Tam i z powrotem.
Nie
miałem siły wyciągać aparatu jadąc w stronę morza. Patrzyłem tylko, jak migają
krajobrazy, a oczy zamykały mi się bezwiednie. Czułem się jak zabawka
przestawiana z miejsca na miejsce po to tylko, by nie zawadzała. Czułem tak
ogromne zmęczenie, że nie wiedziałem czy spakowałem to, co potrzebne.
Najważniejsze było to, że jechałem. Wiedziałem, że muszę rozliczyć się z tym,
co było. Że muszę podsumować to, co jest. I zastanowić się nad tym, co będzie.
Skorzystałem z prawa do egoizmu i zacząłem myśleć o sobie, a jednocześnie
trudno mi było zostawić to, co stanowiło treść mojego życia. Czym karmiłem się
w dzień, o czym śniłem w nocy, o ile spałem. Musiałem zastanowić się nad tym,
kim jestem, kim się stałem i czy były prawdą słowa o mnie, które ktoś
nieopatrznie napisał w gniewie. To nie była dobra podróż. Nawet nie pamiętam
książki, którą czytałem. Nawet nie pamiętam towarzyszy podróży w przedziale i
ich historii, którymi podzielili się ze mną, jak chlebem. Nie wiem dlaczego,
ale ludzie obarczają mnie swoimi historiami. Może dlatego, że mogą się czuć
anonimowi? A może dlatego, żeby czuć się wysłuchanym? A może dlatego, że umiem
słuchać i zadaję dobre pytania? Nie wiem. Nie pamiętam wiele z tych kilkunastu
godzin w wagonie mknącym na północ. Zupełnie jakby brakło mi woli i siebie
samego. Wiem tylko, że wiozłem ze sobą ból i zmęczenie, jakiego w życiu jeszcze
nie doświadczyłem. Zupełnie inaczej, niż w drodze powrotnej, kiedy otwierałem
okno, by zamknąć w migawce chwilę przelotu. Uczcić chwilę istnienia. Bo
przecież życie jest świętem niezależnie od tego, czy pada deszcz, czy świeci
słońce. Życiem, które boli, w którym pojawiają się ludzie, którym dajemy samych
siebie. I nie od nas zależy, czy zapominają nasze imię i nas samych. Możemy
tylko się o nich bić i dawać jeszcze więcej samego siebie. A kiedy i to nie
wystarczy, to zniknąć, bo i nic innego nie można zrobić. Staliśmy się dla nich
krajobrazem, który był, ale minął w swojej podróży życia. Dlatego stoję przy
oknie i robię zdjęcia. Tak, wiem, będą nieostre, rozmazane. Ale tak dzieje się,
kiedy prędkość jest zbyt duża. Dlatego siadam, wkładam na uszy słuchawki i
patrzę, jak pęd rozmywa świat za oknem. Uśmiecham się do samego siebie. Tak
czasem trzeba. Tak trzeba…
Wszystko co czytam i oglądam na Twoim blogu jest świetne.Masz ogromny dar,do przelewania myśli na papier.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam.
Dziękuję serdecznie , postaram się nie zawieść :)) Pozdrawiam również :))
UsuńBardzo dziękuję.:))
UsuńRefleksyjne.
OdpowiedzUsuńCzasem trzeba :) Pozdrawiam :))
UsuńWróciłeś i to mi się podoba...bo zaczynałam się martwić.
OdpowiedzUsuńPrzez jakiś czas nie miałam dostępu do bloga, a lubię czasem wrócić do niektórych Twoich postów.
" życie jest świętem" - piękne przesłanie, dobrze jest czasem pobyć sam na sam ze sobą.
Pozdrawiam Witku:)
Tak, skasowałem bloga i założyłem blokadę. Ale jak to bywa, zrobiłem kopię zapasową i pracowałem na niej. Wiedziałem, że wrócę, ale musiałem sobie dać czas, żeby inaczej spojrzeć na wiele spraw. Dobrze znów tu być i pisać :)) Też się cieszę, że wchodzisz i piszesz. Również bardzo Cię pozdrawiam Aniu :))
UsuńCieszę się bardzo, Witku, że mogę znów spojrzeć na piękne zdjęcia, ale jeszcze bardziej cieszą Twoje słowa przelane chyba można powiedzieć na ekran... Czyta się z ogromna przyjemnością, chociaż to smutne przemyślenia...Pozdrawiam cieplutko:))
OdpowiedzUsuńJa też się cieszę, że mogę pisać. Ale chyba najbardziej z tego, że są ludzie, którzy to cenią i że im się podoba. To chyba dla mnie najwyższa wartość. A że smutne przemyślenia? Wiesz, dobrze, że są. Może czas je zweryfikuje, może potwierdzi. Nie wiem. Wiem, że wyrwały się ze mnie. Skoro tak chciały, to i są :)) Pozdrawiam Cię serdecznie :))
Usuń