płuc ustało i mogłem się wyprostować, poczułem się zupełnie pusty. Nie było we mnie złości i tłumionych łez. Nie było niespełnionych obietnic i słów, które zraniły. Ani też ciszy nie było. Byłem tylko ja, z mokrymi włosami i koszulką, który wystawia twarz na wiatr. Ach, zapomniałem Ci powiedzieć, była jeszcze borowina ze słodkimi i cierpkimi owocami jagód. I był mój śmiech w zwycięstwie nad sobą i pieprzoną górą gdzieś pod stopami. Ścieżka wiła się wyznaczonym szlakiem, a trawy kładły się od podmuchów. Wielkie kołysanie. Szeptana kołysanka, w której zasnąłem. Czy mam Ci napisać, że ucichły we mnie słowa, że żadnego z nich nie umiałem w sobie odszukać? Nie, mogę Ci napisać, ze leżałem w trawie i wystawiałem twarz do słońca.  I czułem, do cholery, że żyję. Że muszę przejść swoją drogę z Twoim obrazem pod powieką, bądź nie. Ale muszę przejść, żeby znów powietrze smakowało jak powietrze, a woda smakowała wodą. I chleb znów kruszył się w moich ustach. Nie ma Cię tutaj, ale jesteś. Siadasz przy mnie na dzikiej trawie i patrzysz w dal. Tak jak ja, za moimi oczami. I tak samo jak ja patrzysz w dal, a potem na swoje dłonie, które tętnią od krwi w żyłach. Bo wiesz, nie ma góry wyższej niż milczenie i nie ma góry straszniejszej, niż to, co w nas. Nie, nie boję się dalszej drogi, bo moje nogi dobrze jeszcze służą. Cichą modlitwę, którą rozumie tylko niebo i ja. Choćby miała być heretycka czy pogańska, ale modlitwą. Do Boga, wiatru czy drogi. Obojętne.   Jest we mnie pustka - to znaczy miejsce do wypełnienia - wiej wietrze, wiej, prowadź drogo, prowadź. Niech się stanie zieloność i pijany, bieszczadzki anioł...


Komentarze

  1. Pachniało farbą i miętą... dzięki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na połoninach pachnie błękitem, drogą i nieuchwytnym prochem gwiazd. Dopiero w dolinach mięta bierze w posiadanie, jak zazdrosna kochanka. A we wsiach, cóż, pachnie babcinymi ogródkami pełnymi floksów i ogórków - to dobry, ciepły zapach...Pozdrawiam serdecznie :))

      Usuń
    2. Najbardziej przemawia do mnie proch gwiazd...

      A ta farba to zapach pierwszego egzemplarza, gdybyś przypadkiem zapomniał, znów należał do mnie... :)

      Usuń
  2. Ależ oczywiście, że nie zapomniałem. Pozdrawiam Cię serdecznie :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło tak... anonimowo wymienić uprzejmości ;)

      Usuń
  3. Jeszcze ja z jednym zdaniem. Skupiałam się wyłącznie na tekstach. Dzisiaj przyjrzałam się starannie Twojej twórczości fotograficznej i jestem pod wielkim wrażeniem. Robisz doskonałe zdjęcia! Gratuluję podwójnego talentu!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Och, dziękuję Ci bardzo. Nie spodziewałem się, że jestem starannie czytany i oglądany. Wątpię, czy to talent, ale staram się bardzo, bo inaczej chyba nie umiem. Pozdrawiam Cię serdecznie :)))

    OdpowiedzUsuń
  5. Mylne przeczucie, już uzasadniam. Otóż blog jest podpięty do mechanizmu Google, który pokazuje statystyki. Koń by się uśmiał, bo tych wejść nie jest tak dużo, by można jakąś wielką statystykę robić. To nie jest popularne miejsce. Ale ad rem, przeciętnie wizyta trwa 33 sekundy. Akurat tyle, żeby pooglądać zdjęcia. Czasami jest jeszcze krócej 19 sekund, 14... Nie wierzę, że ktoś przeczyta tekst, w czasie tych 33 sekund. Więc wnioski są proste. I nie ma w tym, co napisałem ironii, tylko autentyczna życzliwość i radość, że ktoś podejmuje trud i czytania i oglądania - jednym słowem, skupia uwagę na całości. Za co jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję. A czy to, co robię, to już forma dyskusyjna, czy uznać to za talent, czy nie. Jedno jest pewne, staram się, bo inaczej nie umiem. I skoro zdecydowałem się na upublicznienie tego co robię, niech to będzie perfekcyjne. Pozdrawiam :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mierzą czas pobytu??? Dawno nic mnie tak nie ubawiło. Przecież nie każda wizyta wiąże się z czytaniem. Często wpadam tak... lustracyjnie ;) To mogą być 33 sekundy, ale czytanie jest czytaniem. Nie możesz tak uogólniać. Mówię oczywiście o sobie, nie wiem co tu robią inni... :)))

      Usuń
  6. Statystyka i tyle. Wiesz, niektórzy prowadzą w ten sposób sklepy, co pomaga ocenić, który towar przykuł uwagę itd. Fajnie, że Cię rozbawiłem, ale wiesz, w tym jest głębszy sens - jaki? Otóż jeśli nie będzie czytelników albo tych, których w jakiś sposób zainteresowały zdjęcia, to po prostu zamknę stronę. I pewnie znajdę sobie jakąś inną pasję - zbieranie kamieni albo robienie zielników :P I bardzo się cieszę, że wpadasz, bywasz. To dla mnie najcenniejsze :)) Bardzo serdecznie Cię pozdrawiam :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie!!! To chciałam usłyszeć!!! Że te 33 sekundy też są dla Ciebie ważne!!! Wracam! Patrzę na jedno zdjęcie, czytam dwa ważne zdania!!! To jest Twój sukces!!! Przykładowa JA oczywiście. To może być każdy.
      Ty już MASZ pasję, nie kombinuj...

      Usuń
  7. Nie kombinuję, rozważam alternatywę :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty