Nowy, stary świat...


     Na początku była czerń. Miękka, puszysta czerń, która wypełniała wszystko. Przeciągała się leniwie, bo jeśli pozwolić czerni na swobodę, to ogarnie człowieka i pochłonie udając troskę i ukojenie. Ale potem przychodzi moment, że czerń szarzeje. Przesuwają się jakieś cienie, kontury mglą się na granicy snu i jawy. Świat istnieje i nie istnieje. To nie fotografia w czerni i bieli, to nie film archiwalny. Brakuje w tym wszystkim precyzji, konturów i zdecydowania, a jednak to wszystko żyje. Cienie płyną, przelewają się i można patrzyć na to przelewanie godzinami. Ale nic z tego nie wynika, bo każda myśl się rwie, zostają tylko strzępki i jakieś niejasne wspomnienia, które usilnie dopasowuje się do siebie.  A w końcu rodzi się iskra, jak pierwsze słowo wymówione kiedyś, kiedyś. Błękitny i złoty płomyk, który urodził się z szeptu. Bo szept jest najważniejszy. Bo choć rodzimy się z krzykiem na ustach i żyjemy słowami, to tak naprawdę rzadko kiedy stać nas na szept. Może w chwilach intymności, może w strachu, może w zapomnieniu. A przecież jest on miarą pokory wobec życia i tego, o czym chce się powiedzieć. Staje się esencją tego, co w nas. Nie można świata budować samym zapałem, samymi słowami wykrzyczanymi do innych. Taki świat będzie jak miliony innych światów, gdzie każda radość jest pod niebo, a każdy smutek staje się tragedią z żółtą ikonką i łezką. Taki świat pachnie fałszem z przymrużonym oczkiem. Nie wierzę w takie światy. Zbyt długo budowałem własny, błękitny świat, który komuś przeszkadzał. Ale przecież zawsze przeszkadza to, co nie jest takie, jak u wszystkich. Ja, moja twarz, moje słowa, moje marzenia. Dlatego czasem trzeba schować się za milczeniem. Zniknąć, by ochronić to, co ważne. A co jest ważne? Powiesz mi to? Szeptem? Powiedz…

Komentarze

Popularne posty