Oceany...



To nie są morza, które bywają słodkie i niebieskie; zwłaszcza te pod powieką, kiedy siedziało się na starej jabłoni niczym na maszcie brygantyny szmuglującej jedwab i srebro, a czasem i niewolnice pachnące kadzidłem, od którego ich skóra nabierała smaku pieprzu i miodu. Tamte morza minęły, jak mija to, co dobre. Zaczął się ocean, który już słodko nie szepce rozbijając się o piaszczyste plaże, a szumi ławicami mielizn i skalistych plaż, które kaleczą nogi. Długa podróż, za długa i wiatr we włosach jak wtedy, kiedy czułem w dłoni ciepło innego ciała. Dlatego kocham wiatr, ale boję się oceanu z jego głębią i nocą bez księżyca, kiedy trzeba zapalić latarnie, a brzegu wciąż nie ma i nie ma i kończy się słodka woda, a cebuli nikt nie chce jeść, choć szkorbut panuje. W takich chwilach nic nie zostaje oprócz  duszącego snu i przebudzenia pod niebem, do którego i modlić się, i w które patrzeć nie sposób. Wszystko skrzypi i to jest jedyna pociecha, bo ten skrawek lądu z drewna jest jedynym domem, który mogę mieć. Może oprócz marzeń i wyobraźni, choć tej sporo potrzeba, żeby utrzymać się na wodzie. A może lepiej byłoby wciągnąć haust słonej wody i pożeglować nie przed siebie, a w dół, prosto w objęcia czerni i wiecznego kołysania niespokojnej wody? Gdzieś mija mnie nocą statek na cześć Sartre’a, ale milczy podobnie jak ja pragnąc swojej drogi przez słone fale donikąd i swoich samotnych, obcych gwiazd. Tak przecież bywa, ale i tak łzy w oczach od wypatrywania stoją zupełnie niepotrzebnie – cóż, fizjologia, czy jak zwać to, co we mnie płacze. Przydałaby się gwiazda prowadząca, ale te gwiazdy mówią obca mową i nikt ich nie zrozumie, a najmniej ja. Jest jeszcze rum, który pali przełyk. Ale i on nie pomaga, choć tych kilka chwil snu cenne jest pośrodku oceanu. I wiesz, myślałby kto, że mówią prawdę, jak tarot stawiany dziewczynie, ale one kłamią, podobnie jak ludzie, tylko róża wiatrów ta sama i te same butelki, ze słowami gorzkimi jak piołun, wyrzuconymi za burtę w ocean. Nie wiem, gdzie płynę i jaka moja droga i wiatr i szept w głowie. Nie wiem. I to jest właśnie ocean. Tak inny od łąki u schyłku lata. Choć może tan sam…? Choć może jednak ten sam…

Komentarze

  1. "Gdzieś mija mnie nocą statek na cześć Sartre’a, ale milczy podobnie jak ja pragnąc swojej drogi przez słone fale donikąd i swoich samotnych, obcych gwiazd."

    Wolę łąkę, boję się oceanu. To taki niepewny teren...

    OdpowiedzUsuń
  2. "I to jest właśnie ocean. Tak inny od łąki u schyłku lata. Choć może tan sam…? Choć może jednak ten sam…" - stawiam znak równości, bo czy to będzie łąka, czy swoje własne łóżko, płyniemy przecież przez swoje własne oceany...

    OdpowiedzUsuń
  3. " Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu..." Witoldzie, życzę wiatru we włosach i wiatru, byś szybował na skrzydłach poetyckiego natchnienia. Pozdrawiam najserdeczniej, Jadwiga.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty