Axis mundi

           
           Który to już dzień, nie liczę. Straciłem rachubę sekund, minut, godzin. Nie liczę paciorków dat tylko błękitnieję. Mam swój niebieski rower i sprane jeansy. I błękitne koszule i buty niebieskie. I pnę się po szczeblach w stronę nieba.  I łapię wiatr, pierwszy i ostatni promień. Chciwie chłepcę błękit siódmego nieba, prostuję ramiona w ptasim geście podpatrzonym. Ale ciągle jestem człowiekiem przywiązanym do ziemi. Ciężar ciała przytłacza i każe stopom iść, deptać błękitny horyzont, za którym jest następny i następny, a droga wije się złudnie. I czas zatacza kręgi z kamieni wrzuconych w błękitną głębię. W ocean nocy, w którym tonę wypatrując światełka latarni. Podasz mi dłoń? Najlepiej między drugą a czwartą, ale może być kiedykolwiek. Nim utonę. Nim mnie błękit pochłonie. Nim rozwieje mnie popiołem w niewiadomą stronę. Nim przestanę szeptać. Nim uwolnię ciemną gwiazdę z piersi. Nim zamilknę.
           Boli błękitne czekanie. Och, wy wrześnie i październiki przetykane złotem i błękitem, które noszę w oczach. I srebro nocy, kiedy Książę przegląda się w szybach. O, wy drogi błękitne, które czekacie na ostatnią wędrówkę. O, wy szare godziny mgielnych ranków z ciszą parującego jeziora. O wy nieba potargane, do których się uśmiecham. Wy nie wiecie, jak boli błękitne czekanie i wędrówka w nieznane. Ale boleć musi, bo to rzecz człowiecza. Ale nie wiedziałem, że boli tak bardzo. Każdym milczeniem, gestem, chłodem uśmiechu. Pytaniem nieskończonym. Zadawanym wciąż i wciąż i wciąż. W każdym geście, wspomnieniu, w każdym śnie. W każdym szepcie zbyt cichym, ruchu warg zapamiętanym.
           Patrzę w lustro i widzę swoje oczy. Umiem w nie spojrzeć. Szare na przecięciu światów. Szarością wołające. Kiedyś były błękitne, ale nadałaś im inny kolor, który został. Patrzę na zmarszczkę, która tnie czoło łaskawym promieniem. I dotykam pajęczyn wokół oczu, delikatnej siateczki rodzącej się w skórze. Patrzę na swoje ciało, które kiedyś mnie zdradzi. Jeszcze nie teraz. Jeszcze umie wędrować. Jeszcze umie dać radość i wydać z siebie łzy. Jeszcze umie ciepłem ogrzać. Jeszcze ma w sobie gwiazdę. Kołysankę dla Ciebie.

Błękitnieję na drabinie nieba.
Wiatr targa mi włosy.
Milczę.
Szepcę.
Podasz mi dłoń..? 

Komentarze

  1. Błękitne łączenie przeszłości z przyszłością...Niesamowite! Cudowny tekst, bardzo mi bliski...Przypadki chodzą po jedynakch :) Cóż mogę więcej napisać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziwnie mi się go pisało. Czasami zastanawiam się, wracam, poprawiam, a teraz nieoczekiwanie po prostu sam się niemal napisał. I to mnie dziwi w nim najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wiesz...to jest piękne, że człowiek potrafi siebie sam zaskoczyć, ja też to przerabiam niejednokrotnie, pozdrawiam Cię życząc udanego dnia :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję i wzajemnie Małgosiu :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

KOMENTARZE

Popularne posty