Błękit.


       Tonę w błękicie. I gdybym nawet wołał o ratunek, to niech nikomu nie przyjdzie do głowy wyciągać dłoni, by ratować mnie z tej barwy dojrzałego nieba. Bo chcę utonąć. Bo przychodzi taki czas, że nic innego już nie zostaje, tylko rzucenie się w błękit, jak w szept. Chcę tonąć, bo czyż do tego nie zostałem stworzony? Bo kiedy dasz z siebie to, co najważniejsze, wyciągniesz na dłoni pulsującą gwiazdę, to nie ma już wielu rzeczy do zrobienia. Jest tylko wędrówka brzegiem morza. Jest jeszcze wiatr i szum, ale czyż można na nich polegać? Liczy się przecież to, co pod powieką i to, co krąży w krwioobiegu. A tam zmieszała się krew z błękitem. I jest tęsknota i głód niewyobrażalny, których nic nie ugasi. Dlatego wolę utonąć w błękicie, który krzyczy, dlatego wolę zatonąć w błękicie, który woła. Dlatego idę pustą plażą naprzeciw nieznanemu zbierając muszle i kamienie, jakby mogły zatrzymać mnie swoim ciężarem. Są jeszcze grzechy, które ciągną do ziemi, ale czy grzechów się nie wybacza? A może ja powinienem wybaczyć? Wybaczyć? A czy ludzie nie pomylą tego ze słabością, by potem nazwać mnie typowym plebejuszem? A może lepiej zabrać ze sobą to wszystko, niech utonie ze mną w błękicie? Nie wiem. Na razie wdycham zapach morza i lasu. Na razie wdycham wiatr przesycony błękitem. Na razie stoję nad brzegiem morza i czuję słone strużki na twarzy. Już nie trzeba krzyczeć w przestrzeń. Już nic nie trzeba. Jest przecież błękit i niepokój morza. Tyle wystarczy, by zatonąć…

Komentarze

  1. Jakie to piękne Witku. Tylko tyle i aż tyle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sięgnęłaś głęboko, w sam błękit. Dziękuję Ci Elu :)))

      Usuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty