Lawendowy lament...
Zamieszkam
w fiolecie, w zapachu starej szafy po babci, chcesz? Będę przeciągał się między
wspomnieniami niemodnych swetrów, których szkoda wyrzucić i podkoszulków,
które mogą się jeszcze przydać, kiedy płot będę malował, albo dach, albo piec
czyścił. Tak, te prace banalne przecież, są esencją życia, jak koszenie trawy,
odkurzanie, czy mycie podłogi. Więc zamieszkam pośród zapachu, który wsiąka
powoli w drewno i rzeczy. Który wsiąka powoli we mnie. Starzeję się przecież i
pociąga mnie coraz bardziej zapach lawendy, który powoli tłumi bunt we krwi.
Patrzę w lustro i widzę, że to ja, który przeszedł daleką drogę. Te same szare
oczy, ten sam półuśmiech, który można wziąć za zgodę na zło tego świata, te
same usta niedotknięte wiotką, kobiecą dłonią. Przeczesuję włosy i jestem w tym
ruchu sobą, ale włosy zaczynają bieleć. Chciałbym powiedzieć, że to od spaceru
wśród gwiazd, ale prawda jest taka, że nigdy się tam już nie wybiorę, bo choć
ciało mnie jeszcze nie zdradza i wierzę w jego siłę i gibkość, to chyba jednak
za daleko, i nie mam komu przynieść blasku w dłoniach. Trudno jest się z tym
pogodzić, ale lawendowy zapach łagodzi wszystko. Tak jak robiła to babcia siedząca
przy stole obierając warzywa. Uśmiechała się wiedząc, że czas wygładzi we mnie
wszystkie nierówności i kiedy zobaczę w swoim odbiciu pierwsze zmarszczki,
wyprostuję się. A potem pewnie przygarbię obdarzając świat tym samym
półuśmiechem zrozumienia i pobłażania. A chciałem z tym wszystkim skończyć i to
był mój ostatni bunt, który wrzał we mnie. Nie udało się, więc pora zgodzić się
na klepanie pacierzy i noc, którą uda się przespać bez wzdychania. Pora zgodzić
się na zapach lawendy. Wyciągnę stary sweter powyciągany niemiłosiernie i siądę
w ulubionym fotelu. Otoczy mnie fiolet i delikatne wspomnienia. A potem
zamieszkam na dnie szafy starymi zdjęciami, na których świat wydawał się tak
młody jeszcze, a dziadek podnosił mnie nad głową, bym mógł poznać smak
przestrzeni. To nie był dobry dzień, ale mam zapach lawendy. Czujesz? Bunt się
we mnie wypala, uśmiecham się. Tak, to dobry pomysł. Zamieszkam w fiolecie, w
zapachu starej szafy po babci. Bo przecież nie wyciągniesz dłoni, by dotknąć
moich ust. Nie wyciągniesz…
Uwielbiam lawendę i lubię jej zapach. Być może daje różne skojarzenia. Dla mnie to kwiat niezwylke delikatny i piękny, jak widać na Twoich świetnych fotografiach...Pozdrawiam, Witku:))
OdpowiedzUsuńTeż ją bardzo lubię i wiesz, miałem inne konotacje, ale że wczoraj nie był dla mnie dobry dzień, to i wyszło właśnie tak. Teraz trochę żałuję. Dziękuję Ci bardzo, że piszesz i również Cię Elu pozdrawiam :))
OdpowiedzUsuńFiolet kojarzy mi się z nieuniknionym przemijaniem i chyba trafnie umieściłeś treśc przemyśleń w tych ramach. Zaskoczyłeś mnie tym nieco radośniejszym spojrzeniem na świat już dojrzałego człowieka. Własnie ta dojrzałość godzi zwaśnione, rozrzucone myśli i układa czas miniony w pozytywną całość - tak to odczytuję. Lawenda natomiast ma swój czas, modna jest, piękna, a na Twoich fotografiach ujmuje dodatkowo prostotą. Dobrych chwil zyczę na nadchodzący czas i pozdrawiam :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Joasiu. To prawda, co piszesz. Kolor fioletu, to kolor żałoby. Ale nie jest to twórczość funeralna, bo przecież żyję jeszcze. Myślę, ze nawarstwiło się we mnie kilka rzeczy, które pozwoliły mi na taki właśnie tekst - z dystansu i nie pod dyktando uczuć, a realizmu. Jak będzie - nie wiem. I to chyba też jest piękne, bo nawet jeśli nic się nie dzieje, to nie oznacza, że nic nie dzieje się w nas. Bardzo Ci dziękuję za wpis i oczywiście bardzo serdecznie Cię pozdrawiam :))
Usuń