Spotkanie...
-
Prosiłem Cię, byś więcej nie przychodziła. Prosiłem przecież. I wracasz wtedy,
kiedy szukam odpowiedzi na ważne dla mnie pytania. Zlituj się, mam urlop.
-
Twój urlop nic mnie nie obchodzi. I wiedz, że nie można mnie prosić o to, bym
nie przychodziła.
-
Jasne, jesteś Śmiercią i genialną egoistką. Liczy się tylko to, co ty chcesz. Tak
przecież było od zawsze, nieprawdaż?
- Nic
nie rozumiesz człowieczku. Stała twarzą zwróconą ku morzu, a wiatr rozwiewał
jej włosy. Nie wiem, czy była tego świadoma, ale wyglądała teraz pięknie. Nawet,
jeśli jej oczy były wpatrzone w coś, czego nie umiałem rozpoznać.
- Nic
nie rozumiem, nic nie wiem i nie umiem. Już to słyszałem, a właściwie
przeczytałem. I wierz mi, nie istnieją słowa, które mogłyby mnie bardziej
zranić.
-
Wiem o tym. Dlatego przyszłam.
- Po
niewczasie.
-
Czas nie ma znaczenia. Przyszłam i jestem.
-
Widzę. Taka sama, jak zawsze. Piękna i nieludzka. Powiesz mi może jedną z
twoich prawd, które odkryłaś przez tysiąclecia, albo millenia? No powiedz,
pośmieję się trochę. A i ty się pośmiejesz ze mnie, bo przecież jak można się
nie śmiać z czegoś, co za chwilę zniknie?
-
Powiedz, czy zrobiłam ci krzywdę? Czy powiedziałam coś, co nie byłoby prawdą?
Zamilkłem. Bo ona nie wiedziała tego, co ja. Nie wiedziała, że krąży we
mnie wciąż obraz tej, którą… Nie
rozumiała tego, że pewne rzeczy dzieją się, bo w życiu dokonuje się wyborów.
Lepszych, gorszych, ale wyborów. I dopiero na koniec można powiedzieć, czy były
dobre, czy złe. Ale na to zawsze brakuje czasu.
-
Wiem o tym. Wiem, co w tobie jest. Dlatego przyszłam. Tu, nad ten szumiący
brzeg. Bo wiem, że rozliczasz się z tego co zrobiłeś i czego nie zrobiłeś. Czym
się stałeś i czym nie możesz być. I jakie słowa cię zraniły. Wybaczysz?
-
Nie. Tak. Nie wiem. Może. Kiedyś. A może wcale. A może już to zrobiłem. Nigdy nie zapomnę, choć
wybaczyć mogę. Ale przecież to i tak bez sensu.
-
Może. Tam gdzie pójdziesz, musisz iść bez ciężaru.
- Nie
mów, koziorożce zawsze pamiętają.
-
Tak, wiem. Ale wiem również, że twoja droga tym brzegiem jest bezsensowna.
Idziesz i myślisz. Przywołujesz to, co boli. Po co ci to? Nie lepiej uśmiechnąć
się i machnąć ręką? Przecież równie dobrze wiesz, jak ja, że do pewnych rzeczy nie ma powrotu.
-
Gdybym to zrobił, to zaprzeczyłbym sobie. Każda droga musi być rozliczona,
każde słowo i gest.
-
Tak? A niby kto to ma rozliczyć? Bóg? Wierz mi, jest bardzo zajęty. I na pewno
cię nie rozliczy z tego, że kochałeś. Że kochasz…
- Nie
musi. Ja za to muszę, bo bez tego nie będę tym, kim jestem.
- A
kim jesteś?
-
Głupcem. Zawsze, teraz i na początku i na wieki wieków…
-
Amen. Długo tak zamierzasz?
-
Tyle, ile będzie trzeba. Ile sił będzie w nogach.
- Ile
już dzisiaj?
- 25,
ale rozgrzewam się.
-
Idź, skoro nie umiesz inaczej.
- Nie
umiem. Potrzebne mi to, by sny się nie śniły, by zapomnieć.
- Nie
zapomnisz.
- Wiem.
Ale może odkryję nową drogę, albo nowe słowa.
-
Idź, zrób to, jak człowiek. Bo przecież nim jesteś. I krąży w tobie coś, czego
nie rozumiem.
- Masz
rację. Mam przecież urlop, a morze szumi i droga wzywa. Ruszyłem przed siebie.
Mięśnie niechętne wysiłkowi protestowały, ale potem ich sygnały przestały się
liczyć. Była droga i był szum. I był szept, który zawsze będzie mi towarzyszył.
Komentarze
Prześlij komentarz
KOMENTARZE