Osty...
-
Pytasz, „co zostało”? A co miało zostać?
-
Zawsze coś zostaje. Nie da się przecież wyrwać, wyrzucić z siebie drugiego
człowieka. Niezależnie od tego, ile czasu mu daliśmy. Zostają te strzępki słów,
sformułowania, gesty, powiedzenia, przyzwyczajenia. Pamięć. I jest jeszcze
czas, który za chwilę zamgli to wszystko, by wydawało się mniejsze albo
piękniejsze. Nie sądzisz?
-
Może. Może chciałbym to zachować dla siebie, może nawet nie chciałbym o tym
mówić.
-
Naprawdę?
-
Tak, naprawdę. Co ci to da, że będziesz słuchać tej historii? Przemilczeń,
które stały się kłamstwami, czekania po brzegi, kolejnych nadziei, które
zmieniły się w rozczarowanie sobą.
- Sobą?
-
Tak, sobą. Bo przecież szuka się zawsze winy w sobie, nie u kogoś. Tak jest
uczciwiej.
-
A więc rozgrzeszasz wszystko i wszystkich. I co teraz będzie?
-
Co ma być? Nic.
-
Nic?
-
Posłuchaj: Kiedyś wyrósł we mnie oset. Rozplenił się, otoczył szczelnie.
Wyrwałem go z siebie sądząc, że już się nie odrodzi. Ale oset jest przebiegły.
I jego ziarna i korzenie nie umierają. Pozwoliłem mu znów rosnąć, by wypełnił
mnie swoimi kolcami. Och, nie jest to banalna róża, która genialnie rośnie na
pożywce z egoizmu, by sama stać się kapryśną egoistką. Oset nie jest wybredny,
urośnie na każdym ugorze, w każdym miejscu, byle mu pozwolić. Więc i ja
pozwoliłem.
-
To co się teraz stanie? Nie będzie latarni, parapetów i białego wina? Nie będzie
łagodnych słów i zapatrzeń w horyzont? Nie będzie nieba, gwiazd, delikatnego
dotyku, szeptu i całej tej reszty?
-
Będzie wiatr.
-
A to wystarczy?
-
Nie wiem, może nie, może tak.
-
A to pomoże?
-
Niewiele, ale czy trzeba wielkich słów i wielkich czynów? Tragedia mrówki nie
staje się tragedią świata, a im głośniejszy krzyk, tym bardziej kruche słowa,
które w nim są. Spójrz, słońce zachodzi, mówiłem ci, że nie jest to dobra pora
na rozmowę. I nie sądzę, żeby jakakolwiek była odpowiednia. Nie muszę mówić.
Nie muszę przyklejać zdjęć na ścianę, by pamiętać, że są ludzie, którzy są dla
mnie bliscy i ważni. Nie muszę zbierać pocztówek z pozdrowieniami, by wiedzieć,
że są tacy, którzy pamiętają. Nic już nie muszę, wiesz? Nic nie mów, proszę.
Wiał wiatr i gonił chmury po niebie. Gdzieś
tam mruczała jeszcze burza, a we mnie rósł oset ze swoimi igłami, jak
najdoskonalsza roślina, która rani i ochrania. Czułem ból, ale czy to istotne,
kiedy na ziemię spływa blask słońca, a jego tarcza i łuna nabierają koloru
krwi?
Komentarze
Prześlij komentarz
KOMENTARZE