Serce na dłoni

     Lajkonik za szybą podryguje mechanicznie w tańcu. Tłum podchodzi, a twarze rozjaśniają się od światła odbitego od folii. Ale przecież nie o to chodzi. Widzę przecież uśmiechy, wyciągnięte palce i blask w oczach. I pewnie szopkarz wiedział, że tak się stanie. Że twarze się rozjaśnią i w oczach zabłysną gwiazdy. A przecież można by szopkarzy nazwać szaleńcami czy dziwakami, którzy poświęcają czas, pieniądze i umiejętności po to tylko, by ktoś się uśmiechnął, ktoś zapomniał o tym, co boli gdzieś na dnie… Nie wyśmieję czyjejś pracy, jeśli jest w niej pasja i to, co najlepsze – uśmiech.  Bo sam wiem, ile taka praca kosztuje. Idę dalej zostawiając lajkonika w jego mechanicznym tańcu. Stare mury odcinają się od nieba, a ulica tętni głosami ludzi, którzy idą gdzieś przed siebie. Słychać duński z mieszanym szwedzkim, niezdarny angielski i czeski, a obok niemiecki. Czasem też polski, choć magia tego miejsca najsilniej na nas działa. Milczymy. Chłoniemy. I idziemy przez jasno oświetlone ulice tam, gdzie zbiegają się wszystkie drogi, Konie kręcą łbami, a dorożka wygląda jak z baśni. Tłum faluje, a z miejsca gdzie stoję, wydaje się być podobny do rzeki, która nagle wylała. Pachnie jedzeniem, którego za nic bym nie zjadł wiedząc, że zwali z nóg najtwardszego chłopa. Ale pachnie domem, przyprawami i ciepłem. To dobre zapachy – swojskie. Kawałek dalej sprzedają grzane wino, które pachnie korzeniami. I choć wiem, że jest tanie i podłe, to jednak dzisiaj mi smakuje, trzymam w dłoniach gorący, papierowy kubek i zanurzam się w tłum. Przystaję przy straganie z wyrobami ze szkła. Kruchy ten interes, ale przyciąga mój wzrok. Nawet nie zastanawiam się i kupuję serce ze szkła. Cieszy mnie to bardzo i czuję, jak szeleści zawinięte w folię i schowane w wewnętrznej kieszeni kurtki. Znów mijam stragany, ludzi, ulicznego grajka, witryny sklepów… Wali się na mnie obraz za obrazem, kolor za kolorem, a w uszach brzmi obcojęzyczny tłum. Widzę twarze ludzi i ich oczy rozświetlone ulicznymi światłami. A w każdej twarzy szukam Ciebie, jakbyś ukryła się między nimi. Kręci mi się w głowie, pewnie znów mam gorączkę. Ale to nic, to przecież nic. Ważne jest przecież „tu i teraz”, które trwa tak długo dopóki nie będę musiał odejść.
     Dopiero dzisiaj wyciągnąłem z wewnętrznej kieszeni kurtki serce ze szkła. Nie wiem, czemu je kupiłem. Impuls? Przeznaczenie? Siła nawyku? Patrzę na nie, jak leży na wyciągniętej dłoni i zakrzywia światło. Wisiało wśród innych, takich samych. A jednak to wybrałem. Może bardziej błyszczy, a może gwiazdka wpięta w koronkę jest ładniejsza? Nie wiem. Czasami nie warto się zastanawiać, tylko trzymać serce na dłoni. To dobre miejsce. Najlepsze.   

Komentarze

  1. Boże co za magia! A koniec rewelacja- ta puenta!
    Baśniowy klimat, ale z nutą głebokiej refleksji...to ile to tam masz tego wstydu 180 ile? Tu nie ma sie czego wstydzić...180 parę poetyki, a jak wezmiesz pod uwage, że sufitu nie masz to płyn jak rzeka po błękicie...
    pozdrawiam Witku...

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha zapomniałam- zdjecia oczywiscie, że cudowne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Centymetrów jest 188 - trudno schować. Kiedy przeczytałem pierwszy raz Twój komentarz, to aż musiałem wrócić na początek. Nawet nie wiesz, jaki dziś dobry uczynek zrobiłaś dobrym słowem. Najlepszym! Bardzo, bardzo Ci dziękuję i jeśli się uśmiechnęłaś czytając, to dla mnie największa nagroda :)) Zdjęcia na szybko, bo magia jest ulotna. Dziękuję :)) No i pozdrawiam Cię na błękitnym szlaku :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty