Gorzki blues dnia piątego...





   O niewiadomej godzinie dnia piątego zabrzmiał płacz gitary. Zakołysały się ściany i cienie wraz z nimi. I kołysał się płomień pożerając miłośnie świecę, która z rozkoszy zrobiła się miękka i gorąca. I kołysał się dębowy smak whisky w szklance, by zatańczyć goryczą w ustach. Bo w końcu pada deszcz i mamy jesień i pieprzony tydzień za człowiekiem.  I płyną minuty, których nie trzeba liczyć. I nawet w telewizji pojawia się scena z marzeń: Facet w mokrym płaszczu, w kapeluszu z którego skapuje deszcz, mówi do dziewczyny kulącej się w drzwiach – miało wyjść romantycznie, a ty mokniesz. Chodź ze mną do samochodu. Odwiozę cię do domu… A ta rzuca spłoszone spojrzenie sarny i wszystko zaczyna być jasne.  Pochłania ich czerń i biel starej taśmy filmowej, a mnie zostaje blues, ten słodki blues, który jest płaczem od wewnątrz, czymś niewypowiedzianym o niewiadomej godzinie. Jeszcze więcej goryczy, jeszcze więcej tęsknoty na ustach i słów szeptanych nie wiadomo komu. I są jeszcze zdjęcia, te przeklęte zdjęcia, które nie dają spokoju. Czy naprawdę piszę list do Ciebie? A może mi się zdaje sunąc palcami po klawiaturze? Nie, nie ma łysych śpiewaczek, a tylko wysoki płomień świecy i gorzki smak whisky. I jest piątkowa, deszczowa noc. I jest blues, jak błękitny most brooklyński we mgle. I jest facet przy biurku zasłuchany w dźwięki. Obracający słowa w głowie. No sama powiedz, jakim jestem człowiekiem, w tę piątkową noc, nad otchłanią słów, w słonym i srebrnym bluesie podlanym goryczą i niewypowiedzeniem…


Komentarze

Popularne posty