Szum
Liczy
się teraz tylko wielki szum, w którym idę. To rośnie, to znika i znów się
pojawia. Słodkie kołysanie, którego chcę. Tak, znam przecież morza
błękitniejsze i cieplejsze. Można w nich widzieć na dnie spacerujące
rozgwiazdy, a nocą, leżąc na nagrzanym piasku, patrzeć w niebo usiane gwiazdami.
Ale moje morze jest inne. Zimne, koloru zielonego, który często przechodzi w
szarość. Zwłaszcza teraz. Ale szumi tak, jak żadne inne morze. I jestem teraz w
wielkim szumie i mam na uszach swoją muzykę. Nie widzę ludzi przed sobą i za
sobą, więc jestem tylko ja i moja droga. Rozkładam ręce jak do lotu i zamykam
oczy udając przed sobą, że latam. Udając, że zapominam. Chciałbym, by wszystko
ze mnie opadło. Te wszystkie nadzieje niespełnione, te wszystkie myśli
niespokojne, te wszystkie wspomnienia, które bolą. I te wszystkie niedokończone
półprawdy, którymi mnie karmiono. I czekanie bezbrzeżne, które okazało się daremne. Ale nawet największy wiatr i
największy szum nie zdołają wywiać ze mnie tego wszystkiego, co weszło do
mojego krwioobiegu i ożywiło gwiazdę w piersi. Chciałbym chociaż, by opadły ze
mnie te słowa, które zraniły, jak żadne inne, ale zbyt mocno wbiły się we mnie
zatrutymi kolcami, by mogły odpaść. Ale i
tak idę przed siebie, bo ciało domaga
się ruchu. Ile jeszcze? Nie wiem – dziesięć, piętnaście kilometrów? Mało, mało,
mało. Jeszcze! Aż do wyczerpania sił, aż do zawrotów w głowie, do bólu w
piersi, do krwi kapiącej z nosa. Byle dalej od tego wszystkiego, byle bliżej snu bez snów. I nie ma już
znaczenia, w którą stronę pójdę. Czy na wschód, czy na zachód, to i tak będę
szedł w wielkim szumie. Byle dalej. Z szumem krwioobiegu, z milczeniem pośrodku ust...
Komentarze
Prześlij komentarz
KOMENTARZE