Piątek trzynastego...
Wiesz, to nie było prowokowanie losu. Po prostu
wyszedłem, bo dusiłem się w czterech ścianach. Bo dusiłem się od własnych
myśli. To nic, że był piątek trzynastego. Przecież drogi są takie same, a
najmarniejsza ścieżyna dalej prowadzi do celu. Tylko gdzie jest mój cel? Nie
wiem, ale trzeba iść, byle dalej, byle rozruszać mięśnie i odłożyć wszystkie
sprawy do tej niewiadomej godziny. Brzmi zupełnie jak u Stachury, ale przecież
on wiedział, jak ważna jest wolność i gałązka jabłoni. I wyjście poza czas,
kiedy pali się trumnę, aby Kostusze, tej starej oszustce, nie dać szansy. Więc
mieliłem czas cudownie odmierzanymi krokami i czułem się dobrze w piątek
trzynastego, kiedy wszystkie czarne koty czekają tylko, by wyskoczyć na drogę.
I wiesz, coś w tym jest, że czasem potrzeba wolnego dnia, żeby spełniło się to,
o czym marzy się zawsze przed snem – o spokoju. Szedłem coraz dalej i
zostawiałem za sobą pytania, na które nie umiałem odpowiedzieć. Może już nigdy
nie uzyskam na nie odpowiedzi, ale czy to istotne? Zawsze przecież zapalam
latarnię wieczorem i czekam na Twój szept. To najlepsza odpowiedź na moje
pytania. I wiem, że dziś też ją zapalę i wyciągnę białe wino, które tak dobrze
wygląda w blasku świecy. Zmęczyłem się, wiesz? Od tego biegu, który miał być
spacerem, a okazał się wyścigiem z samym sobą. Dobrze, że choć muzykę miałem na
uszach, która odgrodziła mnie od hałasu. Nawet tu, na tej parkowej ławce nie ma
spokoju. Ktoś idzie, dzieci krzyczą, samochody jadą, a ja chciałbym prawdziwej
ciszy takiej, żebym usłyszał swoje serce. Tak, mam jeszcze serce, które się nie
zmęczyło. Wolę o nim nie myśleć na wszelki wypadek. Ściągam słuchawki, bo wieje
wiatr. A ja lubię wiatr i lubię szelest liści. Pamiętam, jak czekałem, kiedy
zazielenią się i wiatr będzie nimi kołysał. Cieszyłem się z każdym dniem, że
zielono i liściasto. Cieszył mnie cień zielony i trawy, które kołysały się na
wietrze. I nikt tego nie zauważał, bo to było, bo tak być musiało. To było zwykłe.
A wiesz, ja nazwałem to cudem, bo znów poczułem smak życia i zielonych godzin
wypełnionych szumem. A teraz liście żółkną i opadają wieszcząc koniec
karnawału. Zbyt krótkiego, żeby się dobrze bawić, zbyt długiego, żeby zapomnieć
o … Zgoda, tego nie powiem, ale coś w tym jest, nie uważasz? W końcu jest
piątek trzynastego, a kuszenie losu ma swoje granice…
Ach ta jasień, jak można jej nie lubić? ;)
OdpowiedzUsuńTyle refleksji się pojawia,
i kolorów i muzyki..
Tak, piękna jest jak się ma wolny dzień nieplanowo - cudowne uczucie. Brakowało tylko błękitnego nieba, jak dziś, ale nie wszystko na raz :)) Pozdrawiam Cię serdecznie :))
OdpowiedzUsuńja również nasłuchuję jak jabłka dojrzewają Witku....może to poczatek raju? ...i te koty, które na jesień tak nagle głodne są bliskości człowieka ...zbieżnosć kolejna z wielu- ...
OdpowiedzUsuńsłyszysz...
OdpowiedzUsuńjak świat usypia w ciszy
jak jabłka dojrzewają
widzisz...
jak przy drodze
trawa milczy
może to początek raju?
"W milczeniu"
Znów zbieżności, aż przestaje być dziwne :)) Bardzo podoba mi się "słyszysz...jak jabłka dojrzewają". Dziękuję Ci za wiersz i mam nadzieję, że sypniesz więcej na stronie - nie ukrywam, lubię :)) Pozdrawiam Cię jesiennie :))
OdpowiedzUsuń